18 Cze 2018, Pon 15:20, PID: 751166
W sobotę byliśmy nad Wisłą, a w niedzielę w parku. Jeśli chodzi o nowe rzeczy, to cieszę się, że po raz pierwszy zagadałem do dziewczyny na trzeźwo, pogadałem ze sprzedawczynią lodów, przybijałem "piątki" z idącymi, nie biegnącymi ludźmi (ale po alkoholu).
Kilka obserwacji:
- O wiele łatwiej mi jest wykonywać trudniejsze rzeczy, gdy jestem z kimś niż samemu, muszę pracować nad wewnętrzną motywacją
- Gdy dziewczyna nie jest zainteresowana rozmową ze mną, zbija mnie to z tropu zupełnie i pogarsza nastrój. Podobnie jest, gdy nie wykonuję tego, co sobie założyłem- negatywne myśli wtedy przeważają
- Bardzo wiele zależy od mojego nastroju i nastawienia- gdy jestem pogodny, wszystko przychodzi o wiele łatwiej
- O wiele łatwiej mi przychodzi zacząć rozmowę od czegoś neutralnego, niż wprost walić, że dziewczyna mi się podoba
- W kwestii mojej ex, zauważyłem, że fakt, że tak bardzo chciałbym do niej wrócić jest po części spowodowany tym, że byłoby to rozwiązanie najłatwiejsze, nie wymagające ode mnie żadnej pracy, ani poświęcenia. Wolałbym w tym momencie wrócić do bylejakości po to, by nie musieć przechodzić przez emocjonalny trud pracy nad sobą na różnych płaszczyznach. Użalanie się nad sobą i myśli typu, że już nie znajdę lepszej dziewczyny niż ona, to tylko żałosna forma odwrócenia uwagi od faktu, że nie chce mi się wziąć za siebie, ruszyć dupsko i zrobić coś ze swoim życiem.
A i jeszcze, żeby nie było tak różowo- w piątek przeżyłem jedną z największych kompromitacji w życiu- na grupie terapeutycznej złapał mnie tak silny lęk, że spytany o coś ledwo byłem w stanie wydusić z siebie cokolwiek- w obecności kilkunastu osób. Nie zrozumiałem nawet prostego pytania skierowanego do mnie, tak bardzo mi myśli kotłowały, że nie byłem w stanie skupić się na czymkolwiek. Wydusiłem z siebie ledwo co przeżywam, co się ze mną dzieje- że strasznie się boję, serce mi wali i że się rozsypałem totalnie. Czułem się zupełnie przytłoczony emocjami, przede wszystkim strachem, ale i poczuciem porażki, wstydu, rozpłakałem się, byłem totalnie załamany... Nie jest to grupa fs, nikt oprócz mnie nie ma tam problemu z wypowiadaniem się publicznie. Było to kolejne już spotkanie, na pierwszym przyznałem się, że mam fobię społeczną i silny lęk gdy jestem w centrum uwagi. Przez kilka kolejnych spotkań było nawet całkiem nieźle i myślałem, że wszystko idzie w dobrym kierunku, stąd tym większe rozczarowanie piątkową sytuacją.
Nie tylko terapeutki, ale większość uczestników dało mi wsparcie, czułem, że jest ono autentyczne. Mimo tego, że poczucie wstydu było ogromne, postanowiłem nie rezygnować z grupy, podczas kolejnego spotkania było już trochę lepiej. Myślę, że to doświadczenie doda mi siły w dłuższej perspektywie, nauczy czegoś. Kluczem jestm abym całkowicie zaakceptował swój strach, nie tylko racjonalnie, ale także emocjonalnie
Kilka obserwacji:
- O wiele łatwiej mi jest wykonywać trudniejsze rzeczy, gdy jestem z kimś niż samemu, muszę pracować nad wewnętrzną motywacją
- Gdy dziewczyna nie jest zainteresowana rozmową ze mną, zbija mnie to z tropu zupełnie i pogarsza nastrój. Podobnie jest, gdy nie wykonuję tego, co sobie założyłem- negatywne myśli wtedy przeważają
- Bardzo wiele zależy od mojego nastroju i nastawienia- gdy jestem pogodny, wszystko przychodzi o wiele łatwiej
- O wiele łatwiej mi przychodzi zacząć rozmowę od czegoś neutralnego, niż wprost walić, że dziewczyna mi się podoba
- W kwestii mojej ex, zauważyłem, że fakt, że tak bardzo chciałbym do niej wrócić jest po części spowodowany tym, że byłoby to rozwiązanie najłatwiejsze, nie wymagające ode mnie żadnej pracy, ani poświęcenia. Wolałbym w tym momencie wrócić do bylejakości po to, by nie musieć przechodzić przez emocjonalny trud pracy nad sobą na różnych płaszczyznach. Użalanie się nad sobą i myśli typu, że już nie znajdę lepszej dziewczyny niż ona, to tylko żałosna forma odwrócenia uwagi od faktu, że nie chce mi się wziąć za siebie, ruszyć dupsko i zrobić coś ze swoim życiem.
A i jeszcze, żeby nie było tak różowo- w piątek przeżyłem jedną z największych kompromitacji w życiu- na grupie terapeutycznej złapał mnie tak silny lęk, że spytany o coś ledwo byłem w stanie wydusić z siebie cokolwiek- w obecności kilkunastu osób. Nie zrozumiałem nawet prostego pytania skierowanego do mnie, tak bardzo mi myśli kotłowały, że nie byłem w stanie skupić się na czymkolwiek. Wydusiłem z siebie ledwo co przeżywam, co się ze mną dzieje- że strasznie się boję, serce mi wali i że się rozsypałem totalnie. Czułem się zupełnie przytłoczony emocjami, przede wszystkim strachem, ale i poczuciem porażki, wstydu, rozpłakałem się, byłem totalnie załamany... Nie jest to grupa fs, nikt oprócz mnie nie ma tam problemu z wypowiadaniem się publicznie. Było to kolejne już spotkanie, na pierwszym przyznałem się, że mam fobię społeczną i silny lęk gdy jestem w centrum uwagi. Przez kilka kolejnych spotkań było nawet całkiem nieźle i myślałem, że wszystko idzie w dobrym kierunku, stąd tym większe rozczarowanie piątkową sytuacją.
Nie tylko terapeutki, ale większość uczestników dało mi wsparcie, czułem, że jest ono autentyczne. Mimo tego, że poczucie wstydu było ogromne, postanowiłem nie rezygnować z grupy, podczas kolejnego spotkania było już trochę lepiej. Myślę, że to doświadczenie doda mi siły w dłuższej perspektywie, nauczy czegoś. Kluczem jestm abym całkowicie zaakceptował swój strach, nie tylko racjonalnie, ale także emocjonalnie