07 Lip 2016, Czw 21:07, PID: 557543
Cześć! Jestem tu nowa. Bardzo się cieszę, że znalazłam to forum. Mam nadzieję, że nie macie nic przeciwko temu, że dołączę tutaj do Was. Może opowiem coś o sobie na początek.
Tak jak Wy, boję się pracy. To znaczy nie samej pracy, ale właśnie tego, co tu opisujecie - że sobie nie poradzę, coś źle zrobię, ktoś mnie ochrzani, wykopią mnie stamtąd, wyśmieją mnie, powiedzą, że jestem głupia... To bardzo dziwne, bo ogólnie mam silny i dość ciężki charakter, sama potrafię nieźle kogoś opieprzyć, lubię stawiać na swoim. Nie wiem skąd bierze się mój lęk. W sytuacjach towarzyskich z reguły błyszczę, na imprezach jestem duszą towarzystwa, jestem raczej lubianą osobą. Ale kiedy siadam do komputera i zaczynam szukać pracy, dopada mnie paniczny lęk... Nie wspomnę o tym, co się dzieje, gdy dzwoni obcy numer, a ja akurat niedawno wysłałam CV na przykład. Staram się sobie z tym radzić, nerwy maskuję szerokim uśmiechem i pozorną pewnością siebie. Traktuję nowe stanowiska pracy jako wyzwania i rodzaj terapii. Mówię sobie: "Muszę to zrobić" i to robię. Ale nerwów kosztuje mnie to mnóstwo.
Za tydzień lecę z chłopakiem do Edynburga na trzy miesiące i tam zamierzam znaleźć pracę (jeszcze studiuję, został mi ostatni rok). Oczywiście już się denerwuję, co to będzie... Bardzo dobrze mówię po angielsku (udzielam nawet korepetycji), ale w głowie tworzą mi się obrazy, że nikogo nie rozumiem, że nic nie umiem, jestem beznadziejna i tak dalej... To jest chore. Jak sobie z tym radzicie?
Dodam, że na uczelni też mam problemy natury społecznej. Na przerwach wszystko jest super, pogadam z każdym i wiem, że te osoby mnie lubią, ale gdy przychodzi do wypowiedzenia się na zajęciach, mam ochotę umrzeć. O prezentacjach przed grupą nie wspomnę. Robię się czerwona, drży mi głos i dłonie, słabo mi, chce mi się wymiotować... Postawiłam sobie samodiagnozę, że być może dzieje się tak ze mną, bo w gimnazjum byłam wyśmiewana i szykanowana za odmienny styl ubierania się (miałam fazę na muzykę metalową i chodziłam w czarnych sukniach i glanach), bardzo źle przeżyłam ten okres.
I tak uważam, że w moim życiu zaistniał spory progres i naprawdę nad sobą pracuję. Zmuszam się do niektórych czynności i za każdym razem daje mi to ogromną satysfakcję. Prezentacje na uczelni idą coraz lepiej (podobno nie widać nawet, że się denerwuję, ale co czuję, to wiem tylko ja), mam za sobą różne doświadczenie zawodowe, trochę zarobionych sezonowo pieniędzy... Teraz ten wyjazd - jeśli wszystko pójdzie dobrze, na pewno bardzo podniesie mnie to na duchu. A jeśli nie, to poczuję się jeszcze bardziej beznadziejna niż obecnie. Skąd bierze się w nas ten strach, to tworzenie czarnych scenariuszy? Chciałabym się tego jakoś pozbyć.
Tak jak Wy, boję się pracy. To znaczy nie samej pracy, ale właśnie tego, co tu opisujecie - że sobie nie poradzę, coś źle zrobię, ktoś mnie ochrzani, wykopią mnie stamtąd, wyśmieją mnie, powiedzą, że jestem głupia... To bardzo dziwne, bo ogólnie mam silny i dość ciężki charakter, sama potrafię nieźle kogoś opieprzyć, lubię stawiać na swoim. Nie wiem skąd bierze się mój lęk. W sytuacjach towarzyskich z reguły błyszczę, na imprezach jestem duszą towarzystwa, jestem raczej lubianą osobą. Ale kiedy siadam do komputera i zaczynam szukać pracy, dopada mnie paniczny lęk... Nie wspomnę o tym, co się dzieje, gdy dzwoni obcy numer, a ja akurat niedawno wysłałam CV na przykład. Staram się sobie z tym radzić, nerwy maskuję szerokim uśmiechem i pozorną pewnością siebie. Traktuję nowe stanowiska pracy jako wyzwania i rodzaj terapii. Mówię sobie: "Muszę to zrobić" i to robię. Ale nerwów kosztuje mnie to mnóstwo.
Za tydzień lecę z chłopakiem do Edynburga na trzy miesiące i tam zamierzam znaleźć pracę (jeszcze studiuję, został mi ostatni rok). Oczywiście już się denerwuję, co to będzie... Bardzo dobrze mówię po angielsku (udzielam nawet korepetycji), ale w głowie tworzą mi się obrazy, że nikogo nie rozumiem, że nic nie umiem, jestem beznadziejna i tak dalej... To jest chore. Jak sobie z tym radzicie?
Dodam, że na uczelni też mam problemy natury społecznej. Na przerwach wszystko jest super, pogadam z każdym i wiem, że te osoby mnie lubią, ale gdy przychodzi do wypowiedzenia się na zajęciach, mam ochotę umrzeć. O prezentacjach przed grupą nie wspomnę. Robię się czerwona, drży mi głos i dłonie, słabo mi, chce mi się wymiotować... Postawiłam sobie samodiagnozę, że być może dzieje się tak ze mną, bo w gimnazjum byłam wyśmiewana i szykanowana za odmienny styl ubierania się (miałam fazę na muzykę metalową i chodziłam w czarnych sukniach i glanach), bardzo źle przeżyłam ten okres.
I tak uważam, że w moim życiu zaistniał spory progres i naprawdę nad sobą pracuję. Zmuszam się do niektórych czynności i za każdym razem daje mi to ogromną satysfakcję. Prezentacje na uczelni idą coraz lepiej (podobno nie widać nawet, że się denerwuję, ale co czuję, to wiem tylko ja), mam za sobą różne doświadczenie zawodowe, trochę zarobionych sezonowo pieniędzy... Teraz ten wyjazd - jeśli wszystko pójdzie dobrze, na pewno bardzo podniesie mnie to na duchu. A jeśli nie, to poczuję się jeszcze bardziej beznadziejna niż obecnie. Skąd bierze się w nas ten strach, to tworzenie czarnych scenariuszy? Chciałabym się tego jakoś pozbyć.