14 Cze 2012, Czw 3:07, PID: 304524
Obecnie nie mam takich oporów z Dzien Dobry, ale kiedy byłam nastolatką to pamiętam, ze nie rozumiałam, dlaczego muszę się kłaniać osobom, które mieszkają w tej samej klatce (btw. dobre okreslenie na lokatorów korzystajacych z tych samych schodów), ale z którymi nie mam nic do czynienia, nie rozmawiam z nimi, wiec o co w tym chodzi? Najbardziej denerwujący byli tzw. Wymuszacze: tacy co nie moga powiedziec do dzieciaka na luzie DD albo Czesc, tylko traktuja ta sytuacje tak powaznie jak gdyby to był jakis zyciowy test. Pamietam jednego sasiada, oblesny typ, który zawsze jak mnie widział to był na cisnieniu, przestałam mówic mu DD, przy okazji poskazył sie mojej matce (wtf?), nie pomogło mu to ani troche, mineło kilka lat, zaczelismy sobie mówic DD, nie wiem z której strony to wyszło, dwa lata temu dowiedziałam sie, ze zmarł, szkoda chłopa, ale ja przede wszystkim zapamietałam go jako Wymuszacza, mam taka mini teorie na temat np. Wymuszaczy, jak ktos chce wymusic cos na kims obcym to jak daleko moze posunąć się by wymusic cos na bliskiej mu osobie?