03 Maj 2012, Czw 17:38, PID: 300531
Witam wszystkich serdecznie. Dawno nie było mnie na forum, ale zatęskniłem i oto jestem Nie wiem, czy to najodpowiedniejszy temat do sprawy, z którą chcę się zwrócić, ale już kiedyś właśnie w tym temacie pisałem, sprawa dotyczy pracy, a poza tym widzę, że temat w dalszym ciągu cieszy się popularnością, więc ktoś na pewno odpowie
Otóż - noszę się z zamiarem zmiany dotychczasowego miejsca zatrudnienia. Od ponad roku pracuję w jednej, tej samej korporacji. W ciągu tego czasu tylko raz zmieniłem stanowisko pracy (nie nazwałbym tego awansem), pion, dział i spółkę w której do dziś jestem zatrudniony. Pracę kontynuowałem jednak na tym samym piętrze i w otoczeniu de facto tych samych ludzi.
Powody chęci zmiany zatrudnienia? Typowe - chęć większych zarobków. Ale także chęć zmiany warunków zatrudnienia - nadzieja na pracę w większym, młodym zespole. Obecnie "zakwaterowany" jestem w jednym ciasnym pokoju, z moją przełożoną. Starszą o ponad 20 lat, o nieporównywalnie większym ode mnie doświadczeniu zawodowym (i życiowym). Przebywanie w takich warunkach 8 godzin dziennie jest chwilami po prostu nie do wytrzymania. I nie sądzę, abym jakoś szczególnie narzekał, bo przez pierwsze pół roku w tej korporacji pracowałem w młodym zespole - ludzie, jak zawsze, mieli swoje wady, chwilami bywało niemiło, ale jednak tak wyobrażam sobie przyzwoite dla młodego człowieka warunki zatrudnienia. Następnie, już po wspomnianej zmianie stanowiska pracy, zostałem dokwaterowany do pokoju, którego większość stanowią pracownicy innego działu. Bardzo sympatyczni ludzie. Muszę przyznać, że z rozrzewnieniem wspominam tamten miesiąc czasu. Była szansa, że pozostanę w tym pomieszczeniu na dłużej - istniała opcja, że będzie dla mnie miejsce, chociaż kierowniczka działu miała wkrótce wrócić z macierzyńskiego, a wówczas zajmowałem jej biurko. I wtedy facet, który do tej pory siedział z moją szefową, poszedł sobie na fałszywe zwolnienie lekarskie, został dyscyplinarnie zwolniony, a szefowa zawyrokowała: "Piotrze, zapraszam do mnie". No więc poszedłem, bo co mogłem zrobić? O pracę trudno, chyba nie tylko ja należę do takich, co kurczowo trzymają się swojego miejsca zatrudnienia (jeśli je mają). I tak siedzę już pół roku, w pokoiku 4x2 m (może trochę więcej), z szefową 8 godzin dziennie mogącą kukać mi przez ramię w ekran (taki układ biurek). Ona pewnie nie wie, że w gruncie rzeczy jestem nieszczęśliwy. Nic jej nie mówię. Praktycznie nie rozmawiamy o sprawach niezawodowych. Nie wiem, może to kwestia wychowania, ale nie potrafię się wyluzować w relacji ze zbliżającą się do 50-ki kobietą, tym bardziej że to przecież szefowa. Koledzy z działu i wielu współpracowników zwraca się do niej po imieniu, a mnie to przez gardło nie przejdzie (zawsze "pani"). Zresztą, gdy ktoś "do nas" przychodzi, to w 90% przypadków ma sprawę do szefowej, a ja zawsze czuję się wtedy jak piąte koło u wozu. Moja "ulubiona" rola - bierny obserwator, który od czasu do czasu się uśmiechnie, zachichocze, a już zupełnie od święta zabłyśnie merytoryczną wiedzą i coś powie. Mówię Wam, w mojej sytuacji fobia potrafi się tylko pogłębić. Krótkie wymiany zdań na korytarzu albo koleżeńskie wizyty w innych pokojach nie załatwią sprawy. Potrzebuję zmiany, bo obecna sytuacja męczy mnie już i nuży. W dodatku, od strony czysto zawodowej także obecnie nie czuję, abym jakoś szczególnie się rozwijał, ale o tym można by napisać osobny elaborat, więc już sobie daruję.
Co do meritum - zmiana pracy. No właśnie, jak to rozegrać? W gazetach nie ma ciekawych ofert dotyczących mojej profesji, będę więc szukać w internecie. Zależy mi również na tym, aby w znalezieniu pracy w żaden sposób nie pomógł mi mój ojciec i jego znajomości (ambicja? może...). Zakładając, że dostanę zaproszenie na rozmowę kwalifikacyjną (co oczywiście nie jest niczym pewnym, ale zapraszali mnie już z dużo uboższym CV), ewentualny przyszły pracodawca najpewniej zechce się spotkać w dzień roboczy, w godzinach pracy (8-16). Co wtedy zrobić? Sytuacja jest trudna. Nie mam w zwyczaju kombinatorstwa typu nieusprawiedliwiona nieobecność w pracy i "odkręcanie" tego po czasie. Nie umiem oszukiwać. Nie chcę również oświadczyć w obecnej firmie, że idę na wypowiedzenie, a potem zostać na lodzie. Można spróbować umówić się z rekruterem np. po godzinie 16, ale nie wiem czy to w praktyce możliwe...
Czy ktoś z Was był kiedyś w podobnej sytuacji i ma dla mnie radę?
Otóż - noszę się z zamiarem zmiany dotychczasowego miejsca zatrudnienia. Od ponad roku pracuję w jednej, tej samej korporacji. W ciągu tego czasu tylko raz zmieniłem stanowisko pracy (nie nazwałbym tego awansem), pion, dział i spółkę w której do dziś jestem zatrudniony. Pracę kontynuowałem jednak na tym samym piętrze i w otoczeniu de facto tych samych ludzi.
Powody chęci zmiany zatrudnienia? Typowe - chęć większych zarobków. Ale także chęć zmiany warunków zatrudnienia - nadzieja na pracę w większym, młodym zespole. Obecnie "zakwaterowany" jestem w jednym ciasnym pokoju, z moją przełożoną. Starszą o ponad 20 lat, o nieporównywalnie większym ode mnie doświadczeniu zawodowym (i życiowym). Przebywanie w takich warunkach 8 godzin dziennie jest chwilami po prostu nie do wytrzymania. I nie sądzę, abym jakoś szczególnie narzekał, bo przez pierwsze pół roku w tej korporacji pracowałem w młodym zespole - ludzie, jak zawsze, mieli swoje wady, chwilami bywało niemiło, ale jednak tak wyobrażam sobie przyzwoite dla młodego człowieka warunki zatrudnienia. Następnie, już po wspomnianej zmianie stanowiska pracy, zostałem dokwaterowany do pokoju, którego większość stanowią pracownicy innego działu. Bardzo sympatyczni ludzie. Muszę przyznać, że z rozrzewnieniem wspominam tamten miesiąc czasu. Była szansa, że pozostanę w tym pomieszczeniu na dłużej - istniała opcja, że będzie dla mnie miejsce, chociaż kierowniczka działu miała wkrótce wrócić z macierzyńskiego, a wówczas zajmowałem jej biurko. I wtedy facet, który do tej pory siedział z moją szefową, poszedł sobie na fałszywe zwolnienie lekarskie, został dyscyplinarnie zwolniony, a szefowa zawyrokowała: "Piotrze, zapraszam do mnie". No więc poszedłem, bo co mogłem zrobić? O pracę trudno, chyba nie tylko ja należę do takich, co kurczowo trzymają się swojego miejsca zatrudnienia (jeśli je mają). I tak siedzę już pół roku, w pokoiku 4x2 m (może trochę więcej), z szefową 8 godzin dziennie mogącą kukać mi przez ramię w ekran (taki układ biurek). Ona pewnie nie wie, że w gruncie rzeczy jestem nieszczęśliwy. Nic jej nie mówię. Praktycznie nie rozmawiamy o sprawach niezawodowych. Nie wiem, może to kwestia wychowania, ale nie potrafię się wyluzować w relacji ze zbliżającą się do 50-ki kobietą, tym bardziej że to przecież szefowa. Koledzy z działu i wielu współpracowników zwraca się do niej po imieniu, a mnie to przez gardło nie przejdzie (zawsze "pani"). Zresztą, gdy ktoś "do nas" przychodzi, to w 90% przypadków ma sprawę do szefowej, a ja zawsze czuję się wtedy jak piąte koło u wozu. Moja "ulubiona" rola - bierny obserwator, który od czasu do czasu się uśmiechnie, zachichocze, a już zupełnie od święta zabłyśnie merytoryczną wiedzą i coś powie. Mówię Wam, w mojej sytuacji fobia potrafi się tylko pogłębić. Krótkie wymiany zdań na korytarzu albo koleżeńskie wizyty w innych pokojach nie załatwią sprawy. Potrzebuję zmiany, bo obecna sytuacja męczy mnie już i nuży. W dodatku, od strony czysto zawodowej także obecnie nie czuję, abym jakoś szczególnie się rozwijał, ale o tym można by napisać osobny elaborat, więc już sobie daruję.
Co do meritum - zmiana pracy. No właśnie, jak to rozegrać? W gazetach nie ma ciekawych ofert dotyczących mojej profesji, będę więc szukać w internecie. Zależy mi również na tym, aby w znalezieniu pracy w żaden sposób nie pomógł mi mój ojciec i jego znajomości (ambicja? może...). Zakładając, że dostanę zaproszenie na rozmowę kwalifikacyjną (co oczywiście nie jest niczym pewnym, ale zapraszali mnie już z dużo uboższym CV), ewentualny przyszły pracodawca najpewniej zechce się spotkać w dzień roboczy, w godzinach pracy (8-16). Co wtedy zrobić? Sytuacja jest trudna. Nie mam w zwyczaju kombinatorstwa typu nieusprawiedliwiona nieobecność w pracy i "odkręcanie" tego po czasie. Nie umiem oszukiwać. Nie chcę również oświadczyć w obecnej firmie, że idę na wypowiedzenie, a potem zostać na lodzie. Można spróbować umówić się z rekruterem np. po godzinie 16, ale nie wiem czy to w praktyce możliwe...
Czy ktoś z Was był kiedyś w podobnej sytuacji i ma dla mnie radę?