20 Lut 2014, Czw 13:28, PID: 381656
Samoanaliza to moja ulubiona rozrywka Czasem nawet w czymś mi te moje analizy pomagają.
Mam kilka teorii na temat tego czemu nie czuję złości wobec innych ludzi oparte są one na mojej wyrywkowej wiedzy z dziedziny psychologii i obserwacjach. W sumie są ogólnie podobne, zamieszczę jedną.
Po pierwsze sądzę, że nie czucie złości jest rodzajem stłumienia, do mojej świadomości uczucie złości nie zostaje dopuszczone. Nie dotyczy to tylko złości, w ogóle nie mam bedąc wśród ludzi dostępu do swoich uczuć , właściwie nawet do lęku. Odczuwam ogólny tylko dyskomfort, jestem odcięty totalnie od siebie, ale czucie powraca gdy znajduję się w miarę bezpiecznym środowisku jakim jest dom. Stłumiona złość, która nie została wyrażona dalej jest, chociaż na poziomie świadomym jej zaprzeczyłem. Przejawia się ona w późniejszej ogólnej niechęci w tym przypadku do osoby, która zabrała mi długopis, jej zachowanie mnie drażni , a niepowodzenia cieszą. Poza tym dochodzi do generalizacji złości na ludzi w ogóle, wszyscy na ulicy denerwują mnie. I dochodzę do wniosku, że ludzie są źli i że ich nie lubię, nagle wszystcy stają się antypatyczni.
Wewnętrznie jest we mnie nierozładowana agresja dlatego jestem rozdrażniony, nieświadomie przybieram agresywny ton głosu i w domu dochodzi do konfliktów.
W dodatku moja złość przemieszcza się na zewnątrz i zaczynam rozpoznawać ją jako pochodzącą z zewnątrz od osób, które nie mają nic wspólnego z koleżanką, która zabrała mi długopis. Moja złość nie ma obiektu , którego dla niej szukam, i szukam takiego obiektu żeby można tą złość bezpiecznie wyrazić, często jedynym takim obiektem jestem ja i wtedy odczuwam wobec siebie nienawiść.
Powinienem więc po pierwsze umożliwić sobie odczuwanie złości w sytuacji społecznej, po drugie ,,schwycić'' ją i
ukierunkować czyli wyrazić w ogólnie przyjęty sposób .
To oczywiście tylko moja próba wyjaśnienia sobie pewnych zjawisk.
Mam kilka teorii na temat tego czemu nie czuję złości wobec innych ludzi oparte są one na mojej wyrywkowej wiedzy z dziedziny psychologii i obserwacjach. W sumie są ogólnie podobne, zamieszczę jedną.
Po pierwsze sądzę, że nie czucie złości jest rodzajem stłumienia, do mojej świadomości uczucie złości nie zostaje dopuszczone. Nie dotyczy to tylko złości, w ogóle nie mam bedąc wśród ludzi dostępu do swoich uczuć , właściwie nawet do lęku. Odczuwam ogólny tylko dyskomfort, jestem odcięty totalnie od siebie, ale czucie powraca gdy znajduję się w miarę bezpiecznym środowisku jakim jest dom. Stłumiona złość, która nie została wyrażona dalej jest, chociaż na poziomie świadomym jej zaprzeczyłem. Przejawia się ona w późniejszej ogólnej niechęci w tym przypadku do osoby, która zabrała mi długopis, jej zachowanie mnie drażni , a niepowodzenia cieszą. Poza tym dochodzi do generalizacji złości na ludzi w ogóle, wszyscy na ulicy denerwują mnie. I dochodzę do wniosku, że ludzie są źli i że ich nie lubię, nagle wszystcy stają się antypatyczni.
Wewnętrznie jest we mnie nierozładowana agresja dlatego jestem rozdrażniony, nieświadomie przybieram agresywny ton głosu i w domu dochodzi do konfliktów.
W dodatku moja złość przemieszcza się na zewnątrz i zaczynam rozpoznawać ją jako pochodzącą z zewnątrz od osób, które nie mają nic wspólnego z koleżanką, która zabrała mi długopis. Moja złość nie ma obiektu , którego dla niej szukam, i szukam takiego obiektu żeby można tą złość bezpiecznie wyrazić, często jedynym takim obiektem jestem ja i wtedy odczuwam wobec siebie nienawiść.
Powinienem więc po pierwsze umożliwić sobie odczuwanie złości w sytuacji społecznej, po drugie ,,schwycić'' ją i
ukierunkować czyli wyrazić w ogólnie przyjęty sposób .
To oczywiście tylko moja próba wyjaśnienia sobie pewnych zjawisk.