01 Lis 2015, Nie 18:29, PID: 483998
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 01 Lis 2015, Nie 18:39 przez vesanya.)
Być może są to rzadkie przypadki, ale to one wyraźnie pokazują, że miłość do czyichś pieniędzy nie przekłada się na miłość do właściciela pieniędzy. To trochę jak z facetem, który "kocha" kobietę za jej urodę. Uroda przeminie i wtedy facet znajdzie sobie lepszy, młodszy model.
Nie potępiam ludzi, którzy wybierają partnerów w oparciu o takie kryteria. Każdy ma inne priorytety. Po prostu według mnie miłość (nie mylić z zakochaniem) to uczucie związane z tym, jaka dana osoba jest w środku, a nie z tym, co posiada.
Placebo, wiem, że moje podejście jest nieracjonalne, sama to przyznałam. Zakochanie przemija, ale może się ono przekształcić w miłość. Nie chciałabym wybierać faceta "z rozsądku", jeśli nie ma uczucia, to taki związek nie ma sensu.
Mam wrażenie, że oscylujemy między dwiema skrajnościami - z jednej strony pieniądze i poczucie bezpieczeństwa, a z drugiej choroba psychiczna, alkoholizm i utrata pracy. Tak jakby bogaty facet nie mógł się rozchorować psychicznie lub zostać alkoholikiem, a każdy chory psychicznie musiał się stoczyć na dno. Zresztą problemem wcale nie są tylko te rodziny, gdzie jest bieda, choroba psychiczna itd. Problemem jest też brak miłości rodziców (lub między rodzicami), surowe wychowanie, bogaty ojciec pracoholik, który nie ma czasu dla swoich dzieci. Kasa wszystkiego nie załatwia.
Wychodząc poza te skrajności: jakbym chciała założyć rodzinę, to pewnie byłabym rozsądniejsza i miałoby dla mnie znaczenie to, żeby facet miał pracę i był w stanie się utrzymać. Myślę, że dużo ludzi spełnia to kryterium. Tego samego wymagałabym też od siebie. Nie ma to nic wspólnego z kochaniem kogoś dla kasy, za to wiele z niechęcią do lenistwa. Bo mogę być w kimś zakochana, ale jeśli ten ktoś nie chce podzielić się obowiązkiem utrzymania rodziny i zamierza na mnie pasożytować, świadczy to o egoizmie tej osoby, więc podziękuję. W takiej sytuacji wygrywa miłość i szacunek do samej siebie.
Nie potępiam ludzi, którzy wybierają partnerów w oparciu o takie kryteria. Każdy ma inne priorytety. Po prostu według mnie miłość (nie mylić z zakochaniem) to uczucie związane z tym, jaka dana osoba jest w środku, a nie z tym, co posiada.
Placebo, wiem, że moje podejście jest nieracjonalne, sama to przyznałam. Zakochanie przemija, ale może się ono przekształcić w miłość. Nie chciałabym wybierać faceta "z rozsądku", jeśli nie ma uczucia, to taki związek nie ma sensu.
Mam wrażenie, że oscylujemy między dwiema skrajnościami - z jednej strony pieniądze i poczucie bezpieczeństwa, a z drugiej choroba psychiczna, alkoholizm i utrata pracy. Tak jakby bogaty facet nie mógł się rozchorować psychicznie lub zostać alkoholikiem, a każdy chory psychicznie musiał się stoczyć na dno. Zresztą problemem wcale nie są tylko te rodziny, gdzie jest bieda, choroba psychiczna itd. Problemem jest też brak miłości rodziców (lub między rodzicami), surowe wychowanie, bogaty ojciec pracoholik, który nie ma czasu dla swoich dzieci. Kasa wszystkiego nie załatwia.
Wychodząc poza te skrajności: jakbym chciała założyć rodzinę, to pewnie byłabym rozsądniejsza i miałoby dla mnie znaczenie to, żeby facet miał pracę i był w stanie się utrzymać. Myślę, że dużo ludzi spełnia to kryterium. Tego samego wymagałabym też od siebie. Nie ma to nic wspólnego z kochaniem kogoś dla kasy, za to wiele z niechęcią do lenistwa. Bo mogę być w kimś zakochana, ale jeśli ten ktoś nie chce podzielić się obowiązkiem utrzymania rodziny i zamierza na mnie pasożytować, świadczy to o egoizmie tej osoby, więc podziękuję. W takiej sytuacji wygrywa miłość i szacunek do samej siebie.