16 Paź 2015, Pią 21:33, PID: 480558
W podstawówce lub nawet wcześniej, nie pamiętam:
Była jedna dziewczyna, spotkaliśmy się w poczekalni do logopedy. Mówiła do mnie zdrobniale i podawała klocki. Mimo, że nie pamiętam jak wyglądała to do końca życia zapamiętam jej nadzwyczajną życzliwość.
Mgliście pamiętam, że bawiłem się czy też rozmawiałem z jakąś dziewczyną - sąsiadką mojego kolegi. Zaprosiła mnie raz nawet na urodziny ale zapomniałem o tym i nie poszedłem. Kontakt się zerwał nawet nie pamiętam kiedy. Nie przypominam też sobie jej imienia ani wyglądu.
W gimnazjum brak jakichkolwiek kontaktów z dziewczynami. Zresztą nawet kolegów nie miałem (całe gimnazjum np zawsze siedziałem sam w ławce, w podstawówce przynajmniej od pewnego momentu miałem jednego kolegę).
Liceum:
Byłem święcie przekonany, iż niemożliwe jest by jakakolwiek dziewczyna polubiła kogoś takiego jak ja więc nawet nie marzyłem o tym za bardzo. Jedna dziewczyna mi się podobała (zawsze patrząc jej w oczy czułem się jak zahipnotyzowany, tak mnie absorbowała, że prawie przestawałem słyszeć co się dzieje dookoła - tak chyba działa zauroczenie). Co ciekawe sama mnie zaczepiała, żartowała. Nie przytoczę konkretnych sytuacji bo już nie pamiętam szczegółów. Byłem pewien, że nic się za tym nie kryje i są to po prosty zwykłe żarty. Ot energiczna dziewczyna widzi klasowego nieudacznika i sobie robi z niego jaja. Jak zbliżała się studniówka to, o ile dobrze pamiętam, zaproponowała bym z nią szedł. Ja od razu odmówiłem bo byłem 100% pewny, że to żart. A nie chciałem się zgodzić i się ośmieszyć. Ktoś taki jak ja z fajną dziewczyną? Zawsze byłem marzycielem a nawet nie potrafiłem sobie wyobrazić takiej absurdalnej i niemożliwej sytuacji. Na studniówce prosiła mnie bym z nią zatańczył a ja też odmówiłem kierując się takim rozumowaniem jak wcześniej, które można skrócić do zdania: znaj swoje miejsce śmieciu. Po latach, na jakimś spotkaniu klasowym zdobyłem się na odwagę i spytałem się jej czy to wszystko było na serio czy tak jak myślałem - jedynie żartami. Ona odpowiedziała, że naprawdę mnie lubiła i wcale nie żartowała. Jak było naprawdę? Nigdy się nie dowiem ale przychylam się do mojej pierwotnej interpretacji - czyli, że z jej strony nie było w tym nic poważniejszego. Nie zmienia to jednak faktu, że takie zachowanie koleżanki mocno wyryło się w pamięci biednego fobika nienawykłego do kontaktów z ludźmi generalnie a z płcią przeciwną w szczególności.
Studia i dorosłe życie:
Na zajęciach z języka musiałem rozmawiać z dziewczynami jak akurat przypadł mi taki partner do ćwiczeń w formie dialogu. Poza tym kilka razy rozmawiałem ze wspomnianą koleżanką z liceum, która studiowała ten sam kierunek. Zaznaczam, że to ona mnie zagadywała i była stroną bardziej aktywną w rozmowie - ja bym szybko zamilkł lub uciekł. Raz nawet byliśmy na kawie (niby to ja ją zaprosiłem ale wcześniej w rozmowach ona sama wspominała i to więcej niż raz, że moglibyśmy się w taki sposób spotkać - z własnej inicjatywy bym tego nie zrobił) i rozmawialiśmy chyba aż przez 3 godziny. Bardzo mile to wspominam. Zawsze byłem i jestem ponury ale na tym spotkaniu naprawdę czułem radość a usta same składały się do uśmiechu, ciekawe doświadczenie i pewnie już nic podobnego się w moim nędznym życiu nie powtórzy.
Na pielgrzymce rozmawiałem trochę z dziewczynami. W takich warunkach byłem bardziej otwarty bo atmosfera była rodzinna. Nie mówię, że mówiłem dużo ale z kilkanaście zdań by się uzbierało - biorąc pod uwagę, że normalnie z dziewczynami nie rozmawiam w ogóle to był postęp.
Jeszcze przypomniałem sobie, że z dodatkowych zajęć języka zwykle wracałem z jedną dziewczyną i tak przez cały rok akademicki. Ale nie rozmawialiśmy. Pamiętam jak szliśmy a ja gorączkowo myślałem jakby tu zagadać - nigdy nie wymyśliłem niczego sensownego.
I to tyle z moich kontaktów, z koleżankami ze studiów nigdy nie zamieniłem więcej niż kilka słów a i te tylko wtedy gdy było to konieczne (pytanie co ostatnio było na zajęciach itp).
Była jedna dziewczyna, spotkaliśmy się w poczekalni do logopedy. Mówiła do mnie zdrobniale i podawała klocki. Mimo, że nie pamiętam jak wyglądała to do końca życia zapamiętam jej nadzwyczajną życzliwość.
Mgliście pamiętam, że bawiłem się czy też rozmawiałem z jakąś dziewczyną - sąsiadką mojego kolegi. Zaprosiła mnie raz nawet na urodziny ale zapomniałem o tym i nie poszedłem. Kontakt się zerwał nawet nie pamiętam kiedy. Nie przypominam też sobie jej imienia ani wyglądu.
W gimnazjum brak jakichkolwiek kontaktów z dziewczynami. Zresztą nawet kolegów nie miałem (całe gimnazjum np zawsze siedziałem sam w ławce, w podstawówce przynajmniej od pewnego momentu miałem jednego kolegę).
Liceum:
Byłem święcie przekonany, iż niemożliwe jest by jakakolwiek dziewczyna polubiła kogoś takiego jak ja więc nawet nie marzyłem o tym za bardzo. Jedna dziewczyna mi się podobała (zawsze patrząc jej w oczy czułem się jak zahipnotyzowany, tak mnie absorbowała, że prawie przestawałem słyszeć co się dzieje dookoła - tak chyba działa zauroczenie). Co ciekawe sama mnie zaczepiała, żartowała. Nie przytoczę konkretnych sytuacji bo już nie pamiętam szczegółów. Byłem pewien, że nic się za tym nie kryje i są to po prosty zwykłe żarty. Ot energiczna dziewczyna widzi klasowego nieudacznika i sobie robi z niego jaja. Jak zbliżała się studniówka to, o ile dobrze pamiętam, zaproponowała bym z nią szedł. Ja od razu odmówiłem bo byłem 100% pewny, że to żart. A nie chciałem się zgodzić i się ośmieszyć. Ktoś taki jak ja z fajną dziewczyną? Zawsze byłem marzycielem a nawet nie potrafiłem sobie wyobrazić takiej absurdalnej i niemożliwej sytuacji. Na studniówce prosiła mnie bym z nią zatańczył a ja też odmówiłem kierując się takim rozumowaniem jak wcześniej, które można skrócić do zdania: znaj swoje miejsce śmieciu. Po latach, na jakimś spotkaniu klasowym zdobyłem się na odwagę i spytałem się jej czy to wszystko było na serio czy tak jak myślałem - jedynie żartami. Ona odpowiedziała, że naprawdę mnie lubiła i wcale nie żartowała. Jak było naprawdę? Nigdy się nie dowiem ale przychylam się do mojej pierwotnej interpretacji - czyli, że z jej strony nie było w tym nic poważniejszego. Nie zmienia to jednak faktu, że takie zachowanie koleżanki mocno wyryło się w pamięci biednego fobika nienawykłego do kontaktów z ludźmi generalnie a z płcią przeciwną w szczególności.
Studia i dorosłe życie:
Na zajęciach z języka musiałem rozmawiać z dziewczynami jak akurat przypadł mi taki partner do ćwiczeń w formie dialogu. Poza tym kilka razy rozmawiałem ze wspomnianą koleżanką z liceum, która studiowała ten sam kierunek. Zaznaczam, że to ona mnie zagadywała i była stroną bardziej aktywną w rozmowie - ja bym szybko zamilkł lub uciekł. Raz nawet byliśmy na kawie (niby to ja ją zaprosiłem ale wcześniej w rozmowach ona sama wspominała i to więcej niż raz, że moglibyśmy się w taki sposób spotkać - z własnej inicjatywy bym tego nie zrobił) i rozmawialiśmy chyba aż przez 3 godziny. Bardzo mile to wspominam. Zawsze byłem i jestem ponury ale na tym spotkaniu naprawdę czułem radość a usta same składały się do uśmiechu, ciekawe doświadczenie i pewnie już nic podobnego się w moim nędznym życiu nie powtórzy.
Na pielgrzymce rozmawiałem trochę z dziewczynami. W takich warunkach byłem bardziej otwarty bo atmosfera była rodzinna. Nie mówię, że mówiłem dużo ale z kilkanaście zdań by się uzbierało - biorąc pod uwagę, że normalnie z dziewczynami nie rozmawiam w ogóle to był postęp.
Jeszcze przypomniałem sobie, że z dodatkowych zajęć języka zwykle wracałem z jedną dziewczyną i tak przez cały rok akademicki. Ale nie rozmawialiśmy. Pamiętam jak szliśmy a ja gorączkowo myślałem jakby tu zagadać - nigdy nie wymyśliłem niczego sensownego.
I to tyle z moich kontaktów, z koleżankami ze studiów nigdy nie zamieniłem więcej niż kilka słów a i te tylko wtedy gdy było to konieczne (pytanie co ostatnio było na zajęciach itp).