03 Lis 2017, Pią 19:19, PID: 715585
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 04 Lis 2017, Sob 2:24 przez Matlaltsauatl.)
(03 Lis 2017, Pią 0:18)FallenAngel napisał(a): Mam dokładnie tak samo, z tą różnicą, że ja na akademik bym się nie odważyła - tam chyba najmniej można w 2 osoby mieszkać w pokoju...Ja w sumie nie miałam wyboru - było już późno, a nie udało mi się znaleźć mieszkania ani nawet nie wiedziałam jak szukać i rodzice mnie zmusili. Tam, gdzie studiowałam, były chyba 4 różne akademiki z różną ilością osób na pokój i odpowiednio inną ceną. O ile pamiętam, chyba były pokoje jednoosobowe, ale ja się nie załapałam. Mieszkałam w segmencie 2 pokoje 2-os. + kuchnia i łazienka. W kuchni nie było stołu, więc i tak wszyscy jedli u siebie w pokojach. Ja się bałam się przygotowywać jedzenie przy innych, więc chodziłam tam tylko po to, żeby wziąć coś z lodówki albo pozmywać.
Moja współlokatorka była sympatyczna, dziewczyny z sąsiedniego pokoju też były miłe i chyba to ja stanowiłam jedyny problem. Nie wiedziałam, jak się zachować i unikałam kontaktów. Kiedyś współlokatorka miała gościa z naszego kierunku, to powiedziałam tylko "cześć" i przez resztę czasu wgapiałam się w ekran laptopa. Mimo że studiowałyśmy to samo (chociaż byłyśmy w różnych grupach), to nie udało nam się zaprzyjaźnić, nigdzie nie wychodziłyśmy razem. Na początku poszłyśmy na spacer, pokazała mi drogę na uczelnię, a podczas pierwszego dnia chodziłam za nią i próbowałam robić to, co ona (witać się i zagadywać ludzi w sąsiednich ławkach), ale mi nie wychodziło tak, jak jej. Z tym darem to się chyba trzeba urodzić Nie wiedziałam też, jak reagować na sytuacje typu płacz - czy mam podejść i coś zrobić, czy siedzieć i udawać, że nie słyszałam jej rozmowy przez telefon.
Pod koniec semestru współlokatorka się wyprowadziła, a ja miałam pokój dla siebie przez miesiąc...a potem przyszła do mnie dziewczyna z sąsiedniego pokoju i przekazała, że mam iść gdzieś tam i się wprowadzić do innych dziewczyn. Brrr. Na szczęście to był tydzień, kiedy się miałam wyprowadzić, więc poszłam im tylko dać znać, że nie będę z nimi mieszkać.
(03 Lis 2017, Pią 0:18)FallenAngel napisał(a): Dobrze, że trafiłam na to forum, bo myślałam, że jestem jedyną osobą z takimi problemami, świadomość, że są inne osoby podobne do mnie podtrzymuje mnie na duchu...Z tym jedzeniem to myślałam, że chyba tylko ja tak mam. No nie, że jestem jedyna na świecie, ale wiadomo, o co chodzi.
(03 Lis 2017, Pią 0:18)FallenAngel napisał(a): mieszkałaś tam tylko pół roku? Czy udało ci się ten lęk po tych 6 miesiącach przezwyciężyć?Nie udało. Po semestrze zrezygnowałam ze studiów i akademik był jednym z czynników. Poza tym studiowałam język, więc było pełno wypowiedzi ustnych i prezentacji (nie wygłosiłam żadnej), prasówki wpływające na ocenę, itd. Do tego nienawidziłam miasta, w którym mieszkałam, bałam się jeździć autobusami, a po jakimś czasie dowiedziałam się, że my, grupa bardziej zaawansowana, na zajęciach z języka na drugim roku będziemy w sumie robić to, co na pierwszym. Aha. Był jeszcze koszmarny w-f... Trochę mi szkoda, bo bardzo mi się podobały te studia i dobrze się czułam na większości zajęć. Nawet uniwerek był ładny.
W następnym roku znowu mieszkałam w dziwnych warunkach - mój "tatuś" się na mnie wydzierał przy szukaniu meiszkania, a ja byłam i tak zrezygnowana (miałam inne plany na tamten rok), więc zgodziłam się na pierwsze lepsze - mieszkałam w pokoju sama... w mieszkaniu starszej pani. Tak, ona też tam mieszkała. Na początku było fajnie (tylko meble stare, ale to ma przecież małe znaczenie, a poza tym w akademiku było gorzej), a później ona coraz częściej przychodziła, pytała o studia, przynosiła babciowe jedzenie, bo przecież ja nic nie jadłam... (w sumie to pewnie by mi gotowała, gdybym chciała ) W pokoju nie było zamka, a ona czasami nawet nie pukała. Męczyło mnie też to, że ona jest samotna, a ja nie umiem z nią rozmawiać. Też się wyprowadziłam po jakimś czasie. Też zrezygnowałam ze studiów.
W pewnym sensie "mieszkałam" jeszcze u byłego, tzn. często tam przychodziłam i tam było całkiem inaczej. On był moim przeciwieństwem i właściwie niemal od razu poczułam się tam jak u siebie w domu, jeszcze jak był kolegą. Wynajmował mieszkanie jeszcze z 2 osobami - jedna mieszkała w jedynce i była podobna do nas - w sumie widziałam tę osobę najwyżej 2 razy, często go nie było w mieście albo siedział w pokoju. Druga osoba była dosyć często określana przez ex jako "frajer" i jakoś tak przestałam się przejmować tym, co myśli. Po jakimś czasie przestałam się też burzyć, że tak go nazywa. No ale ja raczej nie mam fobii - raczej osobowość unikającą albo zaawansowane z+.