23 Lis 2019, Sob 15:55, PID: 811218
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 23 Lis 2019, Sob 16:23 przez aureliaglitter.)
(22 Lis 2019, Pią 14:50)czerczesow napisał(a): Zaufanie to jest bardzo szerokie pojęcie. Nie każe Ci być łatwowierną czy naiwną, zaufać możesz swojemu psychologowi albo terapeucie. W tych aspektach, w jakich widzisz sens. Oni coś Ci chyba doradzają? Ja nieszczególnie mam doświadczenie w kwestii rozmów z nimi, dlatego pytam. Mnie sił do życia, wiary w siebie bardzo dodała duchowość. Uważam, że każdy powinien mieć w życiu jakieś wyższe wartości, do których ma respekt, szacunek i może zaufanie. Wtedy jest znacznie łatwiej.Ja też nie myślałam o zaufaniu, o którym napisałeś tak stricte, raczej chodzi mi o to, że nie mogę przekonać się do tego, że ludzie nie chcą dla mnie źle, nie próbują mnie zranić itp. A terapeuta to za bardzo nie jest od doradzania jakby co, raczej od zwracania uwagi, ale mi to jak na razie jakoś wyraźnie nie pomaga... Zgodzę się na pewno, że duchowość jest bardzo ważna, dla mnie również, ale niestety nie zawsze rozwiązuje ona problemy emocjonalne...
(22 Lis 2019, Pią 16:42)Żółwik napisał(a): @aureliaglitter, dużo z siebie wydobyłaś w tym tekście. Mam nadzieję, że forum będzie dla Ciebie dobrym miejscem.
(22 Lis 2019, Pią 11:55)aureliaglitter napisał(a): Chętnie szukam pomocy, chodzę do psychologów, terapeutów, lekarzy itp. I doszłam do wniosku, że to czego szukam to wcale nie jest specjalistyczna pomoc, tylko zrozumienie.W kontakcie z tymi terapeutami nie czułaś się wystarczająco zrozumiana? Jeśli nie, to dlaczego?
Ta nieustanna potrzeba bycia zrozumianym tj. bycia ocenianym, widzianym, tak jak ja siebie widzę jest moim wielkim problemem. Bo niezrozumienie jest dla mnie równoznaczne z krzywdą.
Zrozumienie nie oznacza, że ktoś będzie miał dokładnie taki obraz Ciebie, jaki masz sama. Tak nigdy nie będzie.
(22 Lis 2019, Pią 11:55)aureliaglitter napisał(a): I cały czas zastanawiam się, co inni o mnie myślą, czasami nawet wtedy, kiedy już mnie nie widzą albo nawet kiedy piszę coś w internecie i nikt mnie nie zna. Dlatego analizuję każde słowo, które chcę powiedzieć/napisać, każdy gest, wszystko co jest we mnie widoczne. I niezależnie, czy jestem w tłumie czy w małej grupie, wciąż odnoszę wrażenie, że wszyscy o mnie myślą, nawet jeśli tego nie okazują.W tym momencie myślę o Tobie, bo chcę się wczuć w Twoją sytuację i odpowiedzieć na Twój wpis najlepiej, jak potrafię. Ale potem przestanę myśleć i Cię oceniać.
(22 Lis 2019, Pią 11:55)aureliaglitter napisał(a): Dla mnie najgorsze jest to, że czuję się znienawidzona przez ludzi i czuję jakby ludzie czerpali radość z mojego cierpienia. Jakby każdy w każdej chwili chciał mnie skrzywdzić. Jakby wszyscy wokół byli skupieni na mnie i na tym, jak by tu zrobić mi coś "na złość" i wyprowadzić mnie z równowagi.Tylko tak MYŚLISZ, ale wiesz, że tak nie jest, prawda? Trzeba by oduczyć się tego myślenia, co nie jest łatwe.
PS. Brawo za rozróżnienie pisowni "jakby" i "jak by" w różnych kontekstach.
Dzięki za Twoje komentarze
Przez psychologów na pewno w części przynajmniej czuję się zrozumiana, ale to mi tak jakby nie wystarcza...
W każdym razie w ostatnim komentarzu widzę zrozumienie, z zaznaczeniem, że to nie jest łatwe, a potwornie trudne, o ile możliwe.
I jeszcze, to jest tak głupie, że aż wstyd mi o tym pisać, ale kiedy piszesz, że forum będzie dla mnie dobrym miejscem, to ja sobie myślę, że będziesz sprawdzał moją aktywność tutaj i oceniał mnie na tej podstawie... Tylko proszę, nie bierz tego do siebie.
(22 Lis 2019, Pią 18:51)czerczesow napisał(a): Jeszcze mogę tylko dodać w odniesieniu do tego co napisał Żółwik: Trzeba rozróżnić zrozumienie i akceptację. Ja chyba przez długi czas miałem z tym problemem. Zrozumienie jest niby częścią akceptacji, ale z mojego punktu widzenia należy to rozróżnić. To, że coś, kogoś rozumiem, niekoniecznie wiąże się z akceptacją jego osoby, czy jakiegoś stanu rzeczy. Przykładowo doskonale rozumie pobudki i motywacje jakie kierują Prezesem, ale kompletnie nie akceptuję jego działania.
Dla mnie zrozumienie to zarówno dosłowne zrozumienie, ale przede wszystkim uznanie tego, co mówię, co czuję, nawet jeśli dla kogoś wydaje się to abstrakcyjne.
To przynajmniej miałam na myśli, pisząc ten tekst.
(23 Lis 2019, Sob 2:01)moc.awruk napisał(a):(22 Lis 2019, Pią 11:55)aureliaglitter napisał(a): UWAGA! To wszystko co tu napisałam odnosi się do moich własnych, prywatnych WRAŻEŃ i uczuć. Wcale nie TWIERDZĘ, że ludzie mnie nienawidzą itp. Teoretycznie, nie spotkałam się w życiu z żadną większą krzywdą, w oficjalnym znaczeniu tego słowa. Chyba większość ludzi, których w życiu poznałam była wobec mnie życzliwa lub przynajmniej neutralna. I zapewne będzie to niezrozumiałe dla wielu, ale zdaje mi się, że wolałabym już być ofiarą jakiejś oficjalnej przemocy i z tego powodu mieć te wszystkie zaburzenia. Wtedy przynajmniej znałabym ten powód i może czułabym się bardziej zrozumiana...
Pewne zachowania czy sytuacje, w których nie występuje taka "oczywista" przemoc, mogą nadal być tak samo traumatyczne i w takim samym stopniu mogą się przyczynić do powstania poważnych psychopatologii, jak te czynności, w których przekraczanie granic jest bardziej jawne i społecznie uświadomione. Takie deep lore.
Wydaje mi się tylko, że większości ludzi łatwiej jest zrozumieć czyjąś krzywdę, jeśli wynika ona z jakiejś właśnie społecznie uznawanej przemocy. Ale zgadzam się z Tobą absolutnie.
(23 Lis 2019, Sob 2:35)moc.awruk napisał(a):(23 Lis 2019, Sob 2:23)Siakistam napisał(a): Moc. Zgadzam się z Tobą w 100%. Ale. Autorce chyba chodzi o to, że łatwiej przepracować coś "większego", jawnego. Bezpośrednią agresję, cokolwiek. Coś konkretnego, silnego, nad czym siadam i przerabiam. Przybijam piątkę aureliaglitter, bo tak samo nie mam w pamięci ostrych sytuacji, zachowań wycelowanych we mnie, które mogłyby wpłynąć na moje ... ograniczenia. Ale te są, nie wiadomo skąd i dlaczego.
Wiem, chciałam wspomnieć tylko, że nie należy umniejszać wagi tego, co nie jest takie "ewidentne" i co jeszcze nie dostało się do społecznej świadomości.
Przemoc fizyczna może być rozumiana jako przemoc, która wywołuje psychopatologie, ale również istnieje coś takiego jak "syndrom złotego dziecka". Niby zaniedbanie, nadużywanie pozycji rodzica nie jest takie ewidentne, ale jest równie szkodliwe - dziecko tak naprawdę wtedy może być zauważane tylko, gdy osiąga sukcesy, tylko wtedy gdy wpasuje się w idealną wizję wykreowaną przez rodzica(a co za tym idzie takie dziecko może nie zaistnieć jako autonomiczna jednostka oderwana od rodzica). Takie dziecko może czuć się niewidzialne, gdy nie jest najlepsze według widzimisie rodzica. To wszystko razem zebrane może tworzyć właśnie psychopatologie, które nie są mniej uciążliwe niż te wywołane przez bardziej ewidentną przemoc fizyczną i psychiczną.
Brzmi bardzo prawdopodobnie, ale moi rodzice akurat - przynajmniej jedno z nich - byli nadopiekuńczy, a poza tym ja największą traumę zawsze wiązałam ze szkołą, a to z tego powodu, że bałam się cokolwiek zrobić czy powiedzieć, czułam się totalnie zniewolona, wymagałam wręcz ciągłej pomocy, a to dosyć komplikuje sprawę...
Generalnie sytuacje mogą być bardzo różne, ale dla mnie szukanie przyczyny problemów nie jest najważniejsze.
(23 Lis 2019, Sob 3:05)Galadriela napisał(a): Wspomnę tylko o rodzicielskiej, a raczej głównie macierzyńskiej nadopiekuńczości, jako biernej formie agresji, potrzebie kontroli i dominacji. Która nie jest jakoś szczególnie społecznie piętnowana, a wręcz często spotyka się ze zrozumieniem i aprobatą, a przecież złamała już niejedno życie.
Dokładnie. To właśnie mój przypadek, ale z drugiej strony nadopiekuńczość rodzica nie oznacza też, że wszystkie problemy na pewno z tego się wzięły...