19 Lis 2007, Pon 15:07, PID: 6512
Jakiś czas temu byłem na weselu brata, i o zgrozo, byłem tam świadkiem. Stresik był, zwłaszcza, że rodziny mojej bratowej praktycznie nie znałem (właściwe to obydwie rodziny poznały się pierwszy raz na weselu z uwagi na oddalone miejsce zamieszkania). Ciekawie zrobiło się już na początku, bo razem z paroma osobami spóźnilem się na ślub . Wpadam do kościoła, młoda para stoi, wszyscy się gapią, ide do przodu siadam... Na szczęście jakoś tak wyszło, że to nie świadkowie podawali obrączki, tego bym mógl nie wytrzymać. Na samym weselu jakoś tam poszło, miło to dziś wspominam z wyjątkiem paru koszmarnych momentów. Zaczął się pierwszy taniec, a facet z orkiestry: "zapraszamy wszystkich do tanca, z pewnością świadkowie dadzą wszystkim piękny przykład ". Na szczeście dobrano mi wzorową świadkową, która od razu nadmieniła, że tańczyc nie potrafi za dobrze (cóż ja za to w ogóle ale jakoś tam sie ruszałem mając na sobie wzrok wszytkich weselników). Na szczeście inni potem dołaczyli i rozmyłem się w tłumie. Zniosłem to pewnie tak dobrze dlatego, że nikt nie kamerował a osób też tak znowu wiele nie było. A tak w ogóle to nie cierpie tego typu imprez, pełnych pijanych wąsatych wujków, którzy polewają i polewają do upadłego oraz głupiej zabawy w rytm disco polo.