28 Maj 2009, Czw 9:26, PID: 152465
Cóż, ja też 'aż' jeden, a się wypowiadam U mnie to trwa dwa lata. Było całkiem sporo 'potyczek' po drodze wiele razy się zastanawiałam czy nie rzucić tym wszystkim w diabły i dać sobie z nim spokój (on zresztą podobnie). Ale po każdej kłótni czy jakimś jego zachowaniu, które sprawiło mi przykrość (tzw. numerze ) odczekiwałam parę dni aż ochłonę i wtedy dopiero analizowałam sytuację. Zwykle wychodziło mi kilkanaście "za" i tylko dwa "przeciw", następujące:
a) z tego i tak nic nie będzie, bez sensu, po co się trudzić, blablablabla - czyli standardowe myślenie w większości spraw, które wymagają jakiegoś wysiłku z mojej strony,
b) bo wtedy go zaboli tak samo jak mnie teraz albo bardziej i nie będę musiała więcej znosić takich sytuacji.
Wtedy myślę, że zrywanie z kimś tylko po to, żeby go skrzywdzić, czy dlatego że mi się nie chce rozwiązać problemu jest trochę bez sensu. I staram się pamiętać te szczęśliwe chwile, które warto wspominać. W czasach kiedy byłam sama nie było ich wiele. A kiedy wszystko wraca do normy i jest między nami w porządku, cieszę się, że 'wytrwałam' i nie zrezygnowałam tak łatwo.
a) z tego i tak nic nie będzie, bez sensu, po co się trudzić, blablablabla - czyli standardowe myślenie w większości spraw, które wymagają jakiegoś wysiłku z mojej strony,
b) bo wtedy go zaboli tak samo jak mnie teraz albo bardziej i nie będę musiała więcej znosić takich sytuacji.
Wtedy myślę, że zrywanie z kimś tylko po to, żeby go skrzywdzić, czy dlatego że mi się nie chce rozwiązać problemu jest trochę bez sensu. I staram się pamiętać te szczęśliwe chwile, które warto wspominać. W czasach kiedy byłam sama nie było ich wiele. A kiedy wszystko wraca do normy i jest między nami w porządku, cieszę się, że 'wytrwałam' i nie zrezygnowałam tak łatwo.