24 Wrz 2008, Śro 22:02, PID: 70630
To troche się rozpisze.
Do kościoła chodze praktycznie co niedziele (dlatego 'praktycznie' bo jednak przez ostatnie dwa lata ileś tam razy zdarzało mi się nie być -> lenistwo + fobia, że znowu będe musiała przejsc przez miasto a w szczególnosci przez te grupki młodzieży które akurat o tej porze w niedziele rozsiadają się na ławkach w pobliżu kościoła). Myśle, że chodzę głównie z przyzwyczajenia ("przyzwyczajenie drugą natura" jak mawiali starożytni) i dlatego, że religia została głęboko we mnie zakorzeniona (bardzo katolicka rodzina), bo tak na prawde to i tak na mszy myśle o niebieskich migdałach i czekam aż 'odstoje swoje' i sobie pójde. Wstyd mi to pisać, ponieważ w Boga wierze a przynajmniej bardzo się staram. Lubie z nim rozmawiać, ot jak ze starym kumplem i mówić do niego o tym wszystkim o czym nie mówie nikomu (być może w tym miejscu psycholog powiedziałby, że rekompensuje sobie w ten sposób brak przyjaciół. Po prostu miło jest wiedzieć, że jest ktoś kto jest zawsze przy tobie i cię nie zostawi, albo po prostu, że jest ktoś do kogo w każdej chwili życia można się odezwać, choćby w myślach. Są chwile gdy o nim nie myśle i wydaje mi się, że ze wszystkim poradze sobie sama, że bez niego bedę niezależna i przez to silna, a czasem gdy tak okrutnie boję się życia/świata że chciałabym schować się do szafy, nakryć głowę rękami i już nigdy stamtąd nie wychodzić to on wydaję mi się tą ostatnio deską ratunku, tym ostatnim kimś do kogo mogę powiedzieć "Pomóż i daj mi siłę żeby przetrwać". Więc taki jest mój stosunek do Boga, myślę że można by również powiedzieć, że po prostu Jezus jest takim moim 'wymyślonym przyjacielem', bardzo możliwe, że nie o to chodzi w religii ale to chyba trafne określenie.
Heh, odbiegam od tematu. Moja rodzina mówi mi, że jestem nudna, dlatego przepraszam, jeżeli i teraz kogoś zanudzam (w takim przypadku nie zalecam czytania dalszej częsci ), jednak skoro już tu jestem to po to żeby pisać...
Spowiedź...chyba mam do niej podobny stosunek jak do mszy św., skoro chodze do kościoła to wypadałoby przestrzegać już pewnych zasad i terminów. Do spowiedzi chodze przed Bożym Narodzeniem, Wielkanocą, obecnie to tak wyjdzie 2-3 razy w roku i wierząc "wykazowi grzechów" to jest to spowiedź świętokradcza bo o pewnych grzechach nie wspominam. Chociaz myśle, że największym przewinieniem jest to że traktuje spowiedź jak formalność, ot trzeba to zrobić bo skoro chodze do kościoła to przecież musze iść przynajmniej na święta do spowiedzi i komunii, ale nie czuje ani troche "magii" czy niezwykłości w tym sakramencie. Może jak byłam młodsza to po spowiedzi bywało mi coś jakby lżej na duszy (pewnie dlatego, że w końcu miałam już to za soba hehehe xD), ale nic dziwnego bo wtedy na prawdę starałam się powiedzieć wszystko, a teraz są rzeczy których nie mówie, po części ze wstydu a po części dlatego że ich nie żałuje i wiem, że bedę dalej praktykować. Chyba jestem już wyrachowana do tego stopnia, że potrafie chodzić do spowiedzi i komunii tylko 'dla formalności'. I mówi to osoba, która jest idealistką, która stara się postępować według zasad i która hołduje uczciwości. Właśnie uświadomiłam sobie, że jestem hipokrytą. Co dalej...raczej nie odczuwam takich lęków jak piszecie, jeżeli już to bałam sie czy mnie ksiądz nie rozpozna (pochodze z małej miejscowosci). Co do spowiedników to mam takie zdanie, że nie każdy ksiądz się do tego nadaję (wiadomo) i w ogóle myślę sobie, że to wkurzające kiedy wypowiada się na twój temat osoba która nie ma o tobie zielonego pojęcia. Przykład dosyć niewinny ale jakoś od tamtej pory czuję lekki bunt do spowiedników. Mianowicie podczas spowiedzi powiedziałam cos w stylu, że "kłócę się z rodzicami, mówie im przykre rzeczy" itd. (Tak, bardzo ładnie z mojej strony, że się przyznałam ;] )po czym usłyszałam tekst, że przechodze bunt młodzieńczy i ogólnie, że musze sie pohamować u ustąpić itd. hmmm powiem szczerze uraziło mnie to. Po pierwsze to o ile pamiętam miałam wtedy lat tyle co teraz czyli 20 i określenie "bunt młodzieńczy" nie sądzę, żeby do mnie pasowało (wyglądam na młodsza, pewnie i on tak o mnie pomyslał ) a poza tym nie przypominam sobie żebym kiedykolwiek coś takiego przechodziła (tak były i są spory z rodziną ale uważam że zasłużone i będe sie tego trzymać xP), jestem osobą raczej spokojną i jako córka mysle, że nie przysparzałam im takich problemów jak to zwykły robić nastolatki, żadnego chodzenia na dyskoteki, żadnych akcji w stylu malowania włosów na czerwono czy kolczyka gdzieś tam. Ja całą swoją młodość przesiedziałam w domu przy książkach, nauce, komputerze, tv ewentualnie czyms jeszcze a że sie z nimi kłóciłam to z powodu różnicy zdań, czy to jest "bunt młodzieńczy" O_o dlatego mnie to uraziło, bo co on kurna o mnie wie? i po drugie najważniejsze, że nie przyszło mu do głowy że te kłótnie to może nie tylko moja wina ale być może tej drugiej strony również...ja o tym wspominać nie zamierzam bo nei na tym polega spowiedź, żeby gadac na innych tylko mówić o sobie, a to już on powinien dać jakąś wyważoną odpowiedź. Np. powinnaś zapanować bardziej nad swoimi emocjami, pamietać, że twoi rodzice są takimi samymi ludźmi jak ty i starać się ich nie krzywdzić etc. Co z resztą jak widać sama wiem, dlatego tak na prawdę nie potrzebuję spowiedzi, bo doskonale zdaję sobie sprawe z tego co robie źle i co powinnam udoskonalić (a do tego mam nieznośne sumienie, które męczy mnie z byle powodu). Dlatego dla mnie to na prawde czysta formalność (pewnie nie odczułabym różnicy gdybym przestała chodzić do kościoła i przyjmować sakramenty, ale powstrzymuje mnie jednak ta więź z Bogiem którą mam i zapewne przyzwyczajenie również). Teraz postanowiłam chodzić już tylko do jednego księdza, full wypas. Jak stałam w kolejce do spowiedzi przed Wielkanocą (bodajże w Wielką Sobote) to z zegarkiem w ręku, żadna osoba nie spowiadała się dłużej niż pół minuty. xD (btw a jak szybko msze odprawia, uwielbiam gościa xD).
Taka inna historia pewnej osoby która była u spowiedzi u księdza która ją dobrze zna (bardzo mała parafia) i po wyznaniu grzechów usłyszała tekst: "<tu imię> to ty robiłaś takie rzeczyyy?" XD mówiła że mało sie pod ziemie nie zapadła i weź tu potem nie miej stracha ;]
Ktoś tam wspomniał o masturbacji, to ciekawy temat Kościół uważa to za grzech bo w piśmie opisana jest sytuacja jak to mężczyzna o imieniu Onan (stąd onanizm) "marnował nasienie" (wiadomo o co chodzi), i tak jest to grzech ponieważ podczas masturbacji marnuje się nasienie z którego przecież mogliby powstać nowi ludzie. (o kobietach pismo nie wspomina 8) ) Na pewno trzeba zaznaczyć, że onanizm może nieść wiele szkody. Kiedyś czytałam o osobach uzależnionych od masturbacji. Dorośli, żonaci faceci nie mogli przestać tego robić. Woleli masturbację od stosunku z żoną, po każdym spojrzeniu na atrakcyjną kobiete na ulicy mieli ochotę to zrobić, dlatego też nie można mówić że kościół czepia się masturbacji bezpodstawnie. Jednak czy to nie jest takie mniejsze zło? Moim zdaniem lepiej żeby taki delikwent załatwił takie potrzeby sam ze sobą niż z przeproszeniem szmacił się z byle kim albo co gorsza gwałcil >_< Kościół moim zdaniem jest za mało obiektywny i nie bierze wszyskich za i przeciw. A co z osobami bezpłodnymi? Wychodzi na to, że jeżeli np. kobieta jest bezpłodna to nie powinna w ogóle uprawiać seksu bo to przecież będzie marnacja nasienia mężczyzny....no na to wychodzi I jeszcze co ciekawsze, kościól sprytnie używa określenia 'samogwałt', które ewidentnie potrafi obrzydzić. Tego to szczerze mówiac nie rozumiem O_o Gwał jest wtedy kiedy się robi coś wbrew czyjejś woli...chyba już każdy widzi niedorzeczność tego określenia. Poza tym gdzie jest ta granica do której jeszcze spełnianie swoich potrzeb jest w porządku a za którą już jest dewiacją? Czy kościół ma na prawdę prawo do rozstrzygania ile można a ile nie? Przecież to tasy sami ludzie jak cała reszta. Moim zdaniem najważniejsze powinno być to dla każdego aby być dobrym człowiekiem. Nie krzywdzić bliźnich. Dla mnie najważniejszym przykazaniem jest "kochaj bliźniego swego jak siebie samego". Np. ja staram się zawsze postawić na miejscu drugiej osoby i zastanawiam się jak moje zachowanie mogłoby na nią wpłynąć, czy ja zasmuci czy może wręcz dołuje. Wiem po sobie, pozory mylą, nie wyglądam na kogoś takiego i nie daje po sobie poznać ale jedno przykre zdanie wywołuje u mnie conajmniej tygodniową depreche a pamiętam je miesiące T_T Kiedyś przy okazji czytania wątku gdzieś tam na temat zapłodnienia in vitro (tak tak kolejna sprawa z którą się kościół nie zgadza a ja też bym polemizowała) jakiś ktoś napisał bardzo fajne zdanie, że przecież nikt nie wie co tak na prawde myśli Bóg, to wszystko to jest zdanie ludzi, a być może Bóg, gdyby go zapytać może powiedziałby co innego....
I tym pozatywnym akcentem chyba zakończe, coś mnie natchnienie wzieło, mam nadzieje, że mnie mod/admin nie okrzyczy za pisanie nie do końca na temat, heh i znowu moja niska samoocena każe mi się tłumaczyć V_V swoja droga tyle razy chciałam włączyć się do dyskusji na religii ale moje zakompleksienie łamane przez fs i chęć niezwracania na siebie uwagi nie pozwalały mi na to...
jeszcze raz sory za zanudzanie (i znowu się tłumacze )
xP
Do kościoła chodze praktycznie co niedziele (dlatego 'praktycznie' bo jednak przez ostatnie dwa lata ileś tam razy zdarzało mi się nie być -> lenistwo + fobia, że znowu będe musiała przejsc przez miasto a w szczególnosci przez te grupki młodzieży które akurat o tej porze w niedziele rozsiadają się na ławkach w pobliżu kościoła). Myśle, że chodzę głównie z przyzwyczajenia ("przyzwyczajenie drugą natura" jak mawiali starożytni) i dlatego, że religia została głęboko we mnie zakorzeniona (bardzo katolicka rodzina), bo tak na prawde to i tak na mszy myśle o niebieskich migdałach i czekam aż 'odstoje swoje' i sobie pójde. Wstyd mi to pisać, ponieważ w Boga wierze a przynajmniej bardzo się staram. Lubie z nim rozmawiać, ot jak ze starym kumplem i mówić do niego o tym wszystkim o czym nie mówie nikomu (być może w tym miejscu psycholog powiedziałby, że rekompensuje sobie w ten sposób brak przyjaciół. Po prostu miło jest wiedzieć, że jest ktoś kto jest zawsze przy tobie i cię nie zostawi, albo po prostu, że jest ktoś do kogo w każdej chwili życia można się odezwać, choćby w myślach. Są chwile gdy o nim nie myśle i wydaje mi się, że ze wszystkim poradze sobie sama, że bez niego bedę niezależna i przez to silna, a czasem gdy tak okrutnie boję się życia/świata że chciałabym schować się do szafy, nakryć głowę rękami i już nigdy stamtąd nie wychodzić to on wydaję mi się tą ostatnio deską ratunku, tym ostatnim kimś do kogo mogę powiedzieć "Pomóż i daj mi siłę żeby przetrwać". Więc taki jest mój stosunek do Boga, myślę że można by również powiedzieć, że po prostu Jezus jest takim moim 'wymyślonym przyjacielem', bardzo możliwe, że nie o to chodzi w religii ale to chyba trafne określenie.
Heh, odbiegam od tematu. Moja rodzina mówi mi, że jestem nudna, dlatego przepraszam, jeżeli i teraz kogoś zanudzam (w takim przypadku nie zalecam czytania dalszej częsci ), jednak skoro już tu jestem to po to żeby pisać...
Spowiedź...chyba mam do niej podobny stosunek jak do mszy św., skoro chodze do kościoła to wypadałoby przestrzegać już pewnych zasad i terminów. Do spowiedzi chodze przed Bożym Narodzeniem, Wielkanocą, obecnie to tak wyjdzie 2-3 razy w roku i wierząc "wykazowi grzechów" to jest to spowiedź świętokradcza bo o pewnych grzechach nie wspominam. Chociaz myśle, że największym przewinieniem jest to że traktuje spowiedź jak formalność, ot trzeba to zrobić bo skoro chodze do kościoła to przecież musze iść przynajmniej na święta do spowiedzi i komunii, ale nie czuje ani troche "magii" czy niezwykłości w tym sakramencie. Może jak byłam młodsza to po spowiedzi bywało mi coś jakby lżej na duszy (pewnie dlatego, że w końcu miałam już to za soba hehehe xD), ale nic dziwnego bo wtedy na prawdę starałam się powiedzieć wszystko, a teraz są rzeczy których nie mówie, po części ze wstydu a po części dlatego że ich nie żałuje i wiem, że bedę dalej praktykować. Chyba jestem już wyrachowana do tego stopnia, że potrafie chodzić do spowiedzi i komunii tylko 'dla formalności'. I mówi to osoba, która jest idealistką, która stara się postępować według zasad i która hołduje uczciwości. Właśnie uświadomiłam sobie, że jestem hipokrytą. Co dalej...raczej nie odczuwam takich lęków jak piszecie, jeżeli już to bałam sie czy mnie ksiądz nie rozpozna (pochodze z małej miejscowosci). Co do spowiedników to mam takie zdanie, że nie każdy ksiądz się do tego nadaję (wiadomo) i w ogóle myślę sobie, że to wkurzające kiedy wypowiada się na twój temat osoba która nie ma o tobie zielonego pojęcia. Przykład dosyć niewinny ale jakoś od tamtej pory czuję lekki bunt do spowiedników. Mianowicie podczas spowiedzi powiedziałam cos w stylu, że "kłócę się z rodzicami, mówie im przykre rzeczy" itd. (Tak, bardzo ładnie z mojej strony, że się przyznałam ;] )po czym usłyszałam tekst, że przechodze bunt młodzieńczy i ogólnie, że musze sie pohamować u ustąpić itd. hmmm powiem szczerze uraziło mnie to. Po pierwsze to o ile pamiętam miałam wtedy lat tyle co teraz czyli 20 i określenie "bunt młodzieńczy" nie sądzę, żeby do mnie pasowało (wyglądam na młodsza, pewnie i on tak o mnie pomyslał ) a poza tym nie przypominam sobie żebym kiedykolwiek coś takiego przechodziła (tak były i są spory z rodziną ale uważam że zasłużone i będe sie tego trzymać xP), jestem osobą raczej spokojną i jako córka mysle, że nie przysparzałam im takich problemów jak to zwykły robić nastolatki, żadnego chodzenia na dyskoteki, żadnych akcji w stylu malowania włosów na czerwono czy kolczyka gdzieś tam. Ja całą swoją młodość przesiedziałam w domu przy książkach, nauce, komputerze, tv ewentualnie czyms jeszcze a że sie z nimi kłóciłam to z powodu różnicy zdań, czy to jest "bunt młodzieńczy" O_o dlatego mnie to uraziło, bo co on kurna o mnie wie? i po drugie najważniejsze, że nie przyszło mu do głowy że te kłótnie to może nie tylko moja wina ale być może tej drugiej strony również...ja o tym wspominać nie zamierzam bo nei na tym polega spowiedź, żeby gadac na innych tylko mówić o sobie, a to już on powinien dać jakąś wyważoną odpowiedź. Np. powinnaś zapanować bardziej nad swoimi emocjami, pamietać, że twoi rodzice są takimi samymi ludźmi jak ty i starać się ich nie krzywdzić etc. Co z resztą jak widać sama wiem, dlatego tak na prawdę nie potrzebuję spowiedzi, bo doskonale zdaję sobie sprawe z tego co robie źle i co powinnam udoskonalić (a do tego mam nieznośne sumienie, które męczy mnie z byle powodu). Dlatego dla mnie to na prawde czysta formalność (pewnie nie odczułabym różnicy gdybym przestała chodzić do kościoła i przyjmować sakramenty, ale powstrzymuje mnie jednak ta więź z Bogiem którą mam i zapewne przyzwyczajenie również). Teraz postanowiłam chodzić już tylko do jednego księdza, full wypas. Jak stałam w kolejce do spowiedzi przed Wielkanocą (bodajże w Wielką Sobote) to z zegarkiem w ręku, żadna osoba nie spowiadała się dłużej niż pół minuty. xD (btw a jak szybko msze odprawia, uwielbiam gościa xD).
Taka inna historia pewnej osoby która była u spowiedzi u księdza która ją dobrze zna (bardzo mała parafia) i po wyznaniu grzechów usłyszała tekst: "<tu imię> to ty robiłaś takie rzeczyyy?" XD mówiła że mało sie pod ziemie nie zapadła i weź tu potem nie miej stracha ;]
Ktoś tam wspomniał o masturbacji, to ciekawy temat Kościół uważa to za grzech bo w piśmie opisana jest sytuacja jak to mężczyzna o imieniu Onan (stąd onanizm) "marnował nasienie" (wiadomo o co chodzi), i tak jest to grzech ponieważ podczas masturbacji marnuje się nasienie z którego przecież mogliby powstać nowi ludzie. (o kobietach pismo nie wspomina 8) ) Na pewno trzeba zaznaczyć, że onanizm może nieść wiele szkody. Kiedyś czytałam o osobach uzależnionych od masturbacji. Dorośli, żonaci faceci nie mogli przestać tego robić. Woleli masturbację od stosunku z żoną, po każdym spojrzeniu na atrakcyjną kobiete na ulicy mieli ochotę to zrobić, dlatego też nie można mówić że kościół czepia się masturbacji bezpodstawnie. Jednak czy to nie jest takie mniejsze zło? Moim zdaniem lepiej żeby taki delikwent załatwił takie potrzeby sam ze sobą niż z przeproszeniem szmacił się z byle kim albo co gorsza gwałcil >_< Kościół moim zdaniem jest za mało obiektywny i nie bierze wszyskich za i przeciw. A co z osobami bezpłodnymi? Wychodzi na to, że jeżeli np. kobieta jest bezpłodna to nie powinna w ogóle uprawiać seksu bo to przecież będzie marnacja nasienia mężczyzny....no na to wychodzi I jeszcze co ciekawsze, kościól sprytnie używa określenia 'samogwałt', które ewidentnie potrafi obrzydzić. Tego to szczerze mówiac nie rozumiem O_o Gwał jest wtedy kiedy się robi coś wbrew czyjejś woli...chyba już każdy widzi niedorzeczność tego określenia. Poza tym gdzie jest ta granica do której jeszcze spełnianie swoich potrzeb jest w porządku a za którą już jest dewiacją? Czy kościół ma na prawdę prawo do rozstrzygania ile można a ile nie? Przecież to tasy sami ludzie jak cała reszta. Moim zdaniem najważniejsze powinno być to dla każdego aby być dobrym człowiekiem. Nie krzywdzić bliźnich. Dla mnie najważniejszym przykazaniem jest "kochaj bliźniego swego jak siebie samego". Np. ja staram się zawsze postawić na miejscu drugiej osoby i zastanawiam się jak moje zachowanie mogłoby na nią wpłynąć, czy ja zasmuci czy może wręcz dołuje. Wiem po sobie, pozory mylą, nie wyglądam na kogoś takiego i nie daje po sobie poznać ale jedno przykre zdanie wywołuje u mnie conajmniej tygodniową depreche a pamiętam je miesiące T_T Kiedyś przy okazji czytania wątku gdzieś tam na temat zapłodnienia in vitro (tak tak kolejna sprawa z którą się kościół nie zgadza a ja też bym polemizowała) jakiś ktoś napisał bardzo fajne zdanie, że przecież nikt nie wie co tak na prawde myśli Bóg, to wszystko to jest zdanie ludzi, a być może Bóg, gdyby go zapytać może powiedziałby co innego....
I tym pozatywnym akcentem chyba zakończe, coś mnie natchnienie wzieło, mam nadzieje, że mnie mod/admin nie okrzyczy za pisanie nie do końca na temat, heh i znowu moja niska samoocena każe mi się tłumaczyć V_V swoja droga tyle razy chciałam włączyć się do dyskusji na religii ale moje zakompleksienie łamane przez fs i chęć niezwracania na siebie uwagi nie pozwalały mi na to...
jeszcze raz sory za zanudzanie (i znowu się tłumacze )
Lacrimamosa napisał(a):Spowiedź...Czemu to ma służyc? Czyż Bóg nie wie o wszystkim , co wyprawiamy tu na ziemi? Po co ten lącznik, ten znudzony cała farsą facet, który i tak nie ma nam do powiedzenia nic poza standardowym "idź i nie grzesz więcej" ?po przeczytaniu tego przyszło mi do głowy, że na spowiedników powinni szkolić specjalnych księży, a nie żeby wszyscy spowiadali również ci którzy chyba sami nie wiedzą o co tak na prawde w spowiedzi chodzi.....hmm ale wtedy już żaden by mnei nei spowiadał w pół minuty...hmmm
xP