23 Cze 2019, Nie 18:02, PID: 796497
Kylar napisał(a):Mógł powiedziać: e mordki, nasz Bóg jest prawilniejszy bo "nie mieszka w świątyni czy w dziupli w drzewie, ani nie wykuwa młotków pod Etną, ani nie ciska piorunków, tylko jest kimś znacznie większym, niezależnym od materii czy czasu; jest prawdziwym Bogiem, a nie fałszywym"
Wtedy nie byłoby wątpliwości, ah ten Bóg niby mądry, a jednak nie potrafi tak jak Ksenio, do powyższego dodałbym jeszcze pare tricków jego syna dla większej promocji.
Św. Paweł, działając w określonym czasie i określonym środowisku, używał języka i metafor, które według niego miały największą szansę trafić do wyobraźni ówczesnych Greków – są tam zresztą, tzn. w mowie na Areopagu, parafrazowane fragmenty niektórych dzieł greckich i dla słuchaczy musiało to być doskonale zrozumiałe, tak jak i przeciwstawienie nieograniczoności Boga ograniczoności bóstw pogańskich – nawet jeśli sami takimi kategoriami językowo się nie posługiwali, to istota przeciwstawienia musiała być wyczuwalna. Szczerze wątpię, aby słowa sformułowane tak, jak ja je sformułowałem w poprzedniej wypowiedzi, trafiły do starożytnych Greków – to był skrótowy opis dla ciebie, osoby z XXI w., oparty mniej więcej na nauczaniu Kościoła. I tu wracamy do punktu wyjścia w tej wymianie zdań: po co Kościół; po co egzegeza biblijna, po co Tradycja – żeby to, co jest w Piśmie Św., właściwie interpretować i przekazywać, bo bez tego, jak wielokrotnie było widać, schodzi się na manowce i czyta te teksty w sposób anachroniczny, bez zrozumienia. Nawiasem mówiąc, każdy komunikat musi zostać zdekodowany, czyli zinterpretowany, nawet te proste wypowiedzi tego wymagają. Nie ma co demonizować "interpretacji" jako takiej.
Niektórzy zachowują się czy też wypowiadają tak, jakby nie rozumieli, że Jezus Chrystus przyszedł na świat w określonych warunkach, określonej epoce, gdzie używano określonego języka, w którym odbijał się pewien obraz świata – i w takich ramach to, co ludziom dał i przekazał, musiało znaleźć optymalny wyraz, godzący tę wąską perspektywę, uzależnioną od czasu i miejsca, z perspektywą uniwersalną, stanowiącą istotę wiary. Tak, by ówcześni ludzie rozumieli, przyjęli i byli gotowi przekazywać to dalej, właściwie interpretując (do tego powołany został pośrednio Kościół), ale również by ci z kolejnych pokoleń byli to w stanie przyjmować. Dlatego taki, a nie inny język, dlatego metaforyka czy obrazowość; dlatego też pewnie Pan Jezus nie zostawił jakiegoś uwiarygodniającego Go w naszych oczach planu budowy odrzutowca czy opinii na temat GMO (raz, że głosił prawdę o czym innym i co inne było i jest ważniejsze, dwa, że ówcześni ludzie może uznaliby Go za wariata i nie wiadomo, czy ktoś by za Nim wówczas poszedł; w każdym razie pewnie nie tak wielu).
"Mówię do nich w przypowieściach, dlatego że otwartymi oczami nie widzą i otwartymi uszami nie słyszą ani nie rozumieją. Tak spełnia się na nich przepowiednia Izajasza: Słuchać będziecie, a nie zrozumiecie, patrzeć będziecie, a nie zobaczycie. Bo stwardniało serce tego ludu, ich uszy stępiały i oczy swe zamknęli, żeby oczami nie widzieli ani uszami nie słyszeli, ani swym sercem nie rozumieli: i nie nawrócili się, abym ich uzdrowił” (Mt 13:11-15)
karmazynowy książę napisał(a):Dobieranie sobie wyznania ze względu na miejsce urodzenia...
Można sobie wyobrazić skrajny przykład jakichś ludzi, którzy wpajają dziecku prawdy wiary i wdrażają je w rytuały religijne, bo „co ludzie powiedzą” – innymi słowy motywuje ich do tego presja środowiska, a więc, powiedzmy, miejsce urodzenia. Ale porównywać chyba trzeba do naturalnego stanu, a naturalnym stanem są bardziej ambitne motywacje – rodzice wychowują tak dziecko, bo sami wierzą i uważają wychowanie religijne za dobre i właściwe, w ostateczności nie wierzą, ale kulturowy katolicyzm według nich ma pozytywny wpływ (ale to krótkowzroczna postawa). To, że im też przekazano tę wiarę, nic nie zmienia, chodzi o motywację i przekonanie. Nie dobierają więc tego ze względu na miejscu urodzenia i dziecko też tego nie robi. To uproszczenie, dziwaczny skrót. Nie widzę tu analogii do osoby, która nie radzi sobie z popędem do grzechu i z tego powodu szuka innych, wygodnych wyznań, w których dane zachowanie nie jest uznawane za grzech. Cóż, można powiedzieć, że to podejście do wiary od d*py strony.
Kylar, to o dobieraniu sobie wyznania według stopnia jego tolerancji dla grzechu, odnosiło się do osób, w których jest skłonność do tzw. homoseksualizmu. Takie wypowiedzi się tutaj pojawiały.
Shiro napisał(a):Ci serio serio święci to raczej byli odrzuceni i co najwyżej zwierzęta ich słuchały.
Św. Franciszek – bo to do niego chyba nawiązujesz – był tak odrzucony przez złą i chciwą „instytucję”, że Kościół uznał jego zakon, a on sam bynajmniej poza jego ramami się nie umieszczał, i do tego tak niesłuchany, że mnóstwo ludzi za nim poszło. Tę postać strasznie sformatowano w XX w. i XXI w., szczególnie w filmach, i nadano jej oblicze skrajnie pacyfistyczno-rewolucyjno-ekumeniczne. Tymczasem, gdyby zdjąć ze św. Franciszka te warstwy przeinaczeń i lukru, zobaczyć między innymi, jak wiele mówił o grzechu czy pokucie, z jaką czcią podchodził do Eucharystii (Kielichy, korporały, ozdoby ołtarza i wszystko, co służy do Ofiary, niech będą kosztowne) czy jakie pragnienie towarzyszyło mu, kiedy brał udział w krucjacie (próba nawrócenia sułtana w rozmowie, a nie rozbrojenia krzyżowców), to by się okazało, że w żaden sposób nie wpisuje się w ramy, w jakich chcieliby go umieścić ludzie pragnący widzieć w nim wewnętrzną opozycję Kościoła, i że słabo nadaje się na rewolucyjne sztandary.