16 Kwi 2009, Czw 21:26, PID: 141276
Miałam podobnie. Jednego dnia brzuch bolał mnie masakrycznie, więc zostawalam w domu. Oczywiście, następnego dnia wieczorem pakując się myślałam, że "jutro dam radę, pójdę do szkoły". Nie dawałam, zostawałam w domu przez cały tydzień.
Budziłam się rano, nawet już myłam, malowałam, ale wracałam do łożka albo podczas porannej toalety, albo zasiadając do śniadania. Zdarzyło się też, że pojechałam do szkoły, i zawróciłam spod niej. Stwierdzilam, że nie mogę.
Czułam wtedy z jednej strony taką niemoc. tak psychicznie - nie chciało mi się nic robić, żyć. Całymi dniami spałam, nie jadłam, nie siedziałam przed kompem. Po prostu - spałam 18 godzin na dobę. A z drugiej strony, taką bezsilność spowodowaną moim benznadziejnym stanem zdrowia.
Po tym tygdniu przesiedzianym w domu stwierdzałam, że muszę jakoś żyć. I chodziłam z piórnikiem tabletek przeciwbólowych. I siedziałam w szkole, tłumiąć odruch wymiotny.
Miałam kilka (13?) takich tygodni.
Byłam u psychologa. Ale kobieta jakaś dziwna. Stwierdziła, że wszystko ok.
Ta, pewnie.
W szkole już kilka razy nagle zaczynałam czuć się źle, 2 razy zwalniałam się do domu, wiele lekcji przespałam, bo tak źle się czułam. Wychowawczyni wie, że mam jakieś problemy ze zdrowiem. Uważa, że jestem anorektyczką (tego nie skomentuję, idiotyczna interwencja psychologa szkolnego. ). Powiedziałam jej, że jestem 'wątłego zdrowia', zresztą łatwo to zaobserwować - często mam nieobecności, często nie ćwiczę na wfie.
I nie robi problemów.
A w tym roku dzielnie i wytrwale chodzę do szkoły, czasami jest mi niedobrze, boli mnie wszystko, ale idę. Omijam odpowiedzi ustne, nie zgłaszam się do referatów. Mam oceny tylko za sprawdziany i kartkówki.
Dalej często śpię na lekcjach.
Hm a czego ja się bałam, wtedy, zostając w domu przez tydzień?
Nie wiem. Tak strrrasznie nie miałam ochoty widzieć ludzi, rozmawiać z nimi, że aż było mi słabo. Następnego dnia tak bardzo nie chciało mi się tłumaczyć czemu mnie nie było. Następnego nie umiałam na sprawdzian. I tak się zbierało.
Budziłam się rano, nawet już myłam, malowałam, ale wracałam do łożka albo podczas porannej toalety, albo zasiadając do śniadania. Zdarzyło się też, że pojechałam do szkoły, i zawróciłam spod niej. Stwierdzilam, że nie mogę.
Czułam wtedy z jednej strony taką niemoc. tak psychicznie - nie chciało mi się nic robić, żyć. Całymi dniami spałam, nie jadłam, nie siedziałam przed kompem. Po prostu - spałam 18 godzin na dobę. A z drugiej strony, taką bezsilność spowodowaną moim benznadziejnym stanem zdrowia.
Po tym tygdniu przesiedzianym w domu stwierdzałam, że muszę jakoś żyć. I chodziłam z piórnikiem tabletek przeciwbólowych. I siedziałam w szkole, tłumiąć odruch wymiotny.
Miałam kilka (13?) takich tygodni.
Byłam u psychologa. Ale kobieta jakaś dziwna. Stwierdziła, że wszystko ok.
Ta, pewnie.
W szkole już kilka razy nagle zaczynałam czuć się źle, 2 razy zwalniałam się do domu, wiele lekcji przespałam, bo tak źle się czułam. Wychowawczyni wie, że mam jakieś problemy ze zdrowiem. Uważa, że jestem anorektyczką (tego nie skomentuję, idiotyczna interwencja psychologa szkolnego. ). Powiedziałam jej, że jestem 'wątłego zdrowia', zresztą łatwo to zaobserwować - często mam nieobecności, często nie ćwiczę na wfie.
I nie robi problemów.
A w tym roku dzielnie i wytrwale chodzę do szkoły, czasami jest mi niedobrze, boli mnie wszystko, ale idę. Omijam odpowiedzi ustne, nie zgłaszam się do referatów. Mam oceny tylko za sprawdziany i kartkówki.
Dalej często śpię na lekcjach.
Hm a czego ja się bałam, wtedy, zostając w domu przez tydzień?
Nie wiem. Tak strrrasznie nie miałam ochoty widzieć ludzi, rozmawiać z nimi, że aż było mi słabo. Następnego dnia tak bardzo nie chciało mi się tłumaczyć czemu mnie nie było. Następnego nie umiałam na sprawdzian. I tak się zbierało.