09 Mar 2012, Pią 2:57, PID: 294342
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 09 Mar 2012, Pią 3:24 przez Zasió.)
Na wstępie chciałbym przeprosić, byc moze zakladam temat w zlym dziale, ale forum jest wielkie i nie do konca jeszcze zdążyłem je ogarnać. Trafiłem tui trochę przez przypadek, szukajac informacji o ewentualnej terapii grupowej w moim miescie...
Ale zaczne moze od początku, choc to jakoś z trudem mi przychodzi.
Chyba cierpie na fobie społęczna. Tzn nieśmiałość, lęk przed kontaktem z innymi, samotność, beznadzieja itp. Piszę "chyba", bo tak naprawdę, to byc mże jest to cos pomieszanego z osobowością unikającą, a może głównie to... choc to raczej pojecia zblizone... zmarnowałem oczywiscie całe swoje dotychczasowe zycie, a w tym momencie wydaje mi sie, ze właściwie całe zycie - wiadomo, niewielu znajomych, zero głębszych kontaktów, zerowa pewność siebie itd... wreszcie przyszedł koniec studiów, ludzie, którzy wcześniej przynajmniej mnie otaczali, czy opływali w postaci bezkształtnego tłumu, teraz zniknęli na dobre (seminarium raz na dwa tygodnie..>), pojawiła sie oczywiscie perspektywa znalezienia pracy... no właśnie, pisania CV, sprzedawania siebie, rozmów... generalnie, ujmując rzecz w prostych, żołnierskich słowach, poczułem chyba jak nigdy zę jestem w czarnej dup*e.
I teraz wiem, ze musze szukac pomocy. Ale czuje sie cholernie zagubiopny. Żeby nie było - mam juz krótką przygodę z terapią. kilkanaście spotkań. Właściwie dały mi niewiele, za 1k zł w sumie zdążyłem troche poopowiadać o tym, co czuje i jak często czuje, ze jestem beznadziejny, powyciągałem mnóstwo cieni z przeszłości (nieleczone zaburzenia obsesyjno-kompulsyjne... ale w podstawówce w czasach off-line trudno było odkryc, ze mam sie leczyć... taaa. był Dzień świra i Detektyw Monk, nie? mniejsza o to...) i... na razie zrezygnowałem. z jednej strony osoba utytułowana i doświadczona, kilka(nascie?) razy niezwykle celnie, trafnie, w punkt skomentowała co sie ze mną dzieje, miałem nawet wrazenie, ze powoli zaczynam to sobie układac w głowie, a byłem w strasznym dole... ale z drugiej strony strasznie mi brakowało np. jakiegoś wyjscia z inicjatywa. gdybym nei zaczał sam rozmawiac, a zawsze na początku nie wiedziałem o czym, to chyba bym godzinę pomilczał... nurt nie ten, czy co... ale doradzono mi, i sam zreszta tez to poczułem, choc mniejsza o zwichrowany pewnie tok myślenia i pobudki,z e potrzebuje terapii grupowej... Tylko - tak naprawdę kompletnie nei wiem, jak by to m,ailo wygladac w moim przypadku, jakiej grupy szuakc i gdzie.
widziałęm juz jakis watek z poradami typu - no po prostu spróbuj, zadzwoń - tak , cos tam znalazłem, bede próbował... ale, choc zdrowie najważniejsze, nei bardzo moge sobie pozwolić na eksperymenty i wydanie wszystkich oszczędności... gdzies tam tli sie nadzieja na normalnosc, prace, plany na reszte życia... wiem tez ze pewnei w srodku roku moge niczego ne znalexc, ponoc wszystko zaczyna sie od wrzesnia, ale nei chce marnowac czasu....
Mozę poradzicie mi, czego i jak szukać przecież nie dowolnej grupy.. wiem, zakwalifikują... tkaie prywatne terapie to zwykle raz w tygodniu. Ale mozna przeczytac też cos o NFZtowskich, cos takiego odbywa sie gdzieś? Choc tez nei weim, o czym dokładnie czytam, widziałem juz jakies watki nawet o takich intensywnych, całodniowych..
Ewentualnie czy szuakc jakiegoś innego terapeuty indywidualnego? mam wrazenie, ze moja sytuacja jest koszmanie skomplikowana, a w kazdym razie trudno mi ja zwięźle oipsać, tym bardziej w cztery oczy, a nikt nie chce czytać opowiadań - więc z jednej strony wygodniej wrócic do osoby, która juz mnei zna...
Najgorsze jest to czytanie kompletnie rozbieżnych rad, gdy ostatecznie dochodzi się do smutnego wniosku, zę nic nie pomaga
Mozecie cos polecić w Lublinie?
Przepraszam za masę literówek, nie potrafie szybko i sprawnie pisac, a jak sie nakręcę, mam taki zryw... wicie, rozumicie, możne przynajmniej niektórzy... Postaram sie je za jakis czas poprawic, jeśli ktos to w ogóle przeczyta... EDIT - teraz chyba nieco lepiej?
Aha, obawiam sie tez, ze na takiej zwykłej terapii grupowej sa pewnie ludzie baaardzo różnym wieku i z róznymi problemami (jakieś reklamy kierunkowanych terapii widziałem tylko dla DDA...) - tak sobie mysle, ze to moze kiepski opmysl w sytuacji, gdy jest sie takim jak ja...
z drugiej strony przez ostateni półtora roku byłem zmuszony rozmawiać z wieloma obcymi ludxmi z przyczyn losowo-zdrowotnych i teoretycznie takich kontaktów boję sie teraz o wiele mniej... czasem wydaje mi sie, ze moze faktycznie, choc to okropnie brzmi , dobrym lekiem ejst konfrontacja, cwiczenie... ale nawet jesli, to trudno sobie poradzic ze świadomością tylu zmarnowanych lat, z samotnością, marzeniami o innym rzyiu, oraz faktem ze nadal w mniej "obcykanych" sytuacjach boje sie np. kupić kwiatka w kwiaciarni (tak a propos minionego dnia). Trudno poradzic sobei z tym, że nie wiem tak naprawde kim jestem, co lubie, ze zniechęceniem, pragnieniem rzucenia w diabły tej nudnej pracy magisterskiej (pozdrawiam promotora! ), tym,z e nie ma nikogo blisko mnie, ze tak bardzo doskwiera mi, moze tylko urojony i moze tylko mającej służyć dowartościowaniu sie, a to raczej niefajne - brak miłości... Sugerowano mi nawet, zę moze ja tak do końca tych ludzi nei potrzebuję - ale jak to zwykle mówie, nie mam niestety wiedzy i intelektu serialowego dr. House'a, by być takim jak on i mieć wszystkich w nosie, przynajmniej pozornie...
uu... ale sie zrobiło ckliwie i niemęsko... wiersz byłby lepszy, ale wraz z zakonczeniem czytania ksiazek w liceum wena i grafomaństwo odpłynęły...
Ale zaczne moze od początku, choc to jakoś z trudem mi przychodzi.
Chyba cierpie na fobie społęczna. Tzn nieśmiałość, lęk przed kontaktem z innymi, samotność, beznadzieja itp. Piszę "chyba", bo tak naprawdę, to byc mże jest to cos pomieszanego z osobowością unikającą, a może głównie to... choc to raczej pojecia zblizone... zmarnowałem oczywiscie całe swoje dotychczasowe zycie, a w tym momencie wydaje mi sie, ze właściwie całe zycie - wiadomo, niewielu znajomych, zero głębszych kontaktów, zerowa pewność siebie itd... wreszcie przyszedł koniec studiów, ludzie, którzy wcześniej przynajmniej mnie otaczali, czy opływali w postaci bezkształtnego tłumu, teraz zniknęli na dobre (seminarium raz na dwa tygodnie..>), pojawiła sie oczywiscie perspektywa znalezienia pracy... no właśnie, pisania CV, sprzedawania siebie, rozmów... generalnie, ujmując rzecz w prostych, żołnierskich słowach, poczułem chyba jak nigdy zę jestem w czarnej dup*e.
I teraz wiem, ze musze szukac pomocy. Ale czuje sie cholernie zagubiopny. Żeby nie było - mam juz krótką przygodę z terapią. kilkanaście spotkań. Właściwie dały mi niewiele, za 1k zł w sumie zdążyłem troche poopowiadać o tym, co czuje i jak często czuje, ze jestem beznadziejny, powyciągałem mnóstwo cieni z przeszłości (nieleczone zaburzenia obsesyjno-kompulsyjne... ale w podstawówce w czasach off-line trudno było odkryc, ze mam sie leczyć... taaa. był Dzień świra i Detektyw Monk, nie? mniejsza o to...) i... na razie zrezygnowałem. z jednej strony osoba utytułowana i doświadczona, kilka(nascie?) razy niezwykle celnie, trafnie, w punkt skomentowała co sie ze mną dzieje, miałem nawet wrazenie, ze powoli zaczynam to sobie układac w głowie, a byłem w strasznym dole... ale z drugiej strony strasznie mi brakowało np. jakiegoś wyjscia z inicjatywa. gdybym nei zaczał sam rozmawiac, a zawsze na początku nie wiedziałem o czym, to chyba bym godzinę pomilczał... nurt nie ten, czy co... ale doradzono mi, i sam zreszta tez to poczułem, choc mniejsza o zwichrowany pewnie tok myślenia i pobudki,z e potrzebuje terapii grupowej... Tylko - tak naprawdę kompletnie nei wiem, jak by to m,ailo wygladac w moim przypadku, jakiej grupy szuakc i gdzie.
widziałęm juz jakis watek z poradami typu - no po prostu spróbuj, zadzwoń - tak , cos tam znalazłem, bede próbował... ale, choc zdrowie najważniejsze, nei bardzo moge sobie pozwolić na eksperymenty i wydanie wszystkich oszczędności... gdzies tam tli sie nadzieja na normalnosc, prace, plany na reszte życia... wiem tez ze pewnei w srodku roku moge niczego ne znalexc, ponoc wszystko zaczyna sie od wrzesnia, ale nei chce marnowac czasu....
Mozę poradzicie mi, czego i jak szukać przecież nie dowolnej grupy.. wiem, zakwalifikują... tkaie prywatne terapie to zwykle raz w tygodniu. Ale mozna przeczytac też cos o NFZtowskich, cos takiego odbywa sie gdzieś? Choc tez nei weim, o czym dokładnie czytam, widziałem juz jakies watki nawet o takich intensywnych, całodniowych..
Ewentualnie czy szuakc jakiegoś innego terapeuty indywidualnego? mam wrazenie, ze moja sytuacja jest koszmanie skomplikowana, a w kazdym razie trudno mi ja zwięźle oipsać, tym bardziej w cztery oczy, a nikt nie chce czytać opowiadań - więc z jednej strony wygodniej wrócic do osoby, która juz mnei zna...
Najgorsze jest to czytanie kompletnie rozbieżnych rad, gdy ostatecznie dochodzi się do smutnego wniosku, zę nic nie pomaga
Mozecie cos polecić w Lublinie?
Przepraszam za masę literówek, nie potrafie szybko i sprawnie pisac, a jak sie nakręcę, mam taki zryw... wicie, rozumicie, możne przynajmniej niektórzy... Postaram sie je za jakis czas poprawic, jeśli ktos to w ogóle przeczyta... EDIT - teraz chyba nieco lepiej?
Aha, obawiam sie tez, ze na takiej zwykłej terapii grupowej sa pewnie ludzie baaardzo różnym wieku i z róznymi problemami (jakieś reklamy kierunkowanych terapii widziałem tylko dla DDA...) - tak sobie mysle, ze to moze kiepski opmysl w sytuacji, gdy jest sie takim jak ja...
z drugiej strony przez ostateni półtora roku byłem zmuszony rozmawiać z wieloma obcymi ludxmi z przyczyn losowo-zdrowotnych i teoretycznie takich kontaktów boję sie teraz o wiele mniej... czasem wydaje mi sie, ze moze faktycznie, choc to okropnie brzmi , dobrym lekiem ejst konfrontacja, cwiczenie... ale nawet jesli, to trudno sobie poradzic ze świadomością tylu zmarnowanych lat, z samotnością, marzeniami o innym rzyiu, oraz faktem ze nadal w mniej "obcykanych" sytuacjach boje sie np. kupić kwiatka w kwiaciarni (tak a propos minionego dnia). Trudno poradzic sobei z tym, że nie wiem tak naprawde kim jestem, co lubie, ze zniechęceniem, pragnieniem rzucenia w diabły tej nudnej pracy magisterskiej (pozdrawiam promotora! ), tym,z e nie ma nikogo blisko mnie, ze tak bardzo doskwiera mi, moze tylko urojony i moze tylko mającej służyć dowartościowaniu sie, a to raczej niefajne - brak miłości... Sugerowano mi nawet, zę moze ja tak do końca tych ludzi nei potrzebuję - ale jak to zwykle mówie, nie mam niestety wiedzy i intelektu serialowego dr. House'a, by być takim jak on i mieć wszystkich w nosie, przynajmniej pozornie...
uu... ale sie zrobiło ckliwie i niemęsko... wiersz byłby lepszy, ale wraz z zakonczeniem czytania ksiazek w liceum wena i grafomaństwo odpłynęły...