15 Wrz 2017, Pią 8:53, PID: 711285
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 15 Wrz 2017, Pią 9:05 przez Ksenomorf.)
Co za wzmożenie humanitarystów. Przejrzałem te artykuliki, widzę, że krygują się tam i robią, co mogą, żeby dać do zrozumienia, że chodzi o klapsa właśnie, a nie srogi w+, ale co z tego, skoro humanitaryści nawet w klapsie widzą srogi i traumatyzujący na resztę życia w+? Opary absurdu. Nie drży wam ręka przed wypisywaniem tych banialuków?
Normalnie. Jeśli są powody do dania klapsa, tj. jeśli wynika on z chęci utemperowania dokazującego bachora („bachora”, bo dokazujące dziecko to bachor), to taki bachor dobrze sobie potrafi zdekodować ten przejaw rodzicielskiej władzy ("zrobiłem coś złego"). Zapowietrzyliście się już? Już wam stoją przed oczyma obrazy dzieciaka bitego kablem od żelazka? To ochłońcie. Bo jedno od drugiego jest tak daleko, jak mówienie do młodziaka stanowczym głosem od wydzierania się na niego (i wyzywania przy okazji).
Dowód anegdotyczny: ja swoich klapsów nie pamiętam, widać, trauma ukryta (no bo inaczej przecież nie byłbym s+ą, powie jakaś empatyczna pani psycholog). Podobno kiedyś – matka opowiadała – coś mnie napadło i chodziłem cały czas i mówiłem „babcia d*pa” (pewnie usłyszałem tę „dupę” od któregoś ze starszych i mi przypadła do gustu). Moja matka, mimo że to były jeszcze mroczne i barbarzyńskie czasy, w których Dobra Niania nie powiedziała, że nie wolno dawać klapsów, antycypowała czasy powszechnej miłości i próbowała nawiązać ze mną dialog, tj. wytłumaczyć, że tak nie wolno. Nie pomagało, więc dała mi złowieszczego klapsa. No i pomogło. Nie straciłem do niej zaufania. No ale ja jestem może od dziecka jakimś niewrażliwym sukinsynem, bo nigdy nie brałem nawet tej całej srataliny czy innych bezno, żeby nie być smutnym. I żyję.
Wobec małego dziecka nie da się nie używać przemocy, chyba że jest ono naturalnie spokojne. Jeśli ma okresy bycia bachorem, to korzysta się ze swojej przewagi siłowej (niekoniecznie przez klapsy), np. nie pozwalając mu się gdzieś ruszyć, wyprowadzając z miejsca, w którym się podle zachowuje, odciągając itp. Samo zabranianie czegoś kilkulatkowi wynika raczej nie tyle z jego umiejętności rozróżniania tego, co dobre, od tego co złe, a więc skuteczności tłumaczeń dorosłego, ale z prostej zależności – ten duży może więcej.
Klaps jako forma niszczenia istoty ludzkiej? Halo, planeta Ziemia!
Osobiście uważam, że danie klapsa kilkulatkowi w jakiejś niekomfortowej sytuacji, np. w miejscu publicznym, gdy bardzo dokazuje, a nie ma czasu i za bardzo możliwości na wejście z nim w głęboki dialog, nie jest czymś złym, a już na pewno nie godnym potępienia. Co prawda, gdy pomyślę o sobie dającym klapsa takiemu kilkulatkowi, to mam wrażenie, że mógłbym go nawet niechcący zabić albo złamać kręgosłup (trochę niedowidzę), ale być może najpierw poćwiczyłbym technikę na żonie.
Jeszcze do autorki tematu, bo wzruszyło mnie poniższe wyznanie:
Odpowiedz sobie na pytanie, czy w którymkolwiek momencie dorosłego życia, szczególnie teraz, wierzyłaś, że Jezus śmiercią na krzyżu odkupił grzechy ludzkości i zmartwychwstał, bo może się okazać, że nie masz z czego się wypisywać, bo koło katolicyzmu nawet nie stałaś. A jeśli jednak odpowiesz sobie jakimś cudem „tak”, to jaka jest waga tego faktu (tak, wiem, faktu dla wierzących), a jaka waga trzeciorzędnych kwestii poruszonych przez katolickich publicystów i jakichś profesurów? Bo takie deklaracje wypadają dosyć śmiesznie. Z rodziny, w której, jak napisałaś, byłaś bita, wypisałaś się już? Chyba nie, skoro jeszcze nawet rozmawiasz z matką. A jednak w przypadku Kościoła, choć wypowiedzi publicystów to nie są jakieś prawdy objawione przez Magisterium czy wytyczne katechizmu, chcesz się wypisywać. Takie trochę nieteges.
Co prawda ten pogardliwy „kościółek” wskazuje, że nie masz się z czego wypisywać, bo jest to określenie typowe dla antyklerykalnych łomów, żaden wierzący czy związany z katolicyzmem by tak nie napisał. Zatem to taki retoryczny chwyt „oburzonej wiernej”, tak jak to było w przypadku tych spędzonych do kościoła feministek, które wychodziły w połowie mszy, w trakcie czytania listu, w którym mowa była o aborcji – że to niby wierne się oburzyły.
---
Swojo szoso, skoro już poruszony został wątek hipokryzji, z którą jak wiadomo, katolikom najbardziej do twarzy, bo inni supernatural, ciekaw jest fal oburzenia i troski o dobro dziecka w dyskusji o rozwodach na przykład : Że o tej nieszczęsnej aborcji już nie wspomnę, bo tam niszczenia istoty ludzkiej już szczęśliwie nie widać, a co z oczu, to z serca
Cytat:Też uważam, że niby taki klaps wpływa i to mocno na psychikę. No bo jak można wtedy komuś bezgranicznie ufać?
Normalnie. Jeśli są powody do dania klapsa, tj. jeśli wynika on z chęci utemperowania dokazującego bachora („bachora”, bo dokazujące dziecko to bachor), to taki bachor dobrze sobie potrafi zdekodować ten przejaw rodzicielskiej władzy ("zrobiłem coś złego"). Zapowietrzyliście się już? Już wam stoją przed oczyma obrazy dzieciaka bitego kablem od żelazka? To ochłońcie. Bo jedno od drugiego jest tak daleko, jak mówienie do młodziaka stanowczym głosem od wydzierania się na niego (i wyzywania przy okazji).
Dowód anegdotyczny: ja swoich klapsów nie pamiętam, widać, trauma ukryta (no bo inaczej przecież nie byłbym s+ą, powie jakaś empatyczna pani psycholog). Podobno kiedyś – matka opowiadała – coś mnie napadło i chodziłem cały czas i mówiłem „babcia d*pa” (pewnie usłyszałem tę „dupę” od któregoś ze starszych i mi przypadła do gustu). Moja matka, mimo że to były jeszcze mroczne i barbarzyńskie czasy, w których Dobra Niania nie powiedziała, że nie wolno dawać klapsów, antycypowała czasy powszechnej miłości i próbowała nawiązać ze mną dialog, tj. wytłumaczyć, że tak nie wolno. Nie pomagało, więc dała mi złowieszczego klapsa. No i pomogło. Nie straciłem do niej zaufania. No ale ja jestem może od dziecka jakimś niewrażliwym sukinsynem, bo nigdy nie brałem nawet tej całej srataliny czy innych bezno, żeby nie być smutnym. I żyję.
Cytat:Ja uważam, że należy wychować dzieciaka tak, żeby nie używać wobec niego żadnej przemocy jednocześnie nie pozwalając na samowolkę.
Wobec małego dziecka nie da się nie używać przemocy, chyba że jest ono naturalnie spokojne. Jeśli ma okresy bycia bachorem, to korzysta się ze swojej przewagi siłowej (niekoniecznie przez klapsy), np. nie pozwalając mu się gdzieś ruszyć, wyprowadzając z miejsca, w którym się podle zachowuje, odciągając itp. Samo zabranianie czegoś kilkulatkowi wynika raczej nie tyle z jego umiejętności rozróżniania tego, co dobre, od tego co złe, a więc skuteczności tłumaczeń dorosłego, ale z prostej zależności – ten duży może więcej.
Cytat:"Klaps wymierzony z miłością" - tyle sprzeczności w jednym zdaniu. Smutne jest to jak ludzie potrafią nagiąć coś pod siebie, a przecież „Nikt, w żadnej sytuacji, nie może rościć sobie prawa do bezpośredniego niszczenia niewinnej istoty ludzkiej"
Klaps jako forma niszczenia istoty ludzkiej? Halo, planeta Ziemia!
Osobiście uważam, że danie klapsa kilkulatkowi w jakiejś niekomfortowej sytuacji, np. w miejscu publicznym, gdy bardzo dokazuje, a nie ma czasu i za bardzo możliwości na wejście z nim w głęboki dialog, nie jest czymś złym, a już na pewno nie godnym potępienia. Co prawda, gdy pomyślę o sobie dającym klapsa takiemu kilkulatkowi, to mam wrażenie, że mógłbym go nawet niechcący zabić albo złamać kręgosłup (trochę niedowidzę), ale być może najpierw poćwiczyłbym technikę na żonie.
Jeszcze do autorki tematu, bo wzruszyło mnie poniższe wyznanie:
Cytat:Jeżeli to tak wygląda, to ja się chyba wypisuję z katolicyzmu.
Odpowiedz sobie na pytanie, czy w którymkolwiek momencie dorosłego życia, szczególnie teraz, wierzyłaś, że Jezus śmiercią na krzyżu odkupił grzechy ludzkości i zmartwychwstał, bo może się okazać, że nie masz z czego się wypisywać, bo koło katolicyzmu nawet nie stałaś. A jeśli jednak odpowiesz sobie jakimś cudem „tak”, to jaka jest waga tego faktu (tak, wiem, faktu dla wierzących), a jaka waga trzeciorzędnych kwestii poruszonych przez katolickich publicystów i jakichś profesurów? Bo takie deklaracje wypadają dosyć śmiesznie. Z rodziny, w której, jak napisałaś, byłaś bita, wypisałaś się już? Chyba nie, skoro jeszcze nawet rozmawiasz z matką. A jednak w przypadku Kościoła, choć wypowiedzi publicystów to nie są jakieś prawdy objawione przez Magisterium czy wytyczne katechizmu, chcesz się wypisywać. Takie trochę nieteges.
Co prawda ten pogardliwy „kościółek” wskazuje, że nie masz się z czego wypisywać, bo jest to określenie typowe dla antyklerykalnych łomów, żaden wierzący czy związany z katolicyzmem by tak nie napisał. Zatem to taki retoryczny chwyt „oburzonej wiernej”, tak jak to było w przypadku tych spędzonych do kościoła feministek, które wychodziły w połowie mszy, w trakcie czytania listu, w którym mowa była o aborcji – że to niby wierne się oburzyły.
---
Swojo szoso, skoro już poruszony został wątek hipokryzji, z którą jak wiadomo, katolikom najbardziej do twarzy, bo inni supernatural, ciekaw jest fal oburzenia i troski o dobro dziecka w dyskusji o rozwodach na przykład : Że o tej nieszczęsnej aborcji już nie wspomnę, bo tam niszczenia istoty ludzkiej już szczęśliwie nie widać, a co z oczu, to z serca