08 Maj 2021, Sob 10:03, PID: 842091
Jestem kobietą, pracuję w bardzo męskim środowisku (jestem pierwszą kobietą w tym dziale od 25 lat istnienia fabryki) i nie mam taryfy ulgowej, nikt się mną nie opiekuje, a z partnerem dzielimy się kosztami życia i obowiązkami na pół. Żadna ze znanych mi młodych dorosłych kobiet nie jest też zależna finansowo od chłopaka. To, o czym piszesz Zbyszku, to tylko Twoja perspektywa, niepoparta doświadczeniem. Płeć żeńska to nie jest forma niepełnosprawności. Partnerzy powinni troszczyć się o siebie wzajemnie.
Znam zarówno perspektywę pracownika fizycznego (sama wykonywałam kiedyś mało ambitną pracę + moja mama jest pracownikiem produkcji), jak i "menadżerską" (to już ja i wszyscy ludzie z biurowca). Proces nie będzie działał bez inżyniera, budżet nie ustali się sam, plany prewencji trzeba rozpisać i nadzorować (to między innymi robię), a z drugiej strony - musi być operator, który wciśnie przycisk na sterowni, musi być kierowca wózka widłowego (przynajmniej jeszcze musi) i musi być ktoś, kto halę produkcyjną utrzyma w czystości. Inny przykład - w banku jest i kasjerka (chociaż to oczywiście przedstawicielka białych kołnierzyków), jak i cały sztab skrypterów, którzy stworzą boty RPA i inne narzędzia do przetwarzania danych.
Jeśli chodzi o "obowiązek" spełnienia zawodowego, to w moim otoczeniu czuję silną presję na rozwój zawodowy. W zasadzie każda osoba z mojej pracy, mniej więcej w moim wieku, albo robi studia podyplomowe, albo drugą magisterkę, albo się czegoś uczy (kursy językowe i inne), albo angażuje się w dużo projektów w pracy. Nie zliczę ile razy słyszałam w różnych sytuacjach słowa w stylu "kto się nie rozwija, ten się cofa" albo "nie możesz zostać z tyłu". Pensje o wysokości podobnej to mojej są czasem uważane za próg ubóstwa i świadectwo bycia nieudacznikiem. Teraz już nie ma "nie masz fejsbuka, więc nie istniejesz", a raczej "nie masz LinedIna, więc nie istniejesz". Jednoczesna praca w korpo i studia to już bardziej obowiązek niż przejaw szczególnej ambicji. I płeć nie ma tu znaczenia.
A ja sobie mieszkam w miasteczku mającym około 150k mieszkańców - a co dopiero musi być w największych ośrodkach miejskich?
Właściwie to nawet zabawne, że jeszcze 3 lata temu powiedziałabym, że moja obecna praca to szczyt moich marzeń - pensja, za którą mogę się sama utrzymać, klimatyzowane biuro, tabliczka z nazwiskiem na drzwiach, różne służbowe zabawki (3 laptopy, iPad, kamera GoPro), a teraz powoli zaczyna być dla mnie powodem do wstydu. Stąd rozmawiałam nawet z kierownikami, czy by się nie dało zmienić nazwy stanowiska na "inżynier ds. ..." albo "specjalista ds. ..." xd.
Znam zarówno perspektywę pracownika fizycznego (sama wykonywałam kiedyś mało ambitną pracę + moja mama jest pracownikiem produkcji), jak i "menadżerską" (to już ja i wszyscy ludzie z biurowca). Proces nie będzie działał bez inżyniera, budżet nie ustali się sam, plany prewencji trzeba rozpisać i nadzorować (to między innymi robię), a z drugiej strony - musi być operator, który wciśnie przycisk na sterowni, musi być kierowca wózka widłowego (przynajmniej jeszcze musi) i musi być ktoś, kto halę produkcyjną utrzyma w czystości. Inny przykład - w banku jest i kasjerka (chociaż to oczywiście przedstawicielka białych kołnierzyków), jak i cały sztab skrypterów, którzy stworzą boty RPA i inne narzędzia do przetwarzania danych.
Jeśli chodzi o "obowiązek" spełnienia zawodowego, to w moim otoczeniu czuję silną presję na rozwój zawodowy. W zasadzie każda osoba z mojej pracy, mniej więcej w moim wieku, albo robi studia podyplomowe, albo drugą magisterkę, albo się czegoś uczy (kursy językowe i inne), albo angażuje się w dużo projektów w pracy. Nie zliczę ile razy słyszałam w różnych sytuacjach słowa w stylu "kto się nie rozwija, ten się cofa" albo "nie możesz zostać z tyłu". Pensje o wysokości podobnej to mojej są czasem uważane za próg ubóstwa i świadectwo bycia nieudacznikiem. Teraz już nie ma "nie masz fejsbuka, więc nie istniejesz", a raczej "nie masz LinedIna, więc nie istniejesz". Jednoczesna praca w korpo i studia to już bardziej obowiązek niż przejaw szczególnej ambicji. I płeć nie ma tu znaczenia.
A ja sobie mieszkam w miasteczku mającym około 150k mieszkańców - a co dopiero musi być w największych ośrodkach miejskich?
Właściwie to nawet zabawne, że jeszcze 3 lata temu powiedziałabym, że moja obecna praca to szczyt moich marzeń - pensja, za którą mogę się sama utrzymać, klimatyzowane biuro, tabliczka z nazwiskiem na drzwiach, różne służbowe zabawki (3 laptopy, iPad, kamera GoPro), a teraz powoli zaczyna być dla mnie powodem do wstydu. Stąd rozmawiałam nawet z kierownikami, czy by się nie dało zmienić nazwy stanowiska na "inżynier ds. ..." albo "specjalista ds. ..." xd.