07 Mar 2016, Pon 12:14, PID: 520702
Dzień dobry,
z tym "patrzeniem na ręce" jest tak że ja dokładnie wiem że tak nie jest, a jeśli ktoś patrzy to bardziej z tego powodu że widzi że potrafię to robić. Ale jakiś mały ludzik siedzi w głowie i mówi "ty nic nie potrafisz". I to jest silniejsze niż myślenie o tym że wiem co robię. Paradoks.....
I przyzwyczaiłem się tak bardzo do samotności że ciężko w ogóle do czegokolwiek nabrać motywacje. Wczoraj np. byłem u sąsiada by pismo napisać, i on nalegał bym został potem jeszcze na kawę. Ale była cała jego rodzina i nie mogłem się przełamać.....znowu ten strach, choć ich dobrze znam i wzajemnie się lubimy. Kolejny paradoks....
Wiem że MUSZĘ wyjść z domu, pomiędzy ludzie, ale nie wiem jak to zrobić.
Bo się boje że zostanę wykorzystany kolejny raz. Zawszę jak poznawałem nowych ludzi to im pomagałem jak mogłem, bo na mnie zawszę można liczyć, a oni to wykorzystują (no, oprócz moich bliskich) , a jak ja potrzebuję pomocy to nie ma ich. Jestem za miły. I przez to ta myśl że wszyscy są zli, choć ja próbuję widzieć zawsze tę dobre strony człowieka.
Ja żyje sam z matką, bo po śmierci ojca musieliśmy się wspierać, ale często matka się martwi o mnie, i mnie to też boli, ale jakoś jestem za głupi by cokolwiek zmienić. Każdego wieczoru myślę o tym co w dany dzień straciłem...Kolejną szanse by coś zmienić. Ludzie bliscy chcą mi pomóc, a ja jakbym odrzucał tą pomoc i sam nie wiem dlaczego bo potem strasznie tego żałuję....
Świadomość że się męczę, w sumie niepotrzebnie, męczy mnie najbardziej bo jestem zły na siebie.
Błędne koło.
Pozdrawiam, Andrzej
z tym "patrzeniem na ręce" jest tak że ja dokładnie wiem że tak nie jest, a jeśli ktoś patrzy to bardziej z tego powodu że widzi że potrafię to robić. Ale jakiś mały ludzik siedzi w głowie i mówi "ty nic nie potrafisz". I to jest silniejsze niż myślenie o tym że wiem co robię. Paradoks.....
I przyzwyczaiłem się tak bardzo do samotności że ciężko w ogóle do czegokolwiek nabrać motywacje. Wczoraj np. byłem u sąsiada by pismo napisać, i on nalegał bym został potem jeszcze na kawę. Ale była cała jego rodzina i nie mogłem się przełamać.....znowu ten strach, choć ich dobrze znam i wzajemnie się lubimy. Kolejny paradoks....
Wiem że MUSZĘ wyjść z domu, pomiędzy ludzie, ale nie wiem jak to zrobić.
Bo się boje że zostanę wykorzystany kolejny raz. Zawszę jak poznawałem nowych ludzi to im pomagałem jak mogłem, bo na mnie zawszę można liczyć, a oni to wykorzystują (no, oprócz moich bliskich) , a jak ja potrzebuję pomocy to nie ma ich. Jestem za miły. I przez to ta myśl że wszyscy są zli, choć ja próbuję widzieć zawsze tę dobre strony człowieka.
Ja żyje sam z matką, bo po śmierci ojca musieliśmy się wspierać, ale często matka się martwi o mnie, i mnie to też boli, ale jakoś jestem za głupi by cokolwiek zmienić. Każdego wieczoru myślę o tym co w dany dzień straciłem...Kolejną szanse by coś zmienić. Ludzie bliscy chcą mi pomóc, a ja jakbym odrzucał tą pomoc i sam nie wiem dlaczego bo potem strasznie tego żałuję....
Świadomość że się męczę, w sumie niepotrzebnie, męczy mnie najbardziej bo jestem zły na siebie.
Błędne koło.
Pozdrawiam, Andrzej