12 Mar 2010, Pią 1:11, PID: 198652
Tośka napisał(a):- chodząc do psychologa, czułabym się jak jakaś nienormalna. Jadąc autobusem na wizytę miałabym wrażenie, że wszyscy, nawet przypadkowo mijani na ulicy ludzie doskonale wiedzą, jaki jest cel mojej podróżyhipotetyzuję, ale chyba miałbym podobne schizy. Np. jak powinienem się zachowywać, jak wygląda gabinet, czy się siedzi przy biurku czy leży na kozetce , czy lepiej iść do terapeuty kobiety czy mężczyzny itp itd.
W sumie głupie, ale ja już tak mam. Przykładowo do ortodonty dłuuugo się wybierałem, mimo że sporo wcześniej odłożyłem pieniądze na ten cel.
Kwestia dogadania się ze swoja sferą wolitywną: praktykowałem dotąd przełamywanie się i intensywne wystawianie się na kontakty interpersonalne, jednak czuję, że dotarłem do krawędzi tego, co mogę zdziałać samemu. Zresztą przypomina to bardziej bieganie koguta z obciętą głową – niby ma to ślady normalnego życia, ale na bardzo krótką metę; pozorne i bezcelowe.
W związku z tym bardzo ważne wydaje się być zdefiniowanie tego, czego oczekujemy po terapii i terapeucie. Nie będzie to na pewno jakiś niewiadomo ktoś, kto posiadł tajemną moc wglądu w ludzką psychikę. Bazuje na tym, co mu powiemy, jak się zachowamy – czyli jaki rodzaj kontaktu, więzi się wytworzy. Tak to sobie przynajmniej wyobrażam.
Ktoś gdzieś mądrze napisał, że terapia nic nie daje - bo tak naprawdę nic nie dostajemy, a wszystko, co potrzebujemy jest w nas i musimy się po prostu z tego nauczyć czerpać.
Niby proste, ale nadal będą ludzie, którzy nigdy nie zdecydują się na jakiekolwiek leczenie (mam zamiar wypisać się z tego klubu), będą tacy, którzy spędzą lata na terapii, będą i też tacy chodzący od jednego gabinetu do drugiego w poszukiwaniu odpowiedzi/pomocy.