11 Sty 2010, Pon 18:04, PID: 192956
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 11 Sty 2010, Pon 20:02 przez eric.)
Też tak mam. Nie potrafię podtrzymać znajomości. A może nie chcę...
W podstawówce w ostatnim roku doszedł do nas kolega, z którym się skumplowałem bo interesował sie komputerami, pamiętam jak lataliśmy po mieście do kafejek razem bo nie mieliśmy internetu. Po podstawówce on odszedł do innego gimnazjum niż ja. Na tym znajomość się urwała. To szkoła spajała naszą znajomość tak naprawdę. Ale jakby tak popatrzeć głębiej to pod koniec roku on zaczął mnie olewać, znalazł se lepsze towarzystwo i to spowodowało że jakoś nie zależało mi na tej znajomości.
W gimnazjum miałem kilku kumpli, ale wszyscy byli cholernie toksyczni, tak naprawdę nie lubiłem ich a kumplowałem się z nimi żebym nie wyszedł na zamkniętego w sobie czubka, bo by mnie za jaja powiesili. Wszystko urwało się ładnie po zakończeniu szkoły i byłem z tego niesamowicie zadowolony.
W liceum mój brak zaufania do ludzi był tak wielki że nie potrafiłem nawet rozmawiać o sprawach bardziej prywatnych, bo ciągle bałem sie że zostanę z każdego powodu wyśmiany jak to było wcześniej. Jednak znalazł sie jeden koleś który jest najbardziej wartościowym człowiekiem jakiego znam. Moge sie przed nim wygadać ze wszystkiego, on mnie rozumie, a ja za razem jego bo też ma problemy.
Pamiętam że jak byłem mały to chciałem mieć przyjaciela, którego jednak w szkole nie potrafiłem nigdy znaleźć, każdy prędzej czy później okazywał sie mieć mnie w dup*e. Teraz mogę tego kumpla określić takim właśnie "przyjacielem" jakiego w dzieciństwie chciałem znaleźć. Jednak nadal spotykamy sie głównie w szkole, czasem gdzieś wyskoczymy na rowerach na miasto, ale nie często. Obawiam się że po liceum skończy się to tak samo jak przedtem i stracę wartościową znajomość. Obiecuję sobie że postaram sie zrobić wszystko żeby nie stracić jedynego kumpla, ale nie wiem jak to wyjdzie potem.
Wnioskuję, nie wiem czy słusznie, że nie potrafię i nie potrzebuję nawiązywać "znajomości". Jedynie na przyjaźni mi zależy i wtedy mogę się zaangażować, otworzyć na drugą osobę. Z samych znajomości nie płynie żadna radość i chyba nigdy nie płynęła dla mnie. Nie potrafię też zaangażować się w znajomość kiedy druga osoba nie ma większej lub mniejszej natury samotnika. Jeśli druga osoba ma mnie tylko na "doskok", a tak to żyje z masą ludzi to ona dla mnie nic nie znaczy wtedy, bo czuję że jakby nawet umarł to ona by machnęła ręką i poszła do tych innych dalej sie bawić. A ja jeśli już angażuję się w kontakty z ludźmi to potrzebuję zaangażowania drugiej strony, jeśli tego nie ma to odpuszczam, bo samych luźnych kontaktów nie potrzebuję.
Kończąc ten wywód mam nadzieję że moja ewentualna partnerka będzie podobna do mnie, czuję że wtedy będę w stanie zbudować wspaniały związek. Tylko czy taką znajdę... czas pokaże.
W podstawówce w ostatnim roku doszedł do nas kolega, z którym się skumplowałem bo interesował sie komputerami, pamiętam jak lataliśmy po mieście do kafejek razem bo nie mieliśmy internetu. Po podstawówce on odszedł do innego gimnazjum niż ja. Na tym znajomość się urwała. To szkoła spajała naszą znajomość tak naprawdę. Ale jakby tak popatrzeć głębiej to pod koniec roku on zaczął mnie olewać, znalazł se lepsze towarzystwo i to spowodowało że jakoś nie zależało mi na tej znajomości.
W gimnazjum miałem kilku kumpli, ale wszyscy byli cholernie toksyczni, tak naprawdę nie lubiłem ich a kumplowałem się z nimi żebym nie wyszedł na zamkniętego w sobie czubka, bo by mnie za jaja powiesili. Wszystko urwało się ładnie po zakończeniu szkoły i byłem z tego niesamowicie zadowolony.
W liceum mój brak zaufania do ludzi był tak wielki że nie potrafiłem nawet rozmawiać o sprawach bardziej prywatnych, bo ciągle bałem sie że zostanę z każdego powodu wyśmiany jak to było wcześniej. Jednak znalazł sie jeden koleś który jest najbardziej wartościowym człowiekiem jakiego znam. Moge sie przed nim wygadać ze wszystkiego, on mnie rozumie, a ja za razem jego bo też ma problemy.
Pamiętam że jak byłem mały to chciałem mieć przyjaciela, którego jednak w szkole nie potrafiłem nigdy znaleźć, każdy prędzej czy później okazywał sie mieć mnie w dup*e. Teraz mogę tego kumpla określić takim właśnie "przyjacielem" jakiego w dzieciństwie chciałem znaleźć. Jednak nadal spotykamy sie głównie w szkole, czasem gdzieś wyskoczymy na rowerach na miasto, ale nie często. Obawiam się że po liceum skończy się to tak samo jak przedtem i stracę wartościową znajomość. Obiecuję sobie że postaram sie zrobić wszystko żeby nie stracić jedynego kumpla, ale nie wiem jak to wyjdzie potem.
Wnioskuję, nie wiem czy słusznie, że nie potrafię i nie potrzebuję nawiązywać "znajomości". Jedynie na przyjaźni mi zależy i wtedy mogę się zaangażować, otworzyć na drugą osobę. Z samych znajomości nie płynie żadna radość i chyba nigdy nie płynęła dla mnie. Nie potrafię też zaangażować się w znajomość kiedy druga osoba nie ma większej lub mniejszej natury samotnika. Jeśli druga osoba ma mnie tylko na "doskok", a tak to żyje z masą ludzi to ona dla mnie nic nie znaczy wtedy, bo czuję że jakby nawet umarł to ona by machnęła ręką i poszła do tych innych dalej sie bawić. A ja jeśli już angażuję się w kontakty z ludźmi to potrzebuję zaangażowania drugiej strony, jeśli tego nie ma to odpuszczam, bo samych luźnych kontaktów nie potrzebuję.
Kończąc ten wywód mam nadzieję że moja ewentualna partnerka będzie podobna do mnie, czuję że wtedy będę w stanie zbudować wspaniały związek. Tylko czy taką znajdę... czas pokaże.