03 Wrz 2014, Śro 2:12, PID: 409858
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 03 Wrz 2014, Śro 2:33 przez niesmialytyp.)
Spytano mnie na priv jak sobie z tym poradziłem więc spróbuje odpowiedzieć na to pytanie. Postaram się pisać lekko i przyjemnie. Z góry przepraszam za cynizm i momentami chłodną, nieuprzejmą kalkulację. Jest to szczera wersja której nie poznała nawet moja pani psychiatra.
krok 1.
ogólnie brałem od dłuższego czasu tabletki na depresję. Zamuliły mnie na dłuższą metę na tyle żeby nie bać się panicznie wymyślonych chorób, chociaż lęki społeczne o dziwo zostały tak jakby były z innej grupy emocji. No, może były mniejsze. Pani psychiatra wysłała mnie na terapie grupową. Po dłuższym namyśle wróciłem do niej i powiedziałem że pójdę. Poszedłem. Na początku nic nie mówiłem, bałem się, słuchałem. Bywało że na jedno spotkanie jedyne co mówiłem to "czuje się dobrze" albo "czuje się średnio" jako że była to forma powitania w grupie. Były tam osoby przeważnie z nerwicami czy depresjami, niestety nie było innego fobika.
Z czasem ryzykowałem i trochę gadałem. Potem więcej, na końcu całkiem sporo jak na mnie ale mało jak na innych. Kiedy został miesiąc do końca dopadło mnie ogromne znudzenie. Ledwo co mogłem usiedzieć. Liczyłem płacze ludzi. Naliczyłem przez dwa tygodnie około 17 i straciłem rachubę.
Pod koniec czułem że siedzę tutaj jedynie dla diagnozy, dla papierka pana psychiatry który normalnie ponoć ceni się aż na 200zł za godzinę. Zapytałem ich wszystkich czy to prawda że czują się przeze mnie odrzuceni i dlatego mam z nimi mniej kontaktu niż na początku. Oczywiście padły odpowiedzi typu nie, wszystko jest w porządku, uwielbiamy cię i inne bzdury. Byłem zdenerwowany i kazałem im mówić prawdę. Jedna kobieta wybiła się i powiedziała że to prawda, że czuje jakbym miał ją w dup*e. Podziękowałem jej. Pana 200zł/godzinę poprosiłem na sam koniec o radę, jedną prostą i zrozumiałą. O dziwo dał mi ją - "radziłbym panu żeby się pan tak łatwo nie poddawał". Zapadł mi ten moment w pamięć.
krok 2.
Dostałem papierek i znowu wrociłem do nic nierobienia w domu. Ale jednak jakoś pchnięty rozpędem założyłem konto na portalu randkowym. Cel - znaleźć dziewczynę, a że nie wierzyłem w powodzenie to chodziło mi też o poznanie ludzi, o oswajanie się. Bałem się zamieścić zdjęcie. Bałem się pisać. Dopiero po 2 miesiącach zauważyłem ze bez zdjęcia nie istnieje. Wstawiłem je więc. Było już lepiej ale nadal nikt do mnie nie pisał. Zacząłem zmuszać się do pisania jednej wiadomości dziennie do wybranej dziewczyny. Po jakichś dwóch miesiącach gdy zmieniłem zdjęcie (zgaduje że wyglądałem na nim jak przymuł z fobiczą miną i bez mimiki) dziewczyny z rzadka odpisywały. Z jedną udało mi się umówić na spotkanie. Była strasznie brzydka ale mimo to chciałem umówić się dla treningu. Byłem przerażony. Bałem się wszystkiego i omal nie zwiałem z miejsca tuż przed. Koniec końców zostałem, potem spotkaliśmy się jeszcze raz. Okazała się być nie tylko brzydka ale i głupia, mimo to stwierdziłem że mi się podoba (o chryste, szczyty desperacji). Na początku robiła delikatne podchody ale na koniec usłyszałem od niej że powinienem być bardziej śmiały. Porażka po całości, olała mnie nawet brzydula. Oczywiscie załamanie, jaki to ja kiepski, biedny itp.
Z kolejna dziewczyna pisało mi się fajnie, na dodatek spodobała mi się. Od razu zaczeła flirtować budząc tym moje zdezorientowanie i zdziwienie. Kiedy dostałem smsa o treści "mam na ciebie ochotę" byłem przerażony. Zapytałem ją na gg czemu tak robi. Była zaskoczona i odpowiedziała wymijająco. Spotkałem się z nią i zobaczyłem pewną siebie dziewczyne która mimo że młodsza ode mnie to miała już ośmiu facetów "z czego trzech w związku". Siedziałem cicho i byłem przerażony. W pewnym momencie zapytała "ty tak zawsze?" powiedziałem, że tak, na co ona "o k...wa". Po pierwszym spotkaniu myślałem więc że to już formalnosć, że kontakt jest zerwany wiec nawet nie napisałem smsa. Napisała sama z wyrzutami, sprawiała wrażenie zatroskanej, smutnej i bardzo chciała utrzymać kontakt i przejść na stopę seksualno koleżeńską (!). W trakcie kolejnych rozmow na gg poczułem że się w niej zauroczyłem. Po drugim spotkaniu jednak napisała mi że będziemy przyjaciółmi (nie, nie było na nim seksu, nic z tych rzeczy) po czym nie odezwała się już.
Krok 3 - "happy end?"
kończę już powoli pisać bo moim zdaniem najważniejsze jest zawarte w obu punktach wyżej. Streszczę resztę - poznałem jeszcze sześć innych dziewczyn. Razem osiem. Ostatnia z nich, ósma jest moją dziewczyną od roku. Gdy do niej startowałem byłem już o niebo pewniejszy siebie niż dawniej. Okupiłem to wielką ilością strachu, zwątpień, smutków, depresji, żali, zwątpienia i jeszcze zwątpienia. Ale mimo to szukałem i umawiałem się z kolejnymi dziewczynami i powoli ćwiczyłem gadanie i relacje międzyludzkie. Uczyłem się ludzkich zachowań. Obserwowałem reakcje. Działałem i kombinowałem, dostosowywałem się. I z czasem lęk ustąpił. Zacząłem też wtedy po raz kolejny studiować.
całość procesu trwała prawie dwa lata. Obecnie po 3 latach studiowanie idzie mi dobrze, zawarłem kilka znajomości "zawodowych" czyli takich które są w uczelni ale poza nią nie wychodzą nigdy. Już się nie boje relacji. Ale nadal nie mam znajomych. W gratisie do dziewczyny "dostałem" jej dwie koleżanki, które bardzo polubiłem i można powiedzieć ze teraz to i moje znajome. Jednak jeśli coś się stanie ze związkiem to znowu zostanę całkiem sam. Z drugiej strony wiem że nawet jeśli tak się stanie to i tak wiele się nauczyłem i uwolniłem się od sporej cześci tego fobicznego .
dodatkowe uwagi (bede edytować jak coś mi przyjdzie do głowy):
-w grupie były osoby z różnymi problemami. Miałem okazję zobaczyć że inni też mają kiepsko, a nawet gorzej niż ja i moje problemy nie są aż takimi strasznymi problemami
-dużo dała mi świadomosć że mogła mnie chcieć czysto seksualnie ładna dziewczyna. Że podobałem się jej, że chciała mnie i nie odrzuciła już na starcie.
-zauważyłem że sprawiam ogólnie dobre wrażenie na starcie, ale z czasem się ono psuje (stąd nie mogłem się z żadną spotkać już trzeci raz),
-chciałbym napisać że pomogła mi wyzdrowieć miłosć ale to nie prawda, bo lwią część roboty odwaliłem sam. Więc jak ktoś liczy na to że przyjdzie dziewczyna i pomoże wyjść z fobii jak ja dawniej, to może się grubo przeliczyć
krok 1.
ogólnie brałem od dłuższego czasu tabletki na depresję. Zamuliły mnie na dłuższą metę na tyle żeby nie bać się panicznie wymyślonych chorób, chociaż lęki społeczne o dziwo zostały tak jakby były z innej grupy emocji. No, może były mniejsze. Pani psychiatra wysłała mnie na terapie grupową. Po dłuższym namyśle wróciłem do niej i powiedziałem że pójdę. Poszedłem. Na początku nic nie mówiłem, bałem się, słuchałem. Bywało że na jedno spotkanie jedyne co mówiłem to "czuje się dobrze" albo "czuje się średnio" jako że była to forma powitania w grupie. Były tam osoby przeważnie z nerwicami czy depresjami, niestety nie było innego fobika.
Z czasem ryzykowałem i trochę gadałem. Potem więcej, na końcu całkiem sporo jak na mnie ale mało jak na innych. Kiedy został miesiąc do końca dopadło mnie ogromne znudzenie. Ledwo co mogłem usiedzieć. Liczyłem płacze ludzi. Naliczyłem przez dwa tygodnie około 17 i straciłem rachubę.
Pod koniec czułem że siedzę tutaj jedynie dla diagnozy, dla papierka pana psychiatry który normalnie ponoć ceni się aż na 200zł za godzinę. Zapytałem ich wszystkich czy to prawda że czują się przeze mnie odrzuceni i dlatego mam z nimi mniej kontaktu niż na początku. Oczywiście padły odpowiedzi typu nie, wszystko jest w porządku, uwielbiamy cię i inne bzdury. Byłem zdenerwowany i kazałem im mówić prawdę. Jedna kobieta wybiła się i powiedziała że to prawda, że czuje jakbym miał ją w dup*e. Podziękowałem jej. Pana 200zł/godzinę poprosiłem na sam koniec o radę, jedną prostą i zrozumiałą. O dziwo dał mi ją - "radziłbym panu żeby się pan tak łatwo nie poddawał". Zapadł mi ten moment w pamięć.
krok 2.
Dostałem papierek i znowu wrociłem do nic nierobienia w domu. Ale jednak jakoś pchnięty rozpędem założyłem konto na portalu randkowym. Cel - znaleźć dziewczynę, a że nie wierzyłem w powodzenie to chodziło mi też o poznanie ludzi, o oswajanie się. Bałem się zamieścić zdjęcie. Bałem się pisać. Dopiero po 2 miesiącach zauważyłem ze bez zdjęcia nie istnieje. Wstawiłem je więc. Było już lepiej ale nadal nikt do mnie nie pisał. Zacząłem zmuszać się do pisania jednej wiadomości dziennie do wybranej dziewczyny. Po jakichś dwóch miesiącach gdy zmieniłem zdjęcie (zgaduje że wyglądałem na nim jak przymuł z fobiczą miną i bez mimiki) dziewczyny z rzadka odpisywały. Z jedną udało mi się umówić na spotkanie. Była strasznie brzydka ale mimo to chciałem umówić się dla treningu. Byłem przerażony. Bałem się wszystkiego i omal nie zwiałem z miejsca tuż przed. Koniec końców zostałem, potem spotkaliśmy się jeszcze raz. Okazała się być nie tylko brzydka ale i głupia, mimo to stwierdziłem że mi się podoba (o chryste, szczyty desperacji). Na początku robiła delikatne podchody ale na koniec usłyszałem od niej że powinienem być bardziej śmiały. Porażka po całości, olała mnie nawet brzydula. Oczywiscie załamanie, jaki to ja kiepski, biedny itp.
Z kolejna dziewczyna pisało mi się fajnie, na dodatek spodobała mi się. Od razu zaczeła flirtować budząc tym moje zdezorientowanie i zdziwienie. Kiedy dostałem smsa o treści "mam na ciebie ochotę" byłem przerażony. Zapytałem ją na gg czemu tak robi. Była zaskoczona i odpowiedziała wymijająco. Spotkałem się z nią i zobaczyłem pewną siebie dziewczyne która mimo że młodsza ode mnie to miała już ośmiu facetów "z czego trzech w związku". Siedziałem cicho i byłem przerażony. W pewnym momencie zapytała "ty tak zawsze?" powiedziałem, że tak, na co ona "o k...wa". Po pierwszym spotkaniu myślałem więc że to już formalnosć, że kontakt jest zerwany wiec nawet nie napisałem smsa. Napisała sama z wyrzutami, sprawiała wrażenie zatroskanej, smutnej i bardzo chciała utrzymać kontakt i przejść na stopę seksualno koleżeńską (!). W trakcie kolejnych rozmow na gg poczułem że się w niej zauroczyłem. Po drugim spotkaniu jednak napisała mi że będziemy przyjaciółmi (nie, nie było na nim seksu, nic z tych rzeczy) po czym nie odezwała się już.
Krok 3 - "happy end?"
kończę już powoli pisać bo moim zdaniem najważniejsze jest zawarte w obu punktach wyżej. Streszczę resztę - poznałem jeszcze sześć innych dziewczyn. Razem osiem. Ostatnia z nich, ósma jest moją dziewczyną od roku. Gdy do niej startowałem byłem już o niebo pewniejszy siebie niż dawniej. Okupiłem to wielką ilością strachu, zwątpień, smutków, depresji, żali, zwątpienia i jeszcze zwątpienia. Ale mimo to szukałem i umawiałem się z kolejnymi dziewczynami i powoli ćwiczyłem gadanie i relacje międzyludzkie. Uczyłem się ludzkich zachowań. Obserwowałem reakcje. Działałem i kombinowałem, dostosowywałem się. I z czasem lęk ustąpił. Zacząłem też wtedy po raz kolejny studiować.
całość procesu trwała prawie dwa lata. Obecnie po 3 latach studiowanie idzie mi dobrze, zawarłem kilka znajomości "zawodowych" czyli takich które są w uczelni ale poza nią nie wychodzą nigdy. Już się nie boje relacji. Ale nadal nie mam znajomych. W gratisie do dziewczyny "dostałem" jej dwie koleżanki, które bardzo polubiłem i można powiedzieć ze teraz to i moje znajome. Jednak jeśli coś się stanie ze związkiem to znowu zostanę całkiem sam. Z drugiej strony wiem że nawet jeśli tak się stanie to i tak wiele się nauczyłem i uwolniłem się od sporej cześci tego fobicznego .
dodatkowe uwagi (bede edytować jak coś mi przyjdzie do głowy):
-w grupie były osoby z różnymi problemami. Miałem okazję zobaczyć że inni też mają kiepsko, a nawet gorzej niż ja i moje problemy nie są aż takimi strasznymi problemami
-dużo dała mi świadomosć że mogła mnie chcieć czysto seksualnie ładna dziewczyna. Że podobałem się jej, że chciała mnie i nie odrzuciła już na starcie.
-zauważyłem że sprawiam ogólnie dobre wrażenie na starcie, ale z czasem się ono psuje (stąd nie mogłem się z żadną spotkać już trzeci raz),
-chciałbym napisać że pomogła mi wyzdrowieć miłosć ale to nie prawda, bo lwią część roboty odwaliłem sam. Więc jak ktoś liczy na to że przyjdzie dziewczyna i pomoże wyjść z fobii jak ja dawniej, to może się grubo przeliczyć