05 Maj 2013, Nie 12:00, PID: 349601
Nieprawda, nie powinno się nikogo wysyłać do 'rencistów'. Czułam dokładnie to, co wy opisujecie - pustka, chroniczne zmęczenie, niemożność odczuwania przyjemności, do tego ból mięśni całego ciała, związana z tym masa objawów somatycznych. Krótko mówiąc czułam się jak wrak, osoba niezdolna do żadnego działania, chociaż mająca świadomość dużych możliwości intelektualnych.
Jeśli zmuszałam organizm przez dwa lata, aby zachowywał się wbrew naturze, tylko podporządkowywałam go fobii, to później nie było szans, żeby ot tak wszystko było normalnie. Przekonałam się, że nie ma co liczyć na pomoc innych, jeśli ktoś nie miał fobii, nie jest w stanie zrozumieć jakiemu napięciu podlega ciało. Kiedy byłam w najgorszym okresie ( ok.rok po skończeniu liceum) mama spytała się mnie, czy nie mogę się rozluźnić, czy to, że jestem na wakacjach, zmiana otoczenia mi nie pomaga. Nie, nie pomagała mi, nie miało to znaczenia gdzie jestem, wszędzie czułam się tak samo beznadziejnie. Domyślam się, że musiałabym zacząć brać leki, gdyby nie to, że trafiłam na artykuł o śmiechoterapii (piszę o tym w wątku Pozytywne historie). Dzięki temu, to, co wydawało mi się nie do przeskoczenia, okazało się przeszkodą, którą jestem w stanie pokonać. Na bezsensowne cierpienie stopniowo starałam się patrzeć jak na okres przejściowy, coś z czego wyjdę silniejsza i nabiorę samoświadomości. Zmiana sposobu patrzenia naprawdę była i jest ciężką pracą, ale kiedy już znalazłam sposób na pozbycie się napięcia (śmiech) postanowilam sobie, że z tego prędzej czy później wyjdę.
Jeśli zmuszałam organizm przez dwa lata, aby zachowywał się wbrew naturze, tylko podporządkowywałam go fobii, to później nie było szans, żeby ot tak wszystko było normalnie. Przekonałam się, że nie ma co liczyć na pomoc innych, jeśli ktoś nie miał fobii, nie jest w stanie zrozumieć jakiemu napięciu podlega ciało. Kiedy byłam w najgorszym okresie ( ok.rok po skończeniu liceum) mama spytała się mnie, czy nie mogę się rozluźnić, czy to, że jestem na wakacjach, zmiana otoczenia mi nie pomaga. Nie, nie pomagała mi, nie miało to znaczenia gdzie jestem, wszędzie czułam się tak samo beznadziejnie. Domyślam się, że musiałabym zacząć brać leki, gdyby nie to, że trafiłam na artykuł o śmiechoterapii (piszę o tym w wątku Pozytywne historie). Dzięki temu, to, co wydawało mi się nie do przeskoczenia, okazało się przeszkodą, którą jestem w stanie pokonać. Na bezsensowne cierpienie stopniowo starałam się patrzeć jak na okres przejściowy, coś z czego wyjdę silniejsza i nabiorę samoświadomości. Zmiana sposobu patrzenia naprawdę była i jest ciężką pracą, ale kiedy już znalazłam sposób na pozbycie się napięcia (śmiech) postanowilam sobie, że z tego prędzej czy później wyjdę.