08 Cze 2009, Pon 21:11, PID: 155338
Ja sie przychyle do słów Hektora.
To prawda, że żyjemy dla siebie, nie mniej jednak inni ludzie są nieodzownym składnikiem naszego życia. Nie da się żyć bez innych tak na prawdę i mówię to ja - zagorzały samotnik. Można rozwijać swoje zdolności, zainteresowania, kształcić sie, zyskać sławe, pieniądze... tylko czy to na pewno przynosi taka satysfakcje, jeżeli obok ciebie nikogo nie ma? W pełni zgadzam się z tym, że nie można od razu popadać w obłęd bo można sie potem bardzo zawieść, jednak to na prawdę dużo daje gdy jest "dla kogo żyć" <- to ostatnie słowo ważne, bo to ogólnie o życie właśnie chodzi. Jezeli wiesz, że ktoś tam na ciebie "czeka" to będzie ci się chciało wstać rano, wykąpać sie, posprzątać dom, uczyć się, pracować - robić to wszystko dla przyszłości, dla życia, z "kimś".
Ja na ten przykład od iluś lat powtarzam sobie te własnie słowa, że "robie to dla siebie" i staram się nie myśleć o innych, tylko o sobie, o tym czego sama chce... i wiesz co? to w ogóle nie działa. Ja juz tak sobie kiedyś zaplanowałam, że nie będzie miłości, rodziny, a przynajmniej nie będe tego oczekiwac, o tym myśleć, że zostane pracoholiczką i nakieruje swoje życie przede wszystkim na rozwijanie zainteresowań itd. Na początku to wyglądało jeszcze wiarygodnie, ale ta idea słabła z roku na rok i dziś jest tak, że leże sobie na łóżku i przychodzi mi do głowy że powinnam wstać, cos tam zrobić bo tyle rzeczy na mnie czeka i zawsze wtedy jak zmora pojawia się pytanie "po co? dla kogo?". Kiedy pomyśle sobie, że "dla siebie" to słysze wręcz jak z tych słów chichrają się meble w moim pokoju. Nie każdy to musi czuć na danym etapie swojego życia, ale moim zdaniem prędzej czy później to poczuje, że te pieniadze, sława, zdolności, wiedza, to za przeproszeniem o kant d*py można potłuc, liczy się tylko człowiek.
W ogóle wydaje mi się, ze wszelkie depresje biorą się własnie z tego braku innych ludzi. Jeszcze dodam, ja mam np. tak, że przy kims sie zmieniam, jak mam dla kogo to robie się odwazniejsza, weselsza, żywsza nawet Co więcej jak ktoś mnie atakuje to kompletnie nie umiem sie bronić ale jak atakuje kogoś dla mnie ważnego to wstępuje we mnie waleczność bo mam "dla kogo" własnie, dla samiej siebie nie chce mi sie wysilac... moze nie jestem jednak az taka skonczona egoistka jak mi sie zdawalo
podziwiam ludzi na tym forum, którzy mimo problemów ze sobą w ogóle myślą o miłości i mają odwagę jej "chcieć"
No i dochodzi do tego jeszcze nieumiejętność wyrażania uczuć o czym wspominała et'cia, w ogóle szmery bajery
To prawda, że żyjemy dla siebie, nie mniej jednak inni ludzie są nieodzownym składnikiem naszego życia. Nie da się żyć bez innych tak na prawdę i mówię to ja - zagorzały samotnik. Można rozwijać swoje zdolności, zainteresowania, kształcić sie, zyskać sławe, pieniądze... tylko czy to na pewno przynosi taka satysfakcje, jeżeli obok ciebie nikogo nie ma? W pełni zgadzam się z tym, że nie można od razu popadać w obłęd bo można sie potem bardzo zawieść, jednak to na prawdę dużo daje gdy jest "dla kogo żyć" <- to ostatnie słowo ważne, bo to ogólnie o życie właśnie chodzi. Jezeli wiesz, że ktoś tam na ciebie "czeka" to będzie ci się chciało wstać rano, wykąpać sie, posprzątać dom, uczyć się, pracować - robić to wszystko dla przyszłości, dla życia, z "kimś".
Ja na ten przykład od iluś lat powtarzam sobie te własnie słowa, że "robie to dla siebie" i staram się nie myśleć o innych, tylko o sobie, o tym czego sama chce... i wiesz co? to w ogóle nie działa. Ja juz tak sobie kiedyś zaplanowałam, że nie będzie miłości, rodziny, a przynajmniej nie będe tego oczekiwac, o tym myśleć, że zostane pracoholiczką i nakieruje swoje życie przede wszystkim na rozwijanie zainteresowań itd. Na początku to wyglądało jeszcze wiarygodnie, ale ta idea słabła z roku na rok i dziś jest tak, że leże sobie na łóżku i przychodzi mi do głowy że powinnam wstać, cos tam zrobić bo tyle rzeczy na mnie czeka i zawsze wtedy jak zmora pojawia się pytanie "po co? dla kogo?". Kiedy pomyśle sobie, że "dla siebie" to słysze wręcz jak z tych słów chichrają się meble w moim pokoju. Nie każdy to musi czuć na danym etapie swojego życia, ale moim zdaniem prędzej czy później to poczuje, że te pieniadze, sława, zdolności, wiedza, to za przeproszeniem o kant d*py można potłuc, liczy się tylko człowiek.
W ogóle wydaje mi się, ze wszelkie depresje biorą się własnie z tego braku innych ludzi. Jeszcze dodam, ja mam np. tak, że przy kims sie zmieniam, jak mam dla kogo to robie się odwazniejsza, weselsza, żywsza nawet Co więcej jak ktoś mnie atakuje to kompletnie nie umiem sie bronić ale jak atakuje kogoś dla mnie ważnego to wstępuje we mnie waleczność bo mam "dla kogo" własnie, dla samiej siebie nie chce mi sie wysilac... moze nie jestem jednak az taka skonczona egoistka jak mi sie zdawalo
Sugar Sweet napisał(a):(..) ale powiesz mu do wiedzenia, znajdz sobie kogoś lepszego, bo ja jestem do niczego? nie wierzę, żeby był ktoś taki, chociaż mogę się mylic.<macha rękoma> ja, ja bym powiedziała xDD
Sugar Sweet napisał(a):na pewno nic Ci nie brakujea co jak brakuje?
podziwiam ludzi na tym forum, którzy mimo problemów ze sobą w ogóle myślą o miłości i mają odwagę jej "chcieć"
dyzia87 napisał(a):Może poprostu boję się być w związku i tylko wmawiam sobie, że na kogoś nie zasługuję, żeby mieć pretekst do wycofania się.Dla mnie prawda jest taka, ze już nie chodzi o to czy faktycznie jestem az tak śmieciowata, że nie warto się ze mną zadawać (bo mimo wszystko nic nie jest niemożliwe i różnie dziwne indywidua chodzą po ziemskim globie, musi tylko trafić swój na swego), ale rzecz w tym, że boje się odrzucenia, boje sie że taki ktoś po jakims czasie gdy pozna mnie blizej, zobaczy jaka jestem, moje wady, odrzuci mnie po prostu i ja wtedy wpadne w wiekszą rozpacz niż gdybym była sama od początku, dlatego rezygnuje już na starcie.
No i dochodzi do tego jeszcze nieumiejętność wyrażania uczuć o czym wspominała et'cia, w ogóle szmery bajery