08 Lut 2009, Nie 15:49, PID: 121914
Hircyn, kiedy czytałam ciebie to pomyslałam, że ja to znam. Tak do końca nie wiem, czy u ciebie i u mnie jest tak samo, więc napiszę jak jest ze mną, ok?
Kiedyś uświadomiłam sobie, że jestem sama w pokoju i rozmawiam z kimś konkretnym, osobą znaną mi w rzeczywistości. Uświadomiłam sobie, bo zaczęłam wydobywać z siebie dźwięki, po prostu usłyszałam, że mówię. Dopóki myślałam to było jeszcze w miarę we mnie ciche i dlatego chyba nieuświadomione. No więc kiedy zdałam sobie z tego sprawę to przestraszyłam się, bo pomyślałam, że chyba jestem chora psychicznie. No bo jak to, sama w pokoju i gadam z wyobrażoną osobą. Potem uświadomiłam sobie, że ja z tą osoba omawiam jakiś konkretny temat i zaczęłam o tym myśleć. Zaczęłam się przyglądać sobie, może jakby trochę z zewnątrz. Nota bene też się tym martwiłam przez pewien czas, ale suma sumarum okazało się, że oglądanie siebie jakoby z zewnątrz pomaga mi w rozwoju. Może to jest ten trzeci czynnik z teorii prof.Dąbrowskiego?
Wracając do tematu. Uświadomiłam sobie, że te rozmowy to są tematy jakby niedokończone lub nieprzeprowadzone w rzeczywistości i jednocześnie coś, co mnie pasjonuje i przytrzymuje w jakiś sposób moją uwagę. Potem pomyślałam, a co by było, gdybym zaczęła mówić o tych myślanych sprawach do ludzi, prawdziwych, z krwi i kości. Powoli zaczęłam się odważać. Okazywało się, że nie jest źle i że ludzie mnie słuchają.
Teraz gdy dostrzegę, że rozmawiam ze sobą, to od razu wiem, że jest coś o czym chciałabym z kimś - na ogół konkretnym - pogadać. Wiem, bo zwykle mówię w myślach do konkretnej osoby o konkretnych sprawach. I takie gadanie do siebie jest u mnie związane z napięciem, z moim zaangażowaniem w temacie. Tak inetensywnie myślę o czymś, tak się z kimś np. spieram i przekonuję, że aż wychodzę poza moje myśli. Po prostu mówię. Hehe, czasami też zdaje mi się, że już coś komuś mówiłam, a potem okazywało się, że ja dopiero myślałam.
Mi się nie wydaje żeby u mnie to było chore. Mam świadomość tego co się dzieje, umiem porozmawiać w rzeczywistości o tym, o czym rozmawiałam w myślach. Wiem, skąd się to bierze. Najbardziej przeze mnie uznawanym powodem jest lęk. To znaczy są osoby, którym boję się niektóre rzeczy powiedzieć. Kiedyś było ich więcej, teraz trochę mniej. Zawsze to były osoby, które uważałam za pewnego rodzaju autorytety, a że mam nieśmiałość i lęk wobec autorytetów to tak miałam jak pisałam w poprzednim akapicie. Z czasem oswajałam się, ale np. pewnych rzeczy nie powiem mojemu szefowi szczególnie w chwilach wzburzenia. Muszę sobie poukładać co chcę powiedzęć, czego oczekuję, jakie są moje emocje i co wogóle chcę osiągnąć. Jak to sobie w myślach poukładam to przeprowadzam taka fikcyjna rozmowę - z mniejszym lub większym natężeniem. Stosuję też zasady asertywności. Nauczyłam się, że lepiej przyswajalne są dla ludzi moje wypowiedzi, kiedy mówię co czuję i czego bym chciała dla siebie, niż oskarżenia, pouczenia, pretensje czy wyrzuty. Dopiero potem, kiedy się uspokoję, wewnętrznie ośmielę i poukładam to idę rozmawiać w świecie rzeczywistym z namacalną osobą.
Pewnie ktoś sobie pomyśli, że co ja tu robię, jeśli tak świetnie sobie radzę, że nie mam żadnej fobii. Ależ owszem,mam w sobie tak wiele lęku, ze często on mnie paralizuje. Robię się sztywna, mięśnie mam napięte, i czuję się jak gliniany człowiek( nie pamiętam jak on się nazywa). Tyle, że jak wiem co mi jest to i zaczynam to rozumieć, ten cały mój mechanizm lękowy, to staram się go przekraczać. Ja tak mam, może dlatego, że nie lubię być zniewolona, a lęki mnie zniewalają i to mnie wkurza.
A odnośnie szarości świata i żyjących na nim ludzi, to ja mam tak, że dopóki pragnę, żeby świat był według mnie to nie umiem zauważyc jego kolorów. Im bardziej pozbywam się oczekiwań i moich projekcji tym lepiej umiem dostrzec barwy życia. Takie jest moje doświadczenie.
To pozdrawiam
Kiedyś uświadomiłam sobie, że jestem sama w pokoju i rozmawiam z kimś konkretnym, osobą znaną mi w rzeczywistości. Uświadomiłam sobie, bo zaczęłam wydobywać z siebie dźwięki, po prostu usłyszałam, że mówię. Dopóki myślałam to było jeszcze w miarę we mnie ciche i dlatego chyba nieuświadomione. No więc kiedy zdałam sobie z tego sprawę to przestraszyłam się, bo pomyślałam, że chyba jestem chora psychicznie. No bo jak to, sama w pokoju i gadam z wyobrażoną osobą. Potem uświadomiłam sobie, że ja z tą osoba omawiam jakiś konkretny temat i zaczęłam o tym myśleć. Zaczęłam się przyglądać sobie, może jakby trochę z zewnątrz. Nota bene też się tym martwiłam przez pewien czas, ale suma sumarum okazało się, że oglądanie siebie jakoby z zewnątrz pomaga mi w rozwoju. Może to jest ten trzeci czynnik z teorii prof.Dąbrowskiego?
Wracając do tematu. Uświadomiłam sobie, że te rozmowy to są tematy jakby niedokończone lub nieprzeprowadzone w rzeczywistości i jednocześnie coś, co mnie pasjonuje i przytrzymuje w jakiś sposób moją uwagę. Potem pomyślałam, a co by było, gdybym zaczęła mówić o tych myślanych sprawach do ludzi, prawdziwych, z krwi i kości. Powoli zaczęłam się odważać. Okazywało się, że nie jest źle i że ludzie mnie słuchają.
Teraz gdy dostrzegę, że rozmawiam ze sobą, to od razu wiem, że jest coś o czym chciałabym z kimś - na ogół konkretnym - pogadać. Wiem, bo zwykle mówię w myślach do konkretnej osoby o konkretnych sprawach. I takie gadanie do siebie jest u mnie związane z napięciem, z moim zaangażowaniem w temacie. Tak inetensywnie myślę o czymś, tak się z kimś np. spieram i przekonuję, że aż wychodzę poza moje myśli. Po prostu mówię. Hehe, czasami też zdaje mi się, że już coś komuś mówiłam, a potem okazywało się, że ja dopiero myślałam.
Mi się nie wydaje żeby u mnie to było chore. Mam świadomość tego co się dzieje, umiem porozmawiać w rzeczywistości o tym, o czym rozmawiałam w myślach. Wiem, skąd się to bierze. Najbardziej przeze mnie uznawanym powodem jest lęk. To znaczy są osoby, którym boję się niektóre rzeczy powiedzieć. Kiedyś było ich więcej, teraz trochę mniej. Zawsze to były osoby, które uważałam za pewnego rodzaju autorytety, a że mam nieśmiałość i lęk wobec autorytetów to tak miałam jak pisałam w poprzednim akapicie. Z czasem oswajałam się, ale np. pewnych rzeczy nie powiem mojemu szefowi szczególnie w chwilach wzburzenia. Muszę sobie poukładać co chcę powiedzęć, czego oczekuję, jakie są moje emocje i co wogóle chcę osiągnąć. Jak to sobie w myślach poukładam to przeprowadzam taka fikcyjna rozmowę - z mniejszym lub większym natężeniem. Stosuję też zasady asertywności. Nauczyłam się, że lepiej przyswajalne są dla ludzi moje wypowiedzi, kiedy mówię co czuję i czego bym chciała dla siebie, niż oskarżenia, pouczenia, pretensje czy wyrzuty. Dopiero potem, kiedy się uspokoję, wewnętrznie ośmielę i poukładam to idę rozmawiać w świecie rzeczywistym z namacalną osobą.
Pewnie ktoś sobie pomyśli, że co ja tu robię, jeśli tak świetnie sobie radzę, że nie mam żadnej fobii. Ależ owszem,mam w sobie tak wiele lęku, ze często on mnie paralizuje. Robię się sztywna, mięśnie mam napięte, i czuję się jak gliniany człowiek( nie pamiętam jak on się nazywa). Tyle, że jak wiem co mi jest to i zaczynam to rozumieć, ten cały mój mechanizm lękowy, to staram się go przekraczać. Ja tak mam, może dlatego, że nie lubię być zniewolona, a lęki mnie zniewalają i to mnie wkurza.
A odnośnie szarości świata i żyjących na nim ludzi, to ja mam tak, że dopóki pragnę, żeby świat był według mnie to nie umiem zauważyc jego kolorów. Im bardziej pozbywam się oczekiwań i moich projekcji tym lepiej umiem dostrzec barwy życia. Takie jest moje doświadczenie.
To pozdrawiam