10 Lut 2015, Wto 19:09, PID: 433362
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 10 Lut 2015, Wto 19:10 przez rusalka.)
W moim przypadku to nie geny....
Dużo ostatnio myślałam nad swoją sytuacją. Wywlekłam na wierzch wszystkie wspomnienia. Czuję i wiem, kto jest winny, kto skrzywdził mnie w dzieciństwie tak mocno, że rzutuje to na moje dotychczasowe życie. Ludzie, którzy powinni otaczać mnie opieką, sprawić bym czuła się bezpieczna i kochana, doprowadzili do tego, że boję się ludzi, świata, boję się żyć. Przez około 20 lat swojego życia tłumaczyłam ICH, a obwiniałam siebie. W tym momencie czuję złość. 'Dokopałam się' do wspomnień, które wypierałam przez lata, bo najwidoczniej nie mogłam się pogodzić z tym, ani dopuścić tego do świadomości, że skrzywdziła mnie moi najbliżsi. jako 5,6 letnie dziecko słuchałam o sobie okropnych rzeczy, moje wspomnienia przypominają najgorszy koszmar, ale tym razem nie chcę ich wypierać, upychać w podświadomości. Nie chce nikogo tłumaczyć. Mam zamiar raz na zawsze uporać się z tym czego nie chciałam pamiętać. Chyba o to chodzi. Kochałam i szanowałam ludzi, którzy mnie skrzywdzili i tyranizują do dzisiaj. Teraz nazywam pewne osoby i rzeczy po imieniu.
Zakodowali mi w głowie, że jestem do niczego, że nic nie osiągnę, wyobrażacie to sobie??
Zawsze zastanawiałam się, dlaczego pomimo , że jestem mega ambitna i pracowita, nic mi nie wychodziło. Teraz już wiem.
Zauważyłam, że wielu z Was pisze, że nie czuliście się kochani, zaszczepiono w Was lęk, wzrastaliście w poczuciu lęku, obaw. Jeśli we własnym domu rodzinnym nikomu nie mogliśmy zaufać to jak mielibyśmy się nie bać 'świata' i innych ludzi? Albo jeśli ktoś w rodzinnym domu wywoływał w nas notorycznie lęk, to jak mielibiśśmy czuć się szczęśliwi i bezpieczni?
Prawda jest taka, że jeśli krzywdzi nas rodzina, to spychamy ten żal gdzieś głęboko i nie dopuszczamy do myśli, że ktoś tak bliski mógłby być naszym 'potworem'. Obwiniamy siebie i innych wokół, ale rodziny nie mamy śmiałości obwiniać.
Chciałabym zapomnieć TO wszystko co kiedyś usłyszałam zobaczyłam... ale nie da się. Pozostaje jedynie wybaczyć i zacząć życie na nowo. Może nawet z dala od osób, które nas skrzywdziły.
Zrozumiałam, dlaczego wyprowadzenie się z domu rodzinnego tak bardzo mnie odmieniło. Wracałam tam dla Niej. Teraz czuję, że nie prędko się tam pojawię. Jeśli chcę odzyskać równowagę to nie mogę tam wracać.
SPędziałam z nimi święta z przyzwoitości... bo tak trzeba a po świętach czułam się wypruta z życiowej energii. Wolę być samotna, żyć w poczuciu, że poza papierami nie mam rodziny niż się okłamywać.
Postanowiłam zacząć medytować. Niedawno przekonałam się, że wszystko zaczyna się w naszym umyśle, więc jeśli moje myśli są nakierowane na jakiś negatywny tor nie osiągnę pełni szczęścia, a tylko medytacja może mi pomóc uporządkować pewne sprawy i wrócić do dawnej równowagi
Dużo ostatnio myślałam nad swoją sytuacją. Wywlekłam na wierzch wszystkie wspomnienia. Czuję i wiem, kto jest winny, kto skrzywdził mnie w dzieciństwie tak mocno, że rzutuje to na moje dotychczasowe życie. Ludzie, którzy powinni otaczać mnie opieką, sprawić bym czuła się bezpieczna i kochana, doprowadzili do tego, że boję się ludzi, świata, boję się żyć. Przez około 20 lat swojego życia tłumaczyłam ICH, a obwiniałam siebie. W tym momencie czuję złość. 'Dokopałam się' do wspomnień, które wypierałam przez lata, bo najwidoczniej nie mogłam się pogodzić z tym, ani dopuścić tego do świadomości, że skrzywdziła mnie moi najbliżsi. jako 5,6 letnie dziecko słuchałam o sobie okropnych rzeczy, moje wspomnienia przypominają najgorszy koszmar, ale tym razem nie chcę ich wypierać, upychać w podświadomości. Nie chce nikogo tłumaczyć. Mam zamiar raz na zawsze uporać się z tym czego nie chciałam pamiętać. Chyba o to chodzi. Kochałam i szanowałam ludzi, którzy mnie skrzywdzili i tyranizują do dzisiaj. Teraz nazywam pewne osoby i rzeczy po imieniu.
Zakodowali mi w głowie, że jestem do niczego, że nic nie osiągnę, wyobrażacie to sobie??
Zawsze zastanawiałam się, dlaczego pomimo , że jestem mega ambitna i pracowita, nic mi nie wychodziło. Teraz już wiem.
Zauważyłam, że wielu z Was pisze, że nie czuliście się kochani, zaszczepiono w Was lęk, wzrastaliście w poczuciu lęku, obaw. Jeśli we własnym domu rodzinnym nikomu nie mogliśmy zaufać to jak mielibyśmy się nie bać 'świata' i innych ludzi? Albo jeśli ktoś w rodzinnym domu wywoływał w nas notorycznie lęk, to jak mielibiśśmy czuć się szczęśliwi i bezpieczni?
Prawda jest taka, że jeśli krzywdzi nas rodzina, to spychamy ten żal gdzieś głęboko i nie dopuszczamy do myśli, że ktoś tak bliski mógłby być naszym 'potworem'. Obwiniamy siebie i innych wokół, ale rodziny nie mamy śmiałości obwiniać.
Chciałabym zapomnieć TO wszystko co kiedyś usłyszałam zobaczyłam... ale nie da się. Pozostaje jedynie wybaczyć i zacząć życie na nowo. Może nawet z dala od osób, które nas skrzywdziły.
Zrozumiałam, dlaczego wyprowadzenie się z domu rodzinnego tak bardzo mnie odmieniło. Wracałam tam dla Niej. Teraz czuję, że nie prędko się tam pojawię. Jeśli chcę odzyskać równowagę to nie mogę tam wracać.
SPędziałam z nimi święta z przyzwoitości... bo tak trzeba a po świętach czułam się wypruta z życiowej energii. Wolę być samotna, żyć w poczuciu, że poza papierami nie mam rodziny niż się okłamywać.
Postanowiłam zacząć medytować. Niedawno przekonałam się, że wszystko zaczyna się w naszym umyśle, więc jeśli moje myśli są nakierowane na jakiś negatywny tor nie osiągnę pełni szczęścia, a tylko medytacja może mi pomóc uporządkować pewne sprawy i wrócić do dawnej równowagi
![:Stan - Uśmiecha się: :Stan - Uśmiecha się:](https://www.phobiasocialis.pl/images/emerald/emotki/flat64/usmiecha-sie.gif)