10 Gru 2012, Pon 14:19, PID: 329587
Moja dotychczasowa ścieżka zawodowa przedstawia się tak. Pierwszą pracę dostałam w wieku 20 lat na wakacje i to była załatwiona przez kogoś z rodziny. Zrezygnowałam wtedy ze studiów i miałam po raz pierwszy takie poważne załamanie psychiczne. Siedziałam w domu, a raczej leżałam z tego co pamiętam, bo to było ponad 10 lat temu i nie chciało mi się żyć. Moja mama widząc w jakim jestem stanie poprosiła ciotkę żeby mi coś załatwiła i tak znalazłam się jako szatniarka i zarazem czyścicielka toalet na basenie przez lato. Stresowałam się mocno, wynikło nawet parę nieprzyjemnych sytuacji z powodu, których zdenerwowanie u mnie sięgło zenitu i chciałam zrezygnować i uciec stamtąd gdzie pieprz rośnie, ale wytrzymałam do końca. Potem poszłam do szkoły turystycznej, gdzie miałam praktyki w biurach podróży oraz jako przewodnik kolonii w Budapeszcie na miesiąc, ale wytrzymałam 2 tygodnie te podstawowe, bo można było sobie przedłużyć i do dzisiaj uważam to za jeden z moich największych sukcesów, bo niektóre osoby nawet tych dwóch tygodni nie wytrzymały, mimo, że jakieś strasznie nieśmiałe nie były. Było ciężko, zwłaszcza przez te pierwsze 4 dni, a potem z koleżanką, z którą dobrze mi się rozmawiało i ogólnie się dobrze razem czułyśmy ze sobą, nas przenieśli gdzieś indziej i dostałyśmy już jedną stałą grupę kolonistów do oprowadzania, więc było lepiej i trochę ten stres zelżał. Chociaż przy każdym mówieniu przy grupie głos mi się trząsł i czułam w środku jak mną trzepie z nerwów, ale dałam radę ;-). Po skończeniu tejże szkoły poszłam na staż do hotelu w budowie. Tam było strasznie, kierowniczka była okropnie despotyczną babą, wykonywałam najgorsze prace i ciągły opieprz dostawałam. Wytrzymałam tam chyba z 2 tygodnie po czym zrezygnowałam nie bez problemów z Urzędu Pracy, bo miałam tam być chyba na pół roku. Sama nie umiałam tego załatwić z Urzędem Pracy, tak bardzo mnie to przerażało, a miałam wtedy 22 lata i czułam się jak małe dziecko, bo mama to za mnie załatwiła (żenada, wiem). Potem znowu siedziałam w domu, bo niby szukałam pracy, chodziłam z cv po biurach podróży, ale różnie to bywało. Na samą myśl o pracy z ludźmi mnie ściskało po tych doświadczeniach z tą babą na tym stażu i w ogóle. Tak minął kolejny rok w domu, aż wysłałam cv z czystej desperacji do jednego z hipermarketów i o dziwo zadzwonili do mnie, żebym przyszła na rozmowę. Rozmawiała ze mną nawet sympatyczna babka i się tak nie stresowałam. Następnie miałam wypełnić jakiś test matematyczny czy w ogóle umiem liczyć . Wynik mi tak wyszedł na poziomie dostatecznym, bo zawsze miałam problem z matmą, gdyż jestem humanistą, ale zakwalifikowałam się na zatrudnienie, a poza tym pewnie mieli braki kadrowe, bo tam duża rotacja była. Zaczęłam pracę na kasie. Wytrzymałam cały okres próbny, 3 miesiące, ale przypłaciłam to początkiem anoreksji. Uciekłam stamtąd na studia, tym razem zaoczne i obiecałam sobie, że te drugie skończę, choćby nie wiem co. W między czasie zdałam sobie sprawę,że to nie jest już zwykła nieśmiałość, a coś więcej. Lęk z szukaniem pracy i stykaniem się z ludźmi był taki silny, że znowu zaczęłam myśleć o śmierci, nawet próbowałam je sobie odebrać, ale stchórzyłam, bo lęk przed śmiercią był chyba jeszcze silniejszy niż przed życiem. W okresie całych studiów pracowałam tylko raz przez parę miesięcy jako sprzątaczka. Gdy przyszła zima zaczęłam chorować, byłam nawet w szpitalu i mnie zwolnili. Potem rok później miałam praktyki studenckie na których nie nauczyłam się kompletnie nic. I tak przesiedziałam w domu przez parę lat do zeszłego roku, gdzie UP wysłał mnie na staż do biura podróży na trzy miesiące. Na początku nie dogadywałam się z właścicielką tego biura. Miała do mnie pretensje, że np. czegoś tam nie umiem, ale z czasem zawiązała się między nami jakaś tam nic sympatii i widziałam, że mnie nawet polubiła mimo mych "defektów". Jak byłam sama w biurze to zawsze się modliłam,żeby nikt nie przyszedł. Na szczęście biuro było niewielkie i był mały ruch. Właścicielka narzekała na niskie obroty, a ja się cieszyłam, że nie ma ludzi :-). Po skończonym stażu zatrudniła mnie jeszcze na miesiąc na pół etatu, żeby ktoś jej biuro przypilnował gdy jechała do sanatorium. Po skończonej współpracy powiedziała mi, że gdybym nie znalazła pracy w przyszłym roku (czyli w 2012) to ona mnie może zatrudnić sezonowo na wakacje, ale oczywiście nie skorzystałam . Potem jak zawsze byłam w okolicach jej biura to unikałam tego rejonu, żeby na nią nie natrafić, bo wtedy pewnie by się mnie pytała czy znalazłam już pracę. Wystarczy, że w domu mam ciągłe trucie na ten temat, że mam już tyle lat i nie mam nic itd.:-( . Podbudowująca gadka mego ojca . Natomiast w tym roku zdobyłam się na wolontariat jako pomoc przy kursie komputerowym i to też było spore jak dla mnie wyzwanie, bo znowu wśród ludzi, tłumaczenie im jak mają coś tam zrobić. Zdecydowałam się tylko na 2 miesiące. Potem myślałam, że wyjadę za granicę. Byłam na targach przygranicznych, ale nic nie mogłam znaleźć do czego bym się nadawała, bo myślałam o jakieś dosyć lekkiej pracy na produkcji w Czechach. Nic nie znalazłam, a potem pomysł wyjazdu budził we mnie coraz większe przerażenie. W tym roku byłam też na szkoleniu z UP, ale to może w innym poście napiszę, bo ten już mi się zrobił zbyt długi :-) .