13 Kwi 2009, Pon 20:26, PID: 140514
W 1 i 2 klasie gimnazjum przeżywałam platoniczną miłość do brata koleżanki. Przychodziłam do niej do domu po to, żeby go zobaczyć. Oczywiście zdania z nim nie zamieniłam. A jak w końcu zaczął zwracać na mnie uwagę, tzn utrzymywaliśmy dłuższe spojrzenia, zaczął się ze mną witać raz na jakiś czas, to ja sobie odpuściłam. Wtedy cierpiałam. No ale miałam 13 lat, więc wiecie, jak to jest. Ile to ja łez wylałam.
W 3 klasie gimnazjum nikt mi się nie podobał, za to dobry kolega zaczął zapraszać mnie do kina. Zawsze odmawiałam. Nie wiem, dlaczego.
W pierwszej klasie liceum podobał mi się jeden chłopak, i ja jemu najwidoczniej też, bo zdobył mój numer GG. Byłam przeszczęśliwa. Ale przybrałam oczywiście zaraz pancerz ochronny. Zawsze służył mi pomocą (im bardziej on chciał poznać moje problemy, tym bardziej go odtrącałam), zapraszał mnie na imprezy, a ja zawsze odmawiałam. Potem on dowiedział się, że mi się podoba (ja oczywiście nie dałam po sobie poznać, żadnych komplementów, nic.). I się zaczęło. Zapraszał mnie tym bardziej, a ja tym bardziej odmawiałam. Bo się bałam. I znajomość się urwała.
Potem, całkiem niedawno, spodobał mi się jeden facet. Widuję go raz na tydzień. Przełamałam się, i uśmiechnęłam się do niego. Żadnej odezwy. Nie zwrócił na mnie uwagi.
Podoba mi się kolega z klasy. Miałam z nim bardzo dobry kontakt, dowiedziałam się, że on ma o mnie bardzo dobre zdanie (). I znowu, zaczęłam się wycofywać. I zrobiłam się wredna i ironiczna. Wydaje mi się, że już coraz bardziej niechętnie ze mną rozmawia.
Po drodze poznawałam tez dużo facetów przez internet. O. I do nich to też były takie platoniczne miłości. Wzdychałam, wylewałam łzy, a w życiu żadnego na oczy nie widziałam. ;]
Potem już nie. Im starsza jestem, tym robię się chłodniejsza, uczucia do mnie nie trafiają, i ja nie czuję z taką mocą.
Może taki wypracowałam sobie system obronny - nikt mnie nie zrani, jak nikomu nie dam tak naprawdę się omotać. I zawsze, jak już wiem, że może cośby wyszło, to ja się wycofuję. Boję się z kimś związać.
Jednocześnie nienawidząc swojej samotności, zawsze uciekam. I tylko rozpaczam, jak to mi jest źle samej, jak to chciałabym kogoś mieć. A jak tylko nadarza się okazja, to ja uciekam.
żałosne.
Dżizu. Nigdy tego nikomu nie powiedziałam.
W 3 klasie gimnazjum nikt mi się nie podobał, za to dobry kolega zaczął zapraszać mnie do kina. Zawsze odmawiałam. Nie wiem, dlaczego.
W pierwszej klasie liceum podobał mi się jeden chłopak, i ja jemu najwidoczniej też, bo zdobył mój numer GG. Byłam przeszczęśliwa. Ale przybrałam oczywiście zaraz pancerz ochronny. Zawsze służył mi pomocą (im bardziej on chciał poznać moje problemy, tym bardziej go odtrącałam), zapraszał mnie na imprezy, a ja zawsze odmawiałam. Potem on dowiedział się, że mi się podoba (ja oczywiście nie dałam po sobie poznać, żadnych komplementów, nic.). I się zaczęło. Zapraszał mnie tym bardziej, a ja tym bardziej odmawiałam. Bo się bałam. I znajomość się urwała.
Potem, całkiem niedawno, spodobał mi się jeden facet. Widuję go raz na tydzień. Przełamałam się, i uśmiechnęłam się do niego. Żadnej odezwy. Nie zwrócił na mnie uwagi.
Podoba mi się kolega z klasy. Miałam z nim bardzo dobry kontakt, dowiedziałam się, że on ma o mnie bardzo dobre zdanie (). I znowu, zaczęłam się wycofywać. I zrobiłam się wredna i ironiczna. Wydaje mi się, że już coraz bardziej niechętnie ze mną rozmawia.
Po drodze poznawałam tez dużo facetów przez internet. O. I do nich to też były takie platoniczne miłości. Wzdychałam, wylewałam łzy, a w życiu żadnego na oczy nie widziałam. ;]
Potem już nie. Im starsza jestem, tym robię się chłodniejsza, uczucia do mnie nie trafiają, i ja nie czuję z taką mocą.
Może taki wypracowałam sobie system obronny - nikt mnie nie zrani, jak nikomu nie dam tak naprawdę się omotać. I zawsze, jak już wiem, że może cośby wyszło, to ja się wycofuję. Boję się z kimś związać.
Jednocześnie nienawidząc swojej samotności, zawsze uciekam. I tylko rozpaczam, jak to mi jest źle samej, jak to chciałabym kogoś mieć. A jak tylko nadarza się okazja, to ja uciekam.
żałosne.
Dżizu. Nigdy tego nikomu nie powiedziałam.