03 Kwi 2022, Nie 14:13, PID: 856723
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 03 Kwi 2022, Nie 14:16 przez aie.)
Od ponad roku mam kolejny epizod depresyjny, silniejszy niż wszystkie poprzednie.
Ciągle towarzyszy mi poczucie winy, jestem nikomu niepotrzebna, a wręcz stanowię problem dla ludzi, z którymi mam styczność.
Stałam się najgorszą wersją siebie: zgorzkniała, ponura, skrajnie niepewna siebie, porzuciłam zainteresowania i pasje bo mnie nie cieszą, bardzo izoluję się od ludzi, nie potrafię ciekawie prowadzić rozmów (choć kiedyś dość dobrze mi szło).
Nie dogaduję się z ludźmi; popsuły się moje relacje, również te które były dla mnie ważne.
Każdy najmniejszy drobiazg mnie przerasta, nawet banalne sprawy urastają do rozmiarów ogromnych problemów, bardzo mnie stresują i przerażają.
Kompletnie nic mnie nie cieszy, nie miewam nigdy nawet namiastki radości, przyjemności — krótko mówiąc, bezgraniczna anhedonia.
Czuję skrajną nienawiść, wręcz obrzydzenie do samej siebie.
Mam wrażenie, jakbym znalazła się w potrzasku, klatce z której nie da się uwolnić. Wiem, że moje życie się już skończyło, nigdy nie będzie dobrze i teraz czeka mnie tylko wegetacja, szarość, pustka, przeplatana co jakiś czas różnymi stresami, problemami i rozczarowaniami.
Najchętniej popełnianym samobójstwo, bo nic mnie tu nie trzyma, w dodatku wiem że ludziom z otoczenia byłoby lepiej beze mnie. Jedynym powodem, dla którego tego nie zrobię, jest strach przed ewentualną karą po śmierci — gdyby nie to, już by mnie tu nie było.
Nie wiem, czego konkretnie oczekuję, pisząc to wszystko. Po prostu zdaje sobie sprawę z tego, że tonę, spadam na coraz niższe dno — a ten post jest wołaniem o pomoc.
Ciągle towarzyszy mi poczucie winy, jestem nikomu niepotrzebna, a wręcz stanowię problem dla ludzi, z którymi mam styczność.
Stałam się najgorszą wersją siebie: zgorzkniała, ponura, skrajnie niepewna siebie, porzuciłam zainteresowania i pasje bo mnie nie cieszą, bardzo izoluję się od ludzi, nie potrafię ciekawie prowadzić rozmów (choć kiedyś dość dobrze mi szło).
Nie dogaduję się z ludźmi; popsuły się moje relacje, również te które były dla mnie ważne.
Każdy najmniejszy drobiazg mnie przerasta, nawet banalne sprawy urastają do rozmiarów ogromnych problemów, bardzo mnie stresują i przerażają.
Kompletnie nic mnie nie cieszy, nie miewam nigdy nawet namiastki radości, przyjemności — krótko mówiąc, bezgraniczna anhedonia.
Czuję skrajną nienawiść, wręcz obrzydzenie do samej siebie.
Mam wrażenie, jakbym znalazła się w potrzasku, klatce z której nie da się uwolnić. Wiem, że moje życie się już skończyło, nigdy nie będzie dobrze i teraz czeka mnie tylko wegetacja, szarość, pustka, przeplatana co jakiś czas różnymi stresami, problemami i rozczarowaniami.
Najchętniej popełnianym samobójstwo, bo nic mnie tu nie trzyma, w dodatku wiem że ludziom z otoczenia byłoby lepiej beze mnie. Jedynym powodem, dla którego tego nie zrobię, jest strach przed ewentualną karą po śmierci — gdyby nie to, już by mnie tu nie było.
Nie wiem, czego konkretnie oczekuję, pisząc to wszystko. Po prostu zdaje sobie sprawę z tego, że tonę, spadam na coraz niższe dno — a ten post jest wołaniem o pomoc.