23 Sty 2013, Śro 22:18, PID: 335390
Na początku miałem podobne lęki, ale z powodu rozbitego liceum (lekka dziura w edukacji, mocno nieciekawie to wygląda) - to mnie strasznie łamało i w zasadzie łamie nadal, bo dopóki nie skończę jakichś studiów, to wypadałoby rubryczkę ze szkołą średnią wpisywać. Jak się uratowałem? Moja pierwsza praca - niemalże łapanka. Przyszedłem na grupowe spotkanie kwalifikacyjne, kto chciał, to od razu podpisał umowę i kilka dni później przychodził do miejsca pracy - CV nikomu nie było potrzebne. Następna praca (obecna) to ta sama branża, więc choć mogli psioczyć sobie pod nosem na tę dziurę godną debila, to wygrałem dzięki posiadanemu doświadczeniu, choć ciężko nazwać jakimś wybitnym doświadczeniem trzymiesięczne uczęszczanie do prostej pracy. Niemniej był to oczywisty plus podczas rekrutacji. Tak więc szukać okazji podobnych do moich i nie nastawiać się od razu na kierownicze stanowiska. A gdybym nie był lękliwy i w wyniku tego jeszcze bardziej się starał (i tak ze mnie zuch chłopak), to już mógłbym awansować.
Boziu, jak ja tęsknię za słodkim nieróbstwem.
BTW: przesiedzenie studiów = przegrańskość. Dlatego jako trzęsityłek nie zamierzam iść na studia, dopóki się nie ogarnę.
Cytat:A już tak na marginesie (i tak chyba zacznę szukać materiałów, jak pisać tego typu dokumenty...) - jak do cholery jako fobik napisać, gdyby było trzeba, list motywacyjny?! Przecież to jakaś abstrakcja...Też do niedawna był to dla mnie kosmos, a teraz mógłbym rozsyłać pracodawcom nie list, a KSIĄŻKĘ o ludzkiej ułomności i niekompetencji, przy czym kreowałbym siebie na szeryfa uczciwości. Czasami się zastanawiam, czy ludzie szanujący pracę to naprawdę taki towar deficytowy i czy opłaca się mojemu panu kierownikowi zatrudniać taką zgraję bumelantów, którzy nie tylko nie znają pojęcia "współpraca" (przy jednoczesnym mistrzowskim opanowaniu "rzucam innym kłody pod nogi, bo tak mi wygodniej"), ale wręcz nie chcą niczego załapać, by im i innym żyło się lepiej. Dochodzi do tego, że "zdrowych" ludzi w niejednym aspekcie prześciga nasz zakładowy upośledzony, i to z nim wolę sobie pogadać niż z resztą. Kiedy myślę, że nic mnie już nie zadziwi, to mnie zadziwiają!
Boziu, jak ja tęsknię za słodkim nieróbstwem.
BTW: przesiedzenie studiów = przegrańskość. Dlatego jako trzęsityłek nie zamierzam iść na studia, dopóki się nie ogarnę.