09 Maj 2017, Wto 10:46, PID: 700858
Witam, ja na razie nie poprosiłam jeszcze nigdy o pomoc tak konkretnie. Miałam za to kilka epizodów i prób:
1) W 1999 roku (gdy córka miała parę miesięcy) zapisałam się i byłam ne jednej wizycie u psychoterapeuty. Prawie nic z niej nie pamiętam, jakieś strzępki rozmawialiśmy trochę o mojej mamie (chyba przyczyny moich problemów, a przynajmniej tak wtedy uważałam). Bardziej pamiętam swój wygląd po wizycie: byłam cała zapłakana, czerwona na twarzy, dekolcie i ramionach. Dokładnie też pamiętam w co byłam ubrana (w szarą sukienkę mini, która była szyta u krawcowej). Terapeuta był mężczyzną, tak więc starałam się zastosować tą samą technikę co zawsze. Pokazać jaka jestem świetna i mocna przez swój wygląd. Ciekawe tylko po co mi wtedy psychoterapeuta skoro tak świetnie sobie radzę? Skończyło się na koszmarnej migrenie (zawsze tak mam gdy dotykam i emocjonuję się jakimiś rzeczami). Pamiętam jeszcze wzrok pań rejestratorek (chyba reakcja na mój zmieniony wygląd).
Potem przez 15 lat zajmowałam się nie sobą, zepchnęłam swoje problemy gdzieś tam, byłam zajęta pracą, dziećmi, przeprowadzkami. Jednak fobia cały czas gdzieś tam była i stopniowo ograniczałam kontakty ze znajomymi, których miałam od momentu poznania mojego męża (byli to głównie jego znajomi, z którymi i ja nawiązałam kontakt i spotykaliśmy się jako couple friends). Nawet nie wiem kiedy to się stało, ale w chwili obecnej pozostaliśmy zupełnie sami, nie mamy kręgu znajomych. Nawet nie chcę o tym myśleć, że to może moja wina (?) Czy wina autyzmu naszego syna (rozmowy dotyczyły naszego roztkliwiania się nad naszą i jego niedolą) czy wina tego że jesteśmy super nudni. Myślę jednak, że nie podtrzymywaliśmy dobrze relacji. Mój mąż nie lubi zbytnio ludzi, ale inaczej niż ja. Ludzie go wkurzają, że są nieracjonalni, w każdym potrafi znaleźć coś kiepskiego, co mu nie odpowiada. Ale jest osobą, która świetnie odnajduje się w towarzystwie, opowiada dowcipy, historie z liceum, jakieś inne fakty o muzyce, o filmach, etc. Ja uwielbiam spotykać się z ludźmi, ale jestem po takim spotkaniu wykończona psychicznie, lubię słuchać, ale chciałabym móc też więcej mówić. Moje wypowiedzi ograniczają się do wtrąceń, nie umiem na przykład opowiedzieć jakiejś historii. Jednak to co NAPRAWDĘ mi najbardziej przeszkadza w mojej fobii i co zawsze powodowało, że miałam i mam olbrzymią potrzebę poproszenia o pomoc to gdy w sytuacjach dla mnie trudnych (zaraz opiszę jakie to są) doznaję takich oznak (w kolejności od najbardziej dla mnie dotkliwych):
FIZYCZNE
- czerwienienie się twarzy, uszu, dekoltu i ramion, połączone z uczuciem gorąca i bardzo szybko bijącym sercem
- plątanie się języka, zapominanie słów, wątku, tego co miałam na myśli, co chciałam powiedzieć
- więźnięcie języka w gardle, pojawianie się takiej kluchy w gardle jak tuż przed płakaniem, łamanie się głosu jak przy płaczu
- niemożliwość spokojnego patrzenia w oczy
- migreny po stresującej sytuacji
PSYCHICZNE
- odkładanie wszystkiego na później
- poczucie braku wartości, że do niczego się nie nadaję albo może bardziej poczucie, że nadaję się tylko do rzeczy, które mnie nie satysfakcjonują, np. sprzątania, gotowania (tzn. ja nawet lubię to robić i mi wychodzi, ale mam poczucie, że prawdziwe życie jest gdzieś indziej), a z drugiej strony poczucia, że jestem za głupia do rzeczy naprawdę mądrych
- niezdecydowanie, nieumiejętność podejmowania decyzji
- nieodwaga, boję się wielu rzeczy, boję się chyba że nie będę umiała: jazdy na nartach (że się przewrócę i coś złamię), pływania (że wejdzie mi woda do nosa), choroby (że jestem chora na raka), pająków (nawet w książkach i na zdjęciach), wystąpień publicznych (nawet w gronie rodziny), jednak najgorszym lękiem jest ten, że tak naprawdę nic we mnie nie ma, że jestem tylko nadmuchaną bańką, która sobie wiele o sobie wyobraża ale tak naprawdę nie ma nic do zaoferowania (czy to jest lęk egzystencjalny?)
- poczucie bezsensu robienia czegokolwiek
Przez te 20 lat mojego samodzielnego życia w zależności od okoliczności było lepiej lub gorzej, jednak wszystkie te objawy były cały czas ze mną
2) Chyba pod koniec 2015 lub 2014 roku napisałam mail do psychologa (kobiety) po przeczytaniu wpisów na tym forum i przemyśleniu, że właściwie "to jest tylko fobia" a nie jakaś nieśmiałość i cecha mojego charakteru. Napisałam go, wysłałam przed świętami Bożego Narodzenia, ona odpowiedziała w nowym roku, ja jej odpowiedziałam 12 miesięcy później (!) W swoim pierwszym mailu nakreśliłam jej moją sytuację, ona odpowiedziała, że OK to się leczy, ale niestety poprosiła o kontakt telefoniczny, na co się już nie zdecydowałam, i to by było na tyle w temacie mojego proszenia o pomoc.
Mam taka teorię, że moja czara goryczy musi się jeszcze trochę dopełnić, coś jeszcze musi mi dać porządnie w kość. Na razie stworzyłam sobie dość komfortowe warunki. Za komfortowe. Rozległa strefa komfortu, z której coraz trudniej wyjść, która coraz bardziej oplata i izoluje.
1) W 1999 roku (gdy córka miała parę miesięcy) zapisałam się i byłam ne jednej wizycie u psychoterapeuty. Prawie nic z niej nie pamiętam, jakieś strzępki rozmawialiśmy trochę o mojej mamie (chyba przyczyny moich problemów, a przynajmniej tak wtedy uważałam). Bardziej pamiętam swój wygląd po wizycie: byłam cała zapłakana, czerwona na twarzy, dekolcie i ramionach. Dokładnie też pamiętam w co byłam ubrana (w szarą sukienkę mini, która była szyta u krawcowej). Terapeuta był mężczyzną, tak więc starałam się zastosować tą samą technikę co zawsze. Pokazać jaka jestem świetna i mocna przez swój wygląd. Ciekawe tylko po co mi wtedy psychoterapeuta skoro tak świetnie sobie radzę? Skończyło się na koszmarnej migrenie (zawsze tak mam gdy dotykam i emocjonuję się jakimiś rzeczami). Pamiętam jeszcze wzrok pań rejestratorek (chyba reakcja na mój zmieniony wygląd).
Potem przez 15 lat zajmowałam się nie sobą, zepchnęłam swoje problemy gdzieś tam, byłam zajęta pracą, dziećmi, przeprowadzkami. Jednak fobia cały czas gdzieś tam była i stopniowo ograniczałam kontakty ze znajomymi, których miałam od momentu poznania mojego męża (byli to głównie jego znajomi, z którymi i ja nawiązałam kontakt i spotykaliśmy się jako couple friends). Nawet nie wiem kiedy to się stało, ale w chwili obecnej pozostaliśmy zupełnie sami, nie mamy kręgu znajomych. Nawet nie chcę o tym myśleć, że to może moja wina (?) Czy wina autyzmu naszego syna (rozmowy dotyczyły naszego roztkliwiania się nad naszą i jego niedolą) czy wina tego że jesteśmy super nudni. Myślę jednak, że nie podtrzymywaliśmy dobrze relacji. Mój mąż nie lubi zbytnio ludzi, ale inaczej niż ja. Ludzie go wkurzają, że są nieracjonalni, w każdym potrafi znaleźć coś kiepskiego, co mu nie odpowiada. Ale jest osobą, która świetnie odnajduje się w towarzystwie, opowiada dowcipy, historie z liceum, jakieś inne fakty o muzyce, o filmach, etc. Ja uwielbiam spotykać się z ludźmi, ale jestem po takim spotkaniu wykończona psychicznie, lubię słuchać, ale chciałabym móc też więcej mówić. Moje wypowiedzi ograniczają się do wtrąceń, nie umiem na przykład opowiedzieć jakiejś historii. Jednak to co NAPRAWDĘ mi najbardziej przeszkadza w mojej fobii i co zawsze powodowało, że miałam i mam olbrzymią potrzebę poproszenia o pomoc to gdy w sytuacjach dla mnie trudnych (zaraz opiszę jakie to są) doznaję takich oznak (w kolejności od najbardziej dla mnie dotkliwych):
FIZYCZNE
- czerwienienie się twarzy, uszu, dekoltu i ramion, połączone z uczuciem gorąca i bardzo szybko bijącym sercem
- plątanie się języka, zapominanie słów, wątku, tego co miałam na myśli, co chciałam powiedzieć
- więźnięcie języka w gardle, pojawianie się takiej kluchy w gardle jak tuż przed płakaniem, łamanie się głosu jak przy płaczu
- niemożliwość spokojnego patrzenia w oczy
- migreny po stresującej sytuacji
PSYCHICZNE
- odkładanie wszystkiego na później
- poczucie braku wartości, że do niczego się nie nadaję albo może bardziej poczucie, że nadaję się tylko do rzeczy, które mnie nie satysfakcjonują, np. sprzątania, gotowania (tzn. ja nawet lubię to robić i mi wychodzi, ale mam poczucie, że prawdziwe życie jest gdzieś indziej), a z drugiej strony poczucia, że jestem za głupia do rzeczy naprawdę mądrych
- niezdecydowanie, nieumiejętność podejmowania decyzji
- nieodwaga, boję się wielu rzeczy, boję się chyba że nie będę umiała: jazdy na nartach (że się przewrócę i coś złamię), pływania (że wejdzie mi woda do nosa), choroby (że jestem chora na raka), pająków (nawet w książkach i na zdjęciach), wystąpień publicznych (nawet w gronie rodziny), jednak najgorszym lękiem jest ten, że tak naprawdę nic we mnie nie ma, że jestem tylko nadmuchaną bańką, która sobie wiele o sobie wyobraża ale tak naprawdę nie ma nic do zaoferowania (czy to jest lęk egzystencjalny?)
- poczucie bezsensu robienia czegokolwiek
Przez te 20 lat mojego samodzielnego życia w zależności od okoliczności było lepiej lub gorzej, jednak wszystkie te objawy były cały czas ze mną
2) Chyba pod koniec 2015 lub 2014 roku napisałam mail do psychologa (kobiety) po przeczytaniu wpisów na tym forum i przemyśleniu, że właściwie "to jest tylko fobia" a nie jakaś nieśmiałość i cecha mojego charakteru. Napisałam go, wysłałam przed świętami Bożego Narodzenia, ona odpowiedziała w nowym roku, ja jej odpowiedziałam 12 miesięcy później (!) W swoim pierwszym mailu nakreśliłam jej moją sytuację, ona odpowiedziała, że OK to się leczy, ale niestety poprosiła o kontakt telefoniczny, na co się już nie zdecydowałam, i to by było na tyle w temacie mojego proszenia o pomoc.
Mam taka teorię, że moja czara goryczy musi się jeszcze trochę dopełnić, coś jeszcze musi mi dać porządnie w kość. Na razie stworzyłam sobie dość komfortowe warunki. Za komfortowe. Rozległa strefa komfortu, z której coraz trudniej wyjść, która coraz bardziej oplata i izoluje.