27 Cze 2012, Śro 16:53, PID: 306247
Z tym wytykaniem błędów to lekkie nieporozumienie - musieli mi zaznaczyć poważniejszą wtopę, która dezorganizuje pracę stopień wyżej.
Dobra, to wyżej nazwijmy nadreakcją. Dobrym znakiem było już półpoważne pytanie "nadzorczyni" (co jest dziwnego w obecności bardziej ogarniętej osoby, która organizuje i pomaga reszcie?) o to, czy mam zamiar przepracować jeszcze trzy dni. Chyba łatwiej im naliczać płace na bazie tych wypracowanych "dziesiątek". Czyli chyba nie chcą mnie JESZCZEwyrzucić na zbity pysk, to fajnie. Na liście osób przepracowane godziny, czyli w razie jakichś wybitnych posiedzeń doliczą bonuski. Poza tym dostałem łatwiejszy przydział zadań do roboty - nie dlatego, że ze mnie ułom, tylko wykruszyły się ostatnio dwie osoby tym zajmujące. Miałem pecha dostać na start wybitnie najeżony pułapkami i kruczkami zakres, teraz powinno się obyć bez błędów.
Od tamtej wtopy uciekałem wzrokiem od szefa i starałem się na niego nie wpadać, zaczął budzić we mnie strach. Dorwał mnie dziś jednak i tradycyjnie spytał, jak mi się pracuje. Swoim zwyczajem postanowiłem się trochę potłumaczyć i zapewnić, że taka sytuacja już się nie powtórzy (EHEHE). Wszystko miło, z uśmiechem, nie chciał mnie zabić czy przynajmniej wykopać na zewnątrz własnonożnie.
JAKI WSPANIAŁY DZIEŃ
Ciężko mi to nazwać obozem pracy. Krytyczne są wtorki i soboty, ale nawet wtedy pracy nie ma tyle, by trzeba było angażować dodatkową zmianę nocną, dlatego też trzeba te dni ścierpieć. Pozostałe trzy dni robocze trwają krócej niż zwyczajowe osiem godzin. Nawet mi się podoba to, jak wyglądają moje obowiązki obecnie, ale bolą mnie te pracujące soboty. Okazjonalne 10 godzin pracy też bym zniósł, ale tych też bywa więcej. Szukam, rozglądam się dalej, ale lepiej posiedzieć tu i mieć trochę grosza. Uruchamia się niestety fobiczny dylemat - wiem już, co mam robić, być może negatywne myśli o bolesnych pomyłkach zelżą. Czy w nowym miejscu pracy nie będzie mi ciężej? Poświęcić się, dalej być tym tyrającym Murzynem (nie przesadzałbym aż tak, bo jakieś wybitne męczarnie ani wyzysk to nie są, ale coś w tym jest), czy zaryzykować z czymś (ła)godniejszym? Jako człowiek bez wybitnych kwalifikacji i z poważnie ograniczonym polem poszukiwań (no wiecie, boję się ludzi) ulegam takim dylematom. No i jeśli mam zamiar tam jeszcze trochę zostać, to chciałbym jednak nieco się otworzyć przed współpracownikami. Wszyscy ze sobą żartują, obrażają się dla beki, a do mnie się delikatnie zwracają, jakby jedno niewłaściwe słowo miało mnie zabić. Przynajmniej traktują mnie jak "dobrego, cichego chłopca", a nie przedmiot zabaw i wycieczek personalnych. Ludzie tam są z grubsza w porządku, wyciągają dłoń, ale siedzę cicho i robię swoje.
Dobra, to wyżej nazwijmy nadreakcją. Dobrym znakiem było już półpoważne pytanie "nadzorczyni" (co jest dziwnego w obecności bardziej ogarniętej osoby, która organizuje i pomaga reszcie?) o to, czy mam zamiar przepracować jeszcze trzy dni. Chyba łatwiej im naliczać płace na bazie tych wypracowanych "dziesiątek". Czyli chyba nie chcą mnie JESZCZEwyrzucić na zbity pysk, to fajnie. Na liście osób przepracowane godziny, czyli w razie jakichś wybitnych posiedzeń doliczą bonuski. Poza tym dostałem łatwiejszy przydział zadań do roboty - nie dlatego, że ze mnie ułom, tylko wykruszyły się ostatnio dwie osoby tym zajmujące. Miałem pecha dostać na start wybitnie najeżony pułapkami i kruczkami zakres, teraz powinno się obyć bez błędów.
Od tamtej wtopy uciekałem wzrokiem od szefa i starałem się na niego nie wpadać, zaczął budzić we mnie strach. Dorwał mnie dziś jednak i tradycyjnie spytał, jak mi się pracuje. Swoim zwyczajem postanowiłem się trochę potłumaczyć i zapewnić, że taka sytuacja już się nie powtórzy (EHEHE). Wszystko miło, z uśmiechem, nie chciał mnie zabić czy przynajmniej wykopać na zewnątrz własnonożnie.
JAKI WSPANIAŁY DZIEŃ
Ciężko mi to nazwać obozem pracy. Krytyczne są wtorki i soboty, ale nawet wtedy pracy nie ma tyle, by trzeba było angażować dodatkową zmianę nocną, dlatego też trzeba te dni ścierpieć. Pozostałe trzy dni robocze trwają krócej niż zwyczajowe osiem godzin. Nawet mi się podoba to, jak wyglądają moje obowiązki obecnie, ale bolą mnie te pracujące soboty. Okazjonalne 10 godzin pracy też bym zniósł, ale tych też bywa więcej. Szukam, rozglądam się dalej, ale lepiej posiedzieć tu i mieć trochę grosza. Uruchamia się niestety fobiczny dylemat - wiem już, co mam robić, być może negatywne myśli o bolesnych pomyłkach zelżą. Czy w nowym miejscu pracy nie będzie mi ciężej? Poświęcić się, dalej być tym tyrającym Murzynem (nie przesadzałbym aż tak, bo jakieś wybitne męczarnie ani wyzysk to nie są, ale coś w tym jest), czy zaryzykować z czymś (ła)godniejszym? Jako człowiek bez wybitnych kwalifikacji i z poważnie ograniczonym polem poszukiwań (no wiecie, boję się ludzi) ulegam takim dylematom. No i jeśli mam zamiar tam jeszcze trochę zostać, to chciałbym jednak nieco się otworzyć przed współpracownikami. Wszyscy ze sobą żartują, obrażają się dla beki, a do mnie się delikatnie zwracają, jakby jedno niewłaściwe słowo miało mnie zabić. Przynajmniej traktują mnie jak "dobrego, cichego chłopca", a nie przedmiot zabaw i wycieczek personalnych. Ludzie tam są z grubsza w porządku, wyciągają dłoń, ale siedzę cicho i robię swoje.