12 Wrz 2018, Śro 4:59, PID: 763559
(05 Mar 2016, Sob 3:24)Placebo napisał(a): To jest poważny temat, wolałabym, żeby nie robić tutaj syfu jak w innych; temat dla odważnych - jeśli możecie napiszcie jak to u was mniej więcej było, w jakim okresie życia się z tym zetknęliście? Gdzie (szkoła, dom, praca...)? Czy to nieśmiałość była przyczyną? Jak te doświadczenia na was wpłynęły? Jak sobie z tym poradziliście/radzicie?
Ja sobie nadal nie umiem poradzić. Nie umiem tego zaakceptować. Nie umiem wybaczyć, chociaż wszędzie się trąbi o tym, żeby wybaczyć "dla samego siebie", a nie dla nich. Ja po prostu tego nie mogę zdzierżyć, że ludzie, którzy mnie prześladowali wiodą super żywot. Nie mogę pojąć, dlaczego teraz są tacy pro ludzcy, udostępniają filmiki nawołujące do tolerancji, do szkalowania prześladowców, a sami robili to samo. Nie mogę pojąć tego, dlaczego ja. Dlaczego muszą zawsze sobie znaleźć jakiegoś kozła ofiarnego.
Nieśmiałość nie była przyczyną. Ich zachowania są przyczyną nieśmiałości/lęków/problemów z akceptacją siebie.
Przypuszczam, że teraz by nawet nie pamiętali.
A mnie to tak cholernie boli. Nawet okolice rodzinne kojarzą mi się z tym wszystkim, wiecie.
Też popełniłam wiele błędów, ale mogę powiedzieć jedno: na takie coś nie zasługiwałam w żaden cholerny sposób. Zaczęło się od tego, że mnie dzieci wyśmiewały, bo moi rodzice nie mieli wykształcenia. Wiecie, podśmiechujki, że moi rodzice są głupi, że nie mają studiów, że ja też pewnie głupia, że biedna, że kasy nie ma w domu, że ubrania nie takie fajne. Najbardziej na pieńku miałam z taką dziewczyną, która znienawidziła mnie od pierwszej klasy podstawówki. Bo wspólna koleżanka postanowiła się do mojej klasy przepisać, mimo że była z nią w klasie xD. Czaicie?
Co zabawniejsze, nawet mnie wtedy nie znała osobiście.
Później się zakumplowałyśmy i było, hehe, fajnie. Generalnie to pierwsze lata podstawówki były spoko. Wiadomo, chłopakom jakaś szajba odbijała, więc trzymałyśmy się z dziewczynami od nich z daleka. W drugiej albo trzeciej klasie miałam sytuację, gdzie z jedną dziewczyną się pokłóciłam, a ona zawołała swojego starszego brata i napisali na ławce na korytarzu ">>> --- >>> Noele to SZMATA <<< --- <<<"
No patologiczną trochę szkołę miałam, to trzeba przyznać, a później było jeszcze gorzej.
W piątej klasie nasilił się konflikt z tą koleżanką z pierwszej klasy. Tak teraz sobie myślę i u niej to było podyktowane zazdrością. Bo wiecie, pokazywała, że mną gardzi, ale jednocześnie próbowała mnie w czymś tam pokonać. Na przykład były wybory do samorządu szkolnego, to ona zrywała moje plakaty xD *problemypierwszegoświata*. Rozpowiadała o mnie jakieś głupoty. Pamiętam, jak był konkurs jakiś w bibliotece i ja go wygrałam, miała minę jakby chciała mi zrobić krzywdę.
A później znowu się zaprzyjaźniłyśmy. Albo "zaprzyjaźniłyśmy".
Gimnazjum. Tutaj różnorodność wszystkiego. Nie lubiły mnie klasowe Sebixy, bo się ***dobrze *** uczyłam. Bo byłam aktywna na lekcji. Raz, jak paskudnie się czułam, nie chciałam pójść do tablicy, to później toczyli sobie ze mnie bekę przez kilka tygodni: "Co Noele, znowu się wymigasz że się źle czujesz?"; "łoj proszę paniii ja się tak źle czuję, ja nie mogę odpowiadać (śmiech)".
A najgorzej, że jak dostałam słabszą ocenę niż 4 to miałam poczucie porażki, a oni mieli super uciechę, że coś mi nie wyszło.
Były też klasowe Karyny, z którymi przez pewien czas trzymałam. Ale wiecie, jak to jest, niby cię lubią, ale dupę obrobią jak tylko się na pięcie odwrócisz i pójdziesz do kibla. Z nimi też miałam problemy, bo w pierwszej klasie stanęłam w obronie koleżanki (która później się przeniosła do innej szkoły, bo nie zniosła tego męczenia), ja się trzymałam z tą od zrywania plakatów i pierwszej klasy (ok, będzie miała miano X). Później się z X pokłóciłam. I ta kłótnia + nieodzywanie się trwa do dziś. Była dla mnie toksyczna i ja chciałam zerwania tej relacji, bo nie odpowiadało mi to, że ja zawsze ją wysłuchiwałam, a ona mnie prawie nigdy. A jak już wysłuchała to to, czego się dowiedziała wykorzystała do: 1) rozpowiedzenia wszystkim dookoła, 2) podania ludziom mojego adresu bloga, gdzie pisałam bardzo osobiste rzeczy, 3) szantażowania mnie, że "powie wszystkim że się cięłam" i takie tam. Nastawiła wszystkich przeciwko mnie, więc zostały mi klasowe Karyny.
Bałam się wyjść z bloku, bo na osiedlu mieszkali "przyjaciele". Miałam głuche telefony. Miałam telefony, kiedy słyszałam "ty szmato" i inne równie piękne epitety. Dzwonili do mnie na domofon, przy czym nie szczędzili różnych wyzwisk. Byłam oblewana wodą z pięciolitrowych baniaków i nie, nie w śmigus dyngus. Były mi podstawiane rzeczy pod drzwi. Chyba nawet były oplute. Byłam szturchana, jak przechodziłam obok. Dostawałam z bara. Nie pozwalali mi wejść do bloku. Komentowali wszystko, jak obok nich przechodziłam. Jak przechodziłam obok nich z rodzicami, to komentowali niby neutralnie ale tak, żebym czuła się źle i żeby mnie to zabolało, a rodzice nie skumali o co chodzi. Słyszałam różne nawiązania, do tego, że się ciełam.
A najgorsze jest to, że czuli się bezkarni. A najgorsze jest to, że nawet moim rodzicom w inny sposób uprzykrzali życie i kiedy interweniowali u ich rodziców, to spływało po zarówno nich jak i ich rodzicach jak po kaczce. A mi się jeszcze bardziej dostawało.
(Aha, jeszcze klasowe sebixy i karyny. Więc tak, nie ubierałam się modnie, więc byłam wyśmiewana. Modnie, czyli na tamte czasy: pół brzucha odkrytego xDDD, milion kolczyków w uchu (a jak sobie zrobiłam dodatkową dziurkę w uchu, to usłyszałam, że takie to noszą prostytutki), pomarańczowy podkład na twarzy + czarna kreska. No i sebixy zawsze czymś potrafiły we mnie rzucić.)
Z tego wszystkiego, bywały wakacje, kiedy siedziałam w domu, bo się bałam wyjść. Czytałam książki, a jak wychodziłam to tylko do biblioteki. I to chyba był moment, w którym zaczęły się moje problemy.
W liceum trafiłam do tego samego liceum co X. Pamiętam, jak jedna znajoma powiedziała, że ta X dziwiła się, że trafiłam do tego liceum. Bo przecież jestem za głupia, żeby tu być.
I całe liceum siedziałam zamknięta w sobie. Bałam się nawiązywać jakiekolwiek relacje. Bałam się odzywać na zajęciach. Bałam się wszystkiego.
Jak w przedszkolu czy na początku podstawówki byłam nawet społecznie aktywna, to tak z wiekiem moja aktywność spadała. Najgorszy okres życia: gimnazjum + liceum.
Aha. I miałam pecha co do nauczycieli od wfu. W gimnazjum, mimo że trenowałam pewną dyscyplinę, byłam wyśmiewana, przez co to porzuciłam. A w liceum, nie wiem dlaczego, a jak sobie załatwiłam zwolnienie całoroczne, to dopiero był dramat
Żałuję, cholernie żałuję, że się nie przepisałam do normalnej szkoły. Że nie ucięłam tych znajomości w odpowiednim momencie. Że w ogóle nawiązałam te znajomości. Wiem, że mogło być całkiem inaczej. I przysięgam, że jak się dowiem kiedykolwiek, że jakaś tak czyniłaby moim dzieciom, to bardzo bym się zdenerwowała, a dostałaby nauczkę.