15 Lip 2008, Wto 21:33, PID: 43998
Od mniej więcej miesiąca uskuteczniam metodę przełamywania się na siłę i wyłażenia do ludzi, najpierw do kilku starych znajomych potem z nimi do jeszcze innych ludzi, których nie znam, knajpy i takie tam - co jest bardzo ekstremalne jak dla mnie. Z grubsza udało mi sie odbudowac kilka starych znajomości i zawrzeć powierzchownie ze dwie nowe, chociaż kosztuje mnie to cholernie dużo nerwów. Za dużo.
Wnioski z własnej obserwacji: samo przełamywanie sie i wystawianie w sytuacje dla siebie ekstremalne nic nie daje, trzeba to połączyć z...no sam nie wiem, z jakąś terapią. U psychologa, czy też taką robioną samodzielnie. Żeby mieć zaprawę i wiedzieć, jak przez te sytuacje przebrnąć. Gdy robiłem autoterapię doktora Richardsa i siedziałem cały czas w domu to nic z tego nie wynikało, bo nie wychodziłem do ludzi. Z kolei poprzez to swoje wyłażenie do ludzi nic nie zrobiło z lękiem, ale za to wystawiłem się na nadmiar sytuacji lękogennych. Trzeba więc jedno z drugim połączyć.
Ameryki oczywiście nie odkryłem, bo czytając o róznych terapiach grupowych widziałem, że jest w tym zawarta ekspozycja na sytuacje lękogenne, czyli z grubsza to, co przed chwilą napisałem. Niestety jestem takim zakutym łbem, że nie przyjmuję na wiarę czegoś co jest na papierze. Sam muszę coś sprawdzić i wyciągnąc wnioski.
Trudno, będę brnął w to dalej, wezmę się raz jeszcze za terapię doktora Richardsa już od jutra i zobaczę, czy to coś da.
Perdida napisał(a):A co do fobii- ekstremalne warunki to jest sposób... na zupełne załamanie się. Nic poza tym.Ano właśnie. Lek społeczny nie zmalał mi ani trochę, kiepsko śpię i ogólnie jestem psychicznie skatowany. Napady depresji, huśtawka nastrojów i takie tam, zupełnie jak kobieta w ciąży. Są też oczywiście plusy - np. mam z kim pogadac na żywo, odbudowa kilku kontaktów, mniej czasu przy kompie siedzę itp. ale minusy jednak bardziej mi doskwierają. Paradoksalnie.
Wnioski z własnej obserwacji: samo przełamywanie sie i wystawianie w sytuacje dla siebie ekstremalne nic nie daje, trzeba to połączyć z...no sam nie wiem, z jakąś terapią. U psychologa, czy też taką robioną samodzielnie. Żeby mieć zaprawę i wiedzieć, jak przez te sytuacje przebrnąć. Gdy robiłem autoterapię doktora Richardsa i siedziałem cały czas w domu to nic z tego nie wynikało, bo nie wychodziłem do ludzi. Z kolei poprzez to swoje wyłażenie do ludzi nic nie zrobiło z lękiem, ale za to wystawiłem się na nadmiar sytuacji lękogennych. Trzeba więc jedno z drugim połączyć.
Ameryki oczywiście nie odkryłem, bo czytając o róznych terapiach grupowych widziałem, że jest w tym zawarta ekspozycja na sytuacje lękogenne, czyli z grubsza to, co przed chwilą napisałem. Niestety jestem takim zakutym łbem, że nie przyjmuję na wiarę czegoś co jest na papierze. Sam muszę coś sprawdzić i wyciągnąc wnioski.
Trudno, będę brnął w to dalej, wezmę się raz jeszcze za terapię doktora Richardsa już od jutra i zobaczę, czy to coś da.