03 Sie 2012, Pią 13:52, PID: 311217
Miałem pogadać na osobności z kierownikiem tydzień temu - stchórzyłem. Dziś rano mnie dorwał, potłumaczyłem się pokrętnie z nieobecności i zaprosił mnie ponownie. Tym razem iść wypadało.
W miarę panowałem nad ciałem (w tym językiem, choć przedzierał się bełkot), nie licząc miejsca, w którym kumulował się stres z reszty stref - dłonie. Przykleiłem je do kolan i słuchałem. Kilka dni temu moja miniszefowa wspomniała, iż złożyła wniosek o bonusik finansowy dla mnie za ten dzień dezerterów, o którym wcześniej pisałem. I ogólnie za pracowitość, bo zasuwam niemal bez przerw, a reszta co kwadrans musi iść na dymka. No więc pan kierownik pyta się mnie, jakiego wynagrodzenia spodziewam się za lipiec. Biorę kwotę podstawową z umowy, ucinam podatki, zestawiam z moją poprzednią, podobną pracą (4 dni w tygodniu, więc niewielka pensja), dodatkowo wychodzę z założenia, że jestem tylko kamieniem w bucie i mnie nie chcą, więc strzelam w nieprzyzwoicie niskich rejonach. Szef męczy mnie dalej. Powolutku podbijam stawki, ale nadal kręci głową. Wiem, o co mu chodzi, ale wolę już grać jak niewolnik, który ucieszy się z kromki chleba i szklanki wody, niż przestrzelić i żądąć zbyt wiele. W końcu pokazuje mi kalkulator z kwotą niemal dwukrotnie większą niż mój pierwszy strzał, a ja przy tym zrobiłem chyba jakąś głupawą minę, jakbym dostał niewyobrażalny dar od losu. Wyjaśniliśmy sobie przy okazji parę spraw. Nie ma żadnego ucinania pensji dla ludzi z mojego poziomu - zwyczajnie okres rozliczeniowy skończył się w połowie mojego pierwszego miesiąca pracy, dlatego też dostałem tak mało. Do tego od początku żyłem w przeświadczeniu, że wynagrodzenia są tam wybitnie niskie. Na rozmowie kwalifikacyjnej podali mi podstawową stawkę dla pracowników wyższego szczebla (nie wiem, czy można to tak nazwać), którzy dostają do niej jeszcze dodatki za wydajność. "Moi" nie mają tych kar i dodatków, tylko pensję niemal normalnie liczoną za godziny. Te nieporozumienia to wynik uniwersalnej umowy dla trzech "gatunków" pracowników.
W ogóle to szefo jest w porządku, tylko teraz pewnie o mnie okołonegatywnie myśli. Zajarałem się na widok nadal mizernawej wypłaty jak Murzyn bateryjką.
Nie byłoby źle, gdyby nie to odseparowanie od reszty grupy. Ostatnio tłumaczyłem im się głupio, że przychodzę do pracy pracować, a nie gadać, etc., to jedna pani wyjeżdża z tekstami pokroju "nie lubisz z nami gadać", w których doszukuję się tysiąca podtekstów. Dziś z kolei inny koleś: "chyba nie posiadasz poczucia humoru". Zażartowałem aż dwa razy w ciągu niemal sześciu tygodni, TO MAŁO?
W miarę panowałem nad ciałem (w tym językiem, choć przedzierał się bełkot), nie licząc miejsca, w którym kumulował się stres z reszty stref - dłonie. Przykleiłem je do kolan i słuchałem. Kilka dni temu moja miniszefowa wspomniała, iż złożyła wniosek o bonusik finansowy dla mnie za ten dzień dezerterów, o którym wcześniej pisałem. I ogólnie za pracowitość, bo zasuwam niemal bez przerw, a reszta co kwadrans musi iść na dymka. No więc pan kierownik pyta się mnie, jakiego wynagrodzenia spodziewam się za lipiec. Biorę kwotę podstawową z umowy, ucinam podatki, zestawiam z moją poprzednią, podobną pracą (4 dni w tygodniu, więc niewielka pensja), dodatkowo wychodzę z założenia, że jestem tylko kamieniem w bucie i mnie nie chcą, więc strzelam w nieprzyzwoicie niskich rejonach. Szef męczy mnie dalej. Powolutku podbijam stawki, ale nadal kręci głową. Wiem, o co mu chodzi, ale wolę już grać jak niewolnik, który ucieszy się z kromki chleba i szklanki wody, niż przestrzelić i żądąć zbyt wiele. W końcu pokazuje mi kalkulator z kwotą niemal dwukrotnie większą niż mój pierwszy strzał, a ja przy tym zrobiłem chyba jakąś głupawą minę, jakbym dostał niewyobrażalny dar od losu. Wyjaśniliśmy sobie przy okazji parę spraw. Nie ma żadnego ucinania pensji dla ludzi z mojego poziomu - zwyczajnie okres rozliczeniowy skończył się w połowie mojego pierwszego miesiąca pracy, dlatego też dostałem tak mało. Do tego od początku żyłem w przeświadczeniu, że wynagrodzenia są tam wybitnie niskie. Na rozmowie kwalifikacyjnej podali mi podstawową stawkę dla pracowników wyższego szczebla (nie wiem, czy można to tak nazwać), którzy dostają do niej jeszcze dodatki za wydajność. "Moi" nie mają tych kar i dodatków, tylko pensję niemal normalnie liczoną za godziny. Te nieporozumienia to wynik uniwersalnej umowy dla trzech "gatunków" pracowników.
W ogóle to szefo jest w porządku, tylko teraz pewnie o mnie okołonegatywnie myśli. Zajarałem się na widok nadal mizernawej wypłaty jak Murzyn bateryjką.
Nie byłoby źle, gdyby nie to odseparowanie od reszty grupy. Ostatnio tłumaczyłem im się głupio, że przychodzę do pracy pracować, a nie gadać, etc., to jedna pani wyjeżdża z tekstami pokroju "nie lubisz z nami gadać", w których doszukuję się tysiąca podtekstów. Dziś z kolei inny koleś: "chyba nie posiadasz poczucia humoru". Zażartowałem aż dwa razy w ciągu niemal sześciu tygodni, TO MAŁO?
Cytat:Co do sakramentów, też nie mam zwyczaju przyjmować, nie będę chodził do spowiedzi do kogoś, kto ma pewnie więcej grzechów niż ja Wesoly to takie moje osobiste przemyślenia, żeby nikogo nie urazićrotfl