10 Lut 2018, Sob 9:43, PID: 729957
Zdarzyło mi się nawiązać taką bliższą relację, ale nie powiedziałbym, że miałem jakiekolwiek szczęście w tym aspekcie. Mój pierwszy związek zakończył się zdradą ze strony partnerki, jeszcze zanim udało się nam - jako parze - dojść do takiego etapu, co spowodowało pogłębienie moich kompleksów i zaniżenie samooceny.
Kolejna taka relacja trwała dość długo, ale zważywszy na skutki poprzedniego zawodu nie nazwałbym tego pełnoprawnym związkiem, byłem samotny, potrzebowałem kogoś i tkwiłem w tym pomimo tego, że dziewczyna strasznie mnie kontrolowała, ograniczała moje kontakty z innymi ludźmi i była no cóż... straszną histeryczką. Trwało to zbyt długo i bardzo żałuję tego etapu w moim życiu.
Na szczęście dwa lata później udało mi się zakochać na nowo i wiele się dzięki tej osobie nauczyłem. Przede wszystkim odpowiedzialności, przekładania czyichś potrzeb nad własne i bycia szczęśliwym z kimś, a nie dzięki komuś. Nie mniej jednak nawet najsilniejsze uczucie nie przetrwa jeśli obie osoby mają na tyle poważne problemy ze sobą, że zamiast ciągnąć siebie ku górze, ciągną się w dół. Bardzo mocno przeżyłem tą ostatnią utratę bliskości. Przywiązałem się do takiego stopnia, że udało mi się nawet rozpłakać przy wiązaniu sznurówek, bo zacząłem sobie przypominać jak robiła to ta - ta właśnie - druga osoba.
Chyba dalej do końca się z tym nie pogodziłem, ale wiem, że to ja jestem najważniejszy w tej układance i to o siebie muszę zadbać teraz przede wszystkim.
Miłość bywa trudna, wymaga poświęceń i żeby trwała trzeba pielęgnować ją cały czas. Często wątpię, czy jeszcze kiedykolwiek będę szczęśliwy, że jeszcze uda mi się na swojej drodze spotkać kogoś kto uczyni mnie lepszym człowiekiem. Czasami popadam nawet w jakąś samotną paranoje i mam ochotę wyć, bo nie mam komu powiedzieć, że czuję się źle. Nie mniej jednak wiem, że ktoś tam na mnie jeszcze w życiu czeka i im bardziej postaram się teraz o siebie tym większą radość będę mógł jeszcze komuś sprawić.
Kolejna taka relacja trwała dość długo, ale zważywszy na skutki poprzedniego zawodu nie nazwałbym tego pełnoprawnym związkiem, byłem samotny, potrzebowałem kogoś i tkwiłem w tym pomimo tego, że dziewczyna strasznie mnie kontrolowała, ograniczała moje kontakty z innymi ludźmi i była no cóż... straszną histeryczką. Trwało to zbyt długo i bardzo żałuję tego etapu w moim życiu.
Na szczęście dwa lata później udało mi się zakochać na nowo i wiele się dzięki tej osobie nauczyłem. Przede wszystkim odpowiedzialności, przekładania czyichś potrzeb nad własne i bycia szczęśliwym z kimś, a nie dzięki komuś. Nie mniej jednak nawet najsilniejsze uczucie nie przetrwa jeśli obie osoby mają na tyle poważne problemy ze sobą, że zamiast ciągnąć siebie ku górze, ciągną się w dół. Bardzo mocno przeżyłem tą ostatnią utratę bliskości. Przywiązałem się do takiego stopnia, że udało mi się nawet rozpłakać przy wiązaniu sznurówek, bo zacząłem sobie przypominać jak robiła to ta - ta właśnie - druga osoba.
Chyba dalej do końca się z tym nie pogodziłem, ale wiem, że to ja jestem najważniejszy w tej układance i to o siebie muszę zadbać teraz przede wszystkim.
Miłość bywa trudna, wymaga poświęceń i żeby trwała trzeba pielęgnować ją cały czas. Często wątpię, czy jeszcze kiedykolwiek będę szczęśliwy, że jeszcze uda mi się na swojej drodze spotkać kogoś kto uczyni mnie lepszym człowiekiem. Czasami popadam nawet w jakąś samotną paranoje i mam ochotę wyć, bo nie mam komu powiedzieć, że czuję się źle. Nie mniej jednak wiem, że ktoś tam na mnie jeszcze w życiu czeka i im bardziej postaram się teraz o siebie tym większą radość będę mógł jeszcze komuś sprawić.