31 Gru 2009, Czw 18:31, PID: 191442
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 31 Gru 2009, Czw 18:35 przez eric.)
Jak wyjeżdżam rowerem na ulicę to na pulsometrze mam puls 120 jeszcze zanim dobrze wsiądę na rower. Nawet jak matki np. nie ma w domu i nie zdąży mi powtórzyć że się zabiję to ja to już automatycznie słyszę w głowie i zaczynam się bać. Osiedle moje niebezpieczne jest, ale jednak nigdy nie odczułem tego na własnej skórze, więc mam wyolbrzymiony obraz zła przez rodziców. Wiem że nic mi się nie stanie, a jednak puls wzrasta do 120 jeszcze zanim się cokolwiek zmęczę, podświadomie nastawiam się na wyjazd za płot jak na skok w paszczę lwa. Jeśli robię to dużo razy to strach jest coraz mniejszy, jeśli potem długo nie jeżdżę to znów strach wraca, a w międzyczasie matka na pewno mi przypomni że jestem kretynem i kiedyś mnie ktoś napadnie na ulicy, nie wierzę w to ale wzmaga to we mnie lęk. Jak już pojadę i się zmęczę, spalę adrenalinę to górę bierze zdrowy rozsądek i po kilku kilometrach zaczynam czuć luz, ale wyjazd jest nieprzyjemny. Rodzice wykreowali mi obraz świata jako miejsca niebezpiecznego, dżungli pełnej dzikich zwierząt. Od dziecka taką naukę mi wpajali więc na tym zbudowała się moja świadomość i wizja świata. Pozbycie się tego teraz wydaje się graniczyć z niemożliwym... Jak mówiłem kiedy często to robię strach się zmniejsza, ale kiedy kilka dni nie jadę to strach się wzmaga, nawet jeśli nie usłyszę od matki znanego stwierdzenia.