22 Lis 2020, Nie 10:21, PID: 832390
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 22 Lis 2020, Nie 10:22 przez Kiwi.)
Też jakbym mogła to bym nie pracowała. 9 miesięcy na bezrobociu było najlepszym dla mojej fizyczności okresem mojego życia. Zero bólów głowy, barków, karku, żołądka, biegunek, wymiotów. Znaczy trochę stres był, bo wiedziałam, że to musi być dla mnie okres przejściowy. I stres był związany z tym, że trzeba się spinać, żeby zwiększać swoje szanse w pracach, których nie nienawidzę. Udało się i w pracy póki co też nie jest aż tak fatalnie (poprzednia mnie załamała nerwowo).
Ale jak nie pracowałam, to uczyłam się języka, zajmowałam się hobby i doszkalałam się z wielu rzeczy, które mnie interesowały. No i codzienne fajny, długi spacer też obowiązkowo. Starałam się dzielić sobie tygodnie na 5 dni "roboczych" i weekend. W dzień "roboczy" zajmowałam się tylko angielskim, nauką i że tak to nazwę kreatywnym hobby (chociaż nic na siłę, jednak chęci na to miałam), a weekend dłuższe niż zwykle spacery i też pozwalałam sobie na przykład na bezsensowne przeglądanie internetu (godzinami wręcz, ale w tygodniu ograniczenie niemal do zera). Jakoś mnie ten rytm trzymał w formie
Ale jak nie pracowałam, to uczyłam się języka, zajmowałam się hobby i doszkalałam się z wielu rzeczy, które mnie interesowały. No i codzienne fajny, długi spacer też obowiązkowo. Starałam się dzielić sobie tygodnie na 5 dni "roboczych" i weekend. W dzień "roboczy" zajmowałam się tylko angielskim, nauką i że tak to nazwę kreatywnym hobby (chociaż nic na siłę, jednak chęci na to miałam), a weekend dłuższe niż zwykle spacery i też pozwalałam sobie na przykład na bezsensowne przeglądanie internetu (godzinami wręcz, ale w tygodniu ograniczenie niemal do zera). Jakoś mnie ten rytm trzymał w formie