29 Lip 2019, Pon 15:51, PID: 800258
Nie zwracałam uwagi ile to trwa, jak już się pojawia to wpadam w taką męczącą pętlę i będzie męczyło do momentu, w którym się czymś zajmę i to zignoruję, bo i tak nic na to nie wymyślę. Zanim wprowadziłam sobie jako tako do życia zasadę ,,albo dziś, albo wcale, nie planuj sobie całego życia jak idiota", to to uczucie beznadziei się skróciło, bo teraz mogę o tym nie myśleć tyle co wcześniej. Wcześniej wymyślałam sobie takie jakby dziwne cele-odkładałam np.czytanie jakiejś książki albo obejrzenie czegoś, co według mnie miałoby mi dodać +1 do wiedzy itd., bo powinnam się nad tym lepiej skupić . A z tą zasadą to zaczęłam stwierdzać, że tak naprawdę poprostu nie chcę tych rzeczy robić, jednak mnie nie obchodzą. Ale nie pomogło zdecydowaniu się, czy chcę pisać czy nie.
Obowiązki teraz wykonuję raczej normalnie. Może z pół roku temu, kiedy nerwica była gorsza i byłam zdezorientowana na amen, unikałam tych domowych i zdarzało mi się olewać jakieś prace do szkoły, bo przecież JEST TYSIĄC BARDZIEJ ROZWIJAJĄCYCH CZYNNOŚCI xD. Mogę stwierdzić, że w relacjach coś potrafiło zgrzytać, dokładnie to w jednej. Miałam przyjaciółkę z którą mocno dzieliłyśmy zainteresowania, a ona swoje hobby w porównaniu do mnie naprawdę sensownie ,,robiła". Zazdrościłam jej tego i może to wpłynęło na to, że przyjaźń się rozpadła. Ale na pewno nie tylko to, bo pewne dymy między nami były, to już inna sprawa.
Pierwsze pytanie-praktycznie to jest tak, jak to ująłeś. Właściwie to jestem przekonana, że gdyby to na pewno było moje ukochane hobby, to byłabym w nim dobra i coraz lepsza, bo pisać potrafię i mocno wiedziałabym, co mam w pisarstwie do zdziałania. Ale jeśli ja tak się z tym kręcę, to coś jest nie tak. Jak się nad tym zastanawiałam, to może to jest natręt wynikający z tego, że mam niezbyt dobrą samoocenę i tylko dzięki tym moim wiecznym celom miałam sposób na jakieś stawianie jej do pionu. A bez nich to już nie bardzo go mam. Przydatność to nic ważnego, skoro hobby powinno bawić. Dlatego że coś się lubi robić, nazywa się to swoim hobby. A ja nie potrafię już stwierdzić, czy ja to lubię. Wyszło z tego masakryczne masło maślane O.O. Dzięki za odpowiedź.
Obowiązki teraz wykonuję raczej normalnie. Może z pół roku temu, kiedy nerwica była gorsza i byłam zdezorientowana na amen, unikałam tych domowych i zdarzało mi się olewać jakieś prace do szkoły, bo przecież JEST TYSIĄC BARDZIEJ ROZWIJAJĄCYCH CZYNNOŚCI xD. Mogę stwierdzić, że w relacjach coś potrafiło zgrzytać, dokładnie to w jednej. Miałam przyjaciółkę z którą mocno dzieliłyśmy zainteresowania, a ona swoje hobby w porównaniu do mnie naprawdę sensownie ,,robiła". Zazdrościłam jej tego i może to wpłynęło na to, że przyjaźń się rozpadła. Ale na pewno nie tylko to, bo pewne dymy między nami były, to już inna sprawa.
Pierwsze pytanie-praktycznie to jest tak, jak to ująłeś. Właściwie to jestem przekonana, że gdyby to na pewno było moje ukochane hobby, to byłabym w nim dobra i coraz lepsza, bo pisać potrafię i mocno wiedziałabym, co mam w pisarstwie do zdziałania. Ale jeśli ja tak się z tym kręcę, to coś jest nie tak. Jak się nad tym zastanawiałam, to może to jest natręt wynikający z tego, że mam niezbyt dobrą samoocenę i tylko dzięki tym moim wiecznym celom miałam sposób na jakieś stawianie jej do pionu. A bez nich to już nie bardzo go mam. Przydatność to nic ważnego, skoro hobby powinno bawić. Dlatego że coś się lubi robić, nazywa się to swoim hobby. A ja nie potrafię już stwierdzić, czy ja to lubię. Wyszło z tego masakryczne masło maślane O.O. Dzięki za odpowiedź.