11 Wrz 2012, Wto 15:11, PID: 316003
Trening czyni mistrza Panie i Panowie :-) . Moje cierpienia związane z WF-em skończyły się po skończeniu 3 klasy podstawówki. Jako dziecko byłem wprost niesamowitą pierdołą, piłki prosto kopnąć nie umiałem, do kosza trafić nie potrafiłem, siły zero, szybkość żółwia, brak jakiejkolwiek gibkośći, 2 lewe ręce i 2 lewe nogi . Najgorsze że miałem do tego problem z nauczycielką, która czepiała się mnie, że nie umiem zrobić tzw. "fikołka". Ćwiczyłem to badziewie w domu na materacu, siostra mi pomagała i rodzice, wszystko na nic. W końcu matka poszła po rozum do głowy i załatwiła mi papierek z jakieś poradni, że niby mam za krzywy kręgosłup żeby zrobić fikołka, czy coś, przeszło to jakoś i nauczycielka się od.... czepiła :-P
Potem kiedy miałem 10 lat, wybudowali koło mojego bloku kosze do koszykówki i bramki do grania w piłkę nożną. No i zacząłem z tego korzystać. Najpierw z kolegą z sporo graliśmy w kosza. Wyrobiłem sobie takiego cela, że na WF-ie zgarnąłem trzy piątki, na jednym zaliczeniu. Każdy miał w nim do wyboru wybrać dyscyplinę, piłka nożna lub koszykówka. Większość brała piłkę nożną i zaliczali takie rzeczy jak podbijanie piłki, strzał na bramkę i coś tam jeszcze, a ja wybrałem kosza i miałem zaliczyć bieg z kozłowaniem piłki, dwutakt i coś tam trzeciego. Wszystko poszło git, z dwutaktu nawet do kosza trafiłem :-D . Ogólnie to facet od WF-u w tamtym okresie trafił się całkiem fajny, więc ogólnie było spoko.
Koszykówka z czasem mi się trochę znudziła, więc wziąłem się trochę za piłkę nożną, w której wcześniej mi nie szło w ogóle, a przecież w nią gra się głównie na lekcjach WF-u. W polu nigdy mi nie szło, o ataku nie wspominając więc zacząłem próbować sił na bramce. I to był strzał w dziesiątkę. Grałem dużo z kolegami na osiedlu, ćwiczyłem non stop i byłem coraz lepszy. Może nigdy nie nauczyłem się jakoś profesjonalnie rzucać, ale umiałem się kłaść, wyciągać, skracać kąt w sytuacji sam na sam itp. Na małą bramkę to wystarcza, zwłaszcza, że w piłce halowej broni się trochę inaczej niż w prawdziwej piłce nożnej. Co prawda bronienie ma tą wadę, że jest większy stres, bo wiadomo że jak się coś zawali to od razu drużyna traci bramkę, ale lubiłem to robić. Wiadomo że jak się robi coś z przyjemnością to zawsze mniejszy stres. A jest to niesamowita frajda, jak wyjdzie taka super interwencja, gdzie "cudem" ratuje się drużynę przed stratą bramki. Wpadkami jakoś starałem się nie przejmować, w końcu nawet najlepsi bramkarze świata robią czasem głupie błędy. Poza tym jak się człowiek dobrze wyćwiczy to piłka sama cię szuka, a ręce same wiedzą co mają robić. W okresie gimnazjum w ogóle miałem niezłego jebca na punkcie piłki. Wcześniej w ogóle prawie nie oglądałem meczy, a jak zacząłem to mogłem to robić w kółko. Podpatrywanie jak to robią prawdziwi bramkarze też dużo dawało, a ćwiczyłem też wszędzie gdzie się dało. Nie tylko na boisku, nawet w domu odbijałem sobie piłkę tenisową od ściany, ćwicząc swój refleks.
Ogólnie to w gimnazjum bardzo lubiłem lekcje WF-u o ile graliśmy w piłkę nożną. Bo z całą resztą różnie bywało. Facet od WF-u trochę się ze mnie śmiał, że zawsze wycinam jakiś numer. Np. przy skoku wzwyż skoczyłem bardziej w dal i wylądowałem za materacem. Nauczyciel dał mi więc zakaz skakania wzwyż, żebym sobie krzywdy nie zrobił
W liceum na początku było trochę groźnie, bo mieliśmy raz w tygodniu chodzić na basen, a ze mnie pływak marny i w ogóle mnie to nie ciągnęło. Na szczęście to nie wypaliło, bo w kółko z połowa osób nie przyniosła kąpielówek itd. że WF-ista się wkurzył i powiedział że wyjść na basen nie będzie. Lekcje w WF-u zaczęły więc wyglądać tak że każdy sobie wybierał kto co chce robić. Jedni grali w gałę, drudzy w kosza, inni w siatkówkę. Ja oczywiście wybierałem zawsze swoje ulubione stanie na "budzie". Chyba że akurat mi się nie chciało, to poszedłem sobie z kolegami na piętro grać w ping-ponga... czyli siedzieć całą lekcję i gadać Poza tym fajnie, że nie było żadnych zaliczeń na ocenę. WF to był jedyny przedmiot w liceum na którym dało się przeżyć.
Tak więc młodzieży: zamiast siedzieć przed kompem, ruszać d...py na boisko i ćwiczyć, a lekcje WF-u przestaną być taki koszmarem. A jak znajdziecie jeszcze coś w czym jesteście dobrzy to i nawet samoocena się wam podniesie :-D
Potem kiedy miałem 10 lat, wybudowali koło mojego bloku kosze do koszykówki i bramki do grania w piłkę nożną. No i zacząłem z tego korzystać. Najpierw z kolegą z sporo graliśmy w kosza. Wyrobiłem sobie takiego cela, że na WF-ie zgarnąłem trzy piątki, na jednym zaliczeniu. Każdy miał w nim do wyboru wybrać dyscyplinę, piłka nożna lub koszykówka. Większość brała piłkę nożną i zaliczali takie rzeczy jak podbijanie piłki, strzał na bramkę i coś tam jeszcze, a ja wybrałem kosza i miałem zaliczyć bieg z kozłowaniem piłki, dwutakt i coś tam trzeciego. Wszystko poszło git, z dwutaktu nawet do kosza trafiłem :-D . Ogólnie to facet od WF-u w tamtym okresie trafił się całkiem fajny, więc ogólnie było spoko.
Koszykówka z czasem mi się trochę znudziła, więc wziąłem się trochę za piłkę nożną, w której wcześniej mi nie szło w ogóle, a przecież w nią gra się głównie na lekcjach WF-u. W polu nigdy mi nie szło, o ataku nie wspominając więc zacząłem próbować sił na bramce. I to był strzał w dziesiątkę. Grałem dużo z kolegami na osiedlu, ćwiczyłem non stop i byłem coraz lepszy. Może nigdy nie nauczyłem się jakoś profesjonalnie rzucać, ale umiałem się kłaść, wyciągać, skracać kąt w sytuacji sam na sam itp. Na małą bramkę to wystarcza, zwłaszcza, że w piłce halowej broni się trochę inaczej niż w prawdziwej piłce nożnej. Co prawda bronienie ma tą wadę, że jest większy stres, bo wiadomo że jak się coś zawali to od razu drużyna traci bramkę, ale lubiłem to robić. Wiadomo że jak się robi coś z przyjemnością to zawsze mniejszy stres. A jest to niesamowita frajda, jak wyjdzie taka super interwencja, gdzie "cudem" ratuje się drużynę przed stratą bramki. Wpadkami jakoś starałem się nie przejmować, w końcu nawet najlepsi bramkarze świata robią czasem głupie błędy. Poza tym jak się człowiek dobrze wyćwiczy to piłka sama cię szuka, a ręce same wiedzą co mają robić. W okresie gimnazjum w ogóle miałem niezłego jebca na punkcie piłki. Wcześniej w ogóle prawie nie oglądałem meczy, a jak zacząłem to mogłem to robić w kółko. Podpatrywanie jak to robią prawdziwi bramkarze też dużo dawało, a ćwiczyłem też wszędzie gdzie się dało. Nie tylko na boisku, nawet w domu odbijałem sobie piłkę tenisową od ściany, ćwicząc swój refleks.
Ogólnie to w gimnazjum bardzo lubiłem lekcje WF-u o ile graliśmy w piłkę nożną. Bo z całą resztą różnie bywało. Facet od WF-u trochę się ze mnie śmiał, że zawsze wycinam jakiś numer. Np. przy skoku wzwyż skoczyłem bardziej w dal i wylądowałem za materacem. Nauczyciel dał mi więc zakaz skakania wzwyż, żebym sobie krzywdy nie zrobił
W liceum na początku było trochę groźnie, bo mieliśmy raz w tygodniu chodzić na basen, a ze mnie pływak marny i w ogóle mnie to nie ciągnęło. Na szczęście to nie wypaliło, bo w kółko z połowa osób nie przyniosła kąpielówek itd. że WF-ista się wkurzył i powiedział że wyjść na basen nie będzie. Lekcje w WF-u zaczęły więc wyglądać tak że każdy sobie wybierał kto co chce robić. Jedni grali w gałę, drudzy w kosza, inni w siatkówkę. Ja oczywiście wybierałem zawsze swoje ulubione stanie na "budzie". Chyba że akurat mi się nie chciało, to poszedłem sobie z kolegami na piętro grać w ping-ponga... czyli siedzieć całą lekcję i gadać Poza tym fajnie, że nie było żadnych zaliczeń na ocenę. WF to był jedyny przedmiot w liceum na którym dało się przeżyć.
Tak więc młodzieży: zamiast siedzieć przed kompem, ruszać d...py na boisko i ćwiczyć, a lekcje WF-u przestaną być taki koszmarem. A jak znajdziecie jeszcze coś w czym jesteście dobrzy to i nawet samoocena się wam podniesie :-D