14 Sty 2024, Nie 10:52, PID: 874050
Hej,
całkowicie przypadkiem znalazłem to miejsce w internecie. Nie miałem pojęcia, że istnieje gdzieś taka przestrzeń do rozmawiania o swoich wszelkich bolączkach, na dodatek w postaci popularnych w latach dwutysięcznych forum.
Piszę tutaj, bo chciałbym się wyżalić, dokonać wymiany poglądów w danej sprawie i być może zasięgnąć porad, co powinienem zmienić w swoim życiu, aby wyjść ze swoich problemów z psychiką. Być może dla sporej ilości osób będą się one wydawać błahe, ale mi bardzo siadają na psychikę i ciężko jest się od nich odciąć - wracają jak boomerang w najmniej spodziewanych momentach.
Przechodząc już do rzeczy, bo po krótce chciałbym opowiedzieć wam moją historię.
Jestem nieśmiałym i wrażliwym 22 letnim facetem, o raczej przeciętnym wyglądzie twarzy, mającym zaledwie 162 cm wzrostu, posiadającym dość rzadko spotykaną pasję i nieźle realizuję się w swoim zawodzie. Robię po prostu coś związanego z tą pasją. Wszystko było by dobrze, gdyby nie to, że jestem samotny. Odczuwam silną potrzebę bliskości z kobietą, miłości i akceptacji mnie takiego jaki jestem.
Praktycznie w całej historii mojej edukacji szkolnej byłem najniższy, w każdej klasie. W szkole podstawowe nie stanowiło to dla mnie jakiegoś większego problemu, bowiem bardzo rzadko zdarzało się by ktoś mi dokuczał z tego powodu, jednakże regularnie byłem jechany za odmienne zainteresowania. W 6 klasie mieliśmy wf łączony z przeciwną klasą, co było najgorszym co mogło mnie w tamtym okresie spotkać. Wyśmiewanie mnie w szatni, a nawet bicie paskiem przez "kolegów" z tej przeciwnej klasy, stało się normą.
Wszystko zmieniło się na przełomie podstawówki i gimnazjum, gdy zacząłem interesować się płcią przeciwną, a ze względu na niewielką ilość dzieciaków mojego rocznika, od teraz moja klasa B i przeciwna klasa A stała się połączonym bytem. Bardzo prędko pewien cwaniaczek znalazł sobie wyśmienite przezwisko na mnie i zaczął mnie nazywać "karzełkiem". Miałem wtedy 158 cm. Najgorsze jednak było wysłuchiwanie przeze mnie częstych przytyków ze strony koleżanek:
- "[moje imię], kiedy ty w końcu urośniesz?"
- "czemu ty jesteś taki mały?" (pierwszy i drugi przykład to randomowe sytuacje, zazwyczaj na przerwach między lekcjami)
- "ja nie chcę być z [moje imię], bo razem będziemy wyglądać jak flip i flap" (przy próbie tańczenia poloneza w 3 kl gimnazjum)
Na pewno było ich sporo więcej, ale wymieniłem te, który najbardziej wryły się w moją pamięć. Popadłem w tym czasie w problematyczne kompleksy na tle mojego niskiego wzrostu. Łącząc fakty z tym, że bardzo chciałem w tym wieku poznać jakąś dziewczynę, uświadomiłem sobie, że z moimi centymetrami i trądzikiem na przeciętnej twarzy, nie mam u żadnej szans. To były lata popularności memów, na których wyśmiewało się niskich facetów, propagowało się treści "prawdziwy mężczyzna zaczyna się od 180". Wszystko to tylko utwierdzało mnie w przekonaniu, iż jestem na przegranej pozycji.
Większość swoich oszczędności zacząłem wydawać na wkładki podwyższające do butów, poza tym kupowałem tylko najwyższe air-maxy. To dawało mi trochę wyższe poczucie własnej wartości, miałem te 7-10 cm więcej, ale nie rozwiązywało problemu. Noszenie wkładek wywołało u mnie problemy zdrowotne. Od urodzenia mam krzywe stopy, a używanie tego ustrojstwa tylko pogorszyło ten stan. Ponadto moje stopy zawsze były tak wysoko dociśnięte do cholewki, że dobrze zaciśnięte sznurówki w niektórych pozycjach nogi odcinały mi dopływ krwi.
Gimnazjum to również był czas, kiedy byłem mocno zauroczony (ówcześnie odbierałem to jako zakochanie) rok młodszą dziewczyną. Jako wstydliwy chłopak ciężko mi było zagadywać do płci przeciwnej w realu, co zresztą pozostało mi do dziś, więc wolałem pierwszy raz napisać do niej przez Facebooka. Moim osobistym sukcesem było wyciągnięcie jej na jednorazową "randkę", która w zasadzie była 20-minutowym spacerem w najgorszych możliwych warunkach pogodowych i przy akompaniamencie najbardziej żenującego prezentu dla niej, jaki mogłem tylko wymyślić - zwykły lizak chupa chups za kilkanaście groszy. Oczywiście była wyższa ode mnie, chyba o pół głowy. Przyjaźniła się z bardzo wysoką koleżanką. Szybko stałem się obiektem dyskusji między nimi i nie musiałem długo czekać na informację zwrotną od psiapsi - nie staram się o dziewczynę, a lizak to stanowczo za mało by zdobyć jej serce. Po czasie wspominam te wydarzenia z humorem, przecież nie miałem wtedy żadnego doświadczenia. Wtedy jednak mocno to przeżywałem wewnętrznie. Warto zaznaczyć, że słowem nie wypomniały mi mojego wzrostu.
W szkole średniej sytuacja już była nieco inna, bo każdy trochę dojrzał i zajmował się bardziej swoim życiem. Całkowicie przypadkiem w końcu znalazłem rok młodszą partnerkę, mieszkającą kilkadziesiąt kilometrów ode mnie. Po prostu pewnego dnia otrzymałem na Facebooku zaproszenie do znajomych od nieznanej mi osoby, które zaakceptowałem, ale spytałem czy się znamy. Była nieznacznie wyższa ode mnie, maksymalnie 5 centymetrów. Kompleks jednak dalej tkwił w mojej głowie, rzecz jasna musiałem mieć od nie słowne potwierdzenie, że jej to nie przeszkadza. Toteż zostałem o tym zapewniony. Niestety ta relacja trwała krótko, bo 8 miesięcy. To ona wyszła z "inicjatywą" rozstania. Dla mnie był to ogromny ból i oznaczał płacz dzień w dzień przez bite dwa tygodnie. Nie będę się więcej zagłębiał w ten związek, bo jednak głównym tematem przewodnim są tu moje problemy z akceptacją siebie. Jednakże ta relacja dała mi pewną siłę, poczucie pewności siebie i swojej wartości. Wreszcie poczułem się męski mimo swojego wzrostu. Niestety nie trwało to wybitnie długo.
W ostatniej klasie szkoły średniej już zaczęło mi znowu brakować bliskości i miłości. Wypatrzyłem na szkolnym korytarzu dziewczynę. Siedziała zawsze sama, z nikim nigdy nie rozmawiała, praktycznie cały czas patrzała w telefon. Wydawała się mi idealną osobą do spróbowania moich sił, bo przecież ja też taki byłem. Siedzący gdzieś tam w kącie, nigdy z nikim nie rozmawiałem na przerwach, byłem wstydliwy i zajmowałem się tylko telefonem. Mimo, że siedziałem na korytarzu dosłownie naprzeciwko niej, to i tak zagadanie na żywo było czymś, czego nie mogłem sobie nawet wyobrazić. Kiedyś po szkole jednak zebrałem się na odwagę i napisałem do niej na Facebooku. Tak, dobrze czytacie - nawet zwykłe napisanie do dziewczyny przez internet powoduje u mnie panikę i szybkie bicie serca. Dużo minut mija zanim wcisnę ten enter... Odwagi nie dodawał mi fakt, że tym razem była ode mnie aż cztery lata młodsza. Dla mnie osobiście była to kosmiczna różnica i czułem się nieswojo. Nie wiedziałem, czy nie zostanę odebrany za jakiegoś zboczeńca.
Ku mojemu zaskoczeniu odpowiedziała na moją wiadomość i nasza konwersacja popłynęła w bardzo pozytywnym tonie. Teraz już nie mogłem jej dłużej unikać na przerwach w szkole. Byłem zmuszony zagadać na żywo. Z wielkimi oporami i ciągłym szczypaniem się w okolicach łokcia, ale to zrobiłem. Udało mi się nawet umówić z nią na spotkanie. I w tym momencie znowu wlatuje wtrącenie co do różnicy wzrostu - sięgałem jej mniej więcej do oczu, więc musiała mieć minimum te 170. Pierwsze spotkanie przebiegło bardzo przyjemnie i bez żadnych komplikacji. Na drugim zaś zaliczyłem wpadkę. Chyba za szybko wystartowałem z propozycją przyjechania do jej miejscowości. Była mocno zmieszana moją propozycją, więc spróbowałem obrócić to w żart. Tu znowu, na żadnym kroku tego epizodu nie wystąpiły uwagi co do mojego wzrostu.
Podsumowując, nigdy nie doświadczyłem wprost odrzucenia z powodu niskiego wzrostu przez kobiety, z którymi się umawiałem. Ale właśnie może to z jego przyczyny nie wyszło z tych relacji nic więcej? Najwięcej dyskryminacji jednak doświadczyłem w gimnazjum i to właśnie słowa dziewczyn najbardziej mnie zraniły.
Ten post wyszedł dłuższy niż się spodziewałem. Może jest trochę chaotyczny, ale chciałem przybliżyć wam moją sytuację. Czuję, że życie mi ucieka, a ja wciąż jestem sam. Bardzo chciałbym znaleźć w końcu jakąś partnerkę, która zaakceptuje mój wzrost i styl bycia. Korzystam z jednej aplikacji randkowej oraz ogłaszam się na grupach i profilach matrymonialnych - bez skutku. Z powodu kompleksu nigdy nie podaję swojego wzrostu, ale też niemalże nigdy żadna kobieta mnie o niego nie pyta. Być może w znalezieniu partnerki nie pomaga mi mój światopogląd. Jestem wierzącym, praktykującym, zdecydowanie konserwatywnym mężczyzną, a w dzisiejszych czasach zdecydowanie więcej jest ateistek i lewicowo-liberalnych kobiet niż kiedykolwiek wcześniej.
Szczerze mówiąc, nie wiem nawet gdzie miałbym szukać partnerki, która podzielałaby moje wartości. Jestem w internetowych miejscach dla katolików, ale tam większość to 30-40 latkowie. Chciałbym również jakoś pozbyć się mojego kompleksu, ale bez zaakceptowania swojego ciała jest to chyba niemożliwe. Ciężko jest dobrze żyć ze sobą, gdy wszędzie na około widzisz, że nie spełniasz czyichś tzw. "preferencji". W ogóle te "preferencje"... uważam za bardzo krzywdzące. Osobiście nie zwracam uwagi na cechy fizyczne drugiej osoby i byłbym w stanie zaakceptować kobietę puszystą, tak samo niższą lub wyższą. Dla mnie to na serio nie ma żadnego znaczenia.
Proszę was o rady dla mnie. Kiedyś byłem dwa razy u psychologa, ale te wizyty nic nie pomogły. Czułem się tam potraktowany masowo... mam na myśli to, że po prostu rozmowa z ludźmi to praca psychologa i nie nawiązuję z nim realnej więzi. Nie pomaga to.
całkowicie przypadkiem znalazłem to miejsce w internecie. Nie miałem pojęcia, że istnieje gdzieś taka przestrzeń do rozmawiania o swoich wszelkich bolączkach, na dodatek w postaci popularnych w latach dwutysięcznych forum.
Piszę tutaj, bo chciałbym się wyżalić, dokonać wymiany poglądów w danej sprawie i być może zasięgnąć porad, co powinienem zmienić w swoim życiu, aby wyjść ze swoich problemów z psychiką. Być może dla sporej ilości osób będą się one wydawać błahe, ale mi bardzo siadają na psychikę i ciężko jest się od nich odciąć - wracają jak boomerang w najmniej spodziewanych momentach.
Przechodząc już do rzeczy, bo po krótce chciałbym opowiedzieć wam moją historię.
Jestem nieśmiałym i wrażliwym 22 letnim facetem, o raczej przeciętnym wyglądzie twarzy, mającym zaledwie 162 cm wzrostu, posiadającym dość rzadko spotykaną pasję i nieźle realizuję się w swoim zawodzie. Robię po prostu coś związanego z tą pasją. Wszystko było by dobrze, gdyby nie to, że jestem samotny. Odczuwam silną potrzebę bliskości z kobietą, miłości i akceptacji mnie takiego jaki jestem.
Praktycznie w całej historii mojej edukacji szkolnej byłem najniższy, w każdej klasie. W szkole podstawowe nie stanowiło to dla mnie jakiegoś większego problemu, bowiem bardzo rzadko zdarzało się by ktoś mi dokuczał z tego powodu, jednakże regularnie byłem jechany za odmienne zainteresowania. W 6 klasie mieliśmy wf łączony z przeciwną klasą, co było najgorszym co mogło mnie w tamtym okresie spotkać. Wyśmiewanie mnie w szatni, a nawet bicie paskiem przez "kolegów" z tej przeciwnej klasy, stało się normą.
Wszystko zmieniło się na przełomie podstawówki i gimnazjum, gdy zacząłem interesować się płcią przeciwną, a ze względu na niewielką ilość dzieciaków mojego rocznika, od teraz moja klasa B i przeciwna klasa A stała się połączonym bytem. Bardzo prędko pewien cwaniaczek znalazł sobie wyśmienite przezwisko na mnie i zaczął mnie nazywać "karzełkiem". Miałem wtedy 158 cm. Najgorsze jednak było wysłuchiwanie przeze mnie częstych przytyków ze strony koleżanek:
- "[moje imię], kiedy ty w końcu urośniesz?"
- "czemu ty jesteś taki mały?" (pierwszy i drugi przykład to randomowe sytuacje, zazwyczaj na przerwach między lekcjami)
- "ja nie chcę być z [moje imię], bo razem będziemy wyglądać jak flip i flap" (przy próbie tańczenia poloneza w 3 kl gimnazjum)
Na pewno było ich sporo więcej, ale wymieniłem te, który najbardziej wryły się w moją pamięć. Popadłem w tym czasie w problematyczne kompleksy na tle mojego niskiego wzrostu. Łącząc fakty z tym, że bardzo chciałem w tym wieku poznać jakąś dziewczynę, uświadomiłem sobie, że z moimi centymetrami i trądzikiem na przeciętnej twarzy, nie mam u żadnej szans. To były lata popularności memów, na których wyśmiewało się niskich facetów, propagowało się treści "prawdziwy mężczyzna zaczyna się od 180". Wszystko to tylko utwierdzało mnie w przekonaniu, iż jestem na przegranej pozycji.
Większość swoich oszczędności zacząłem wydawać na wkładki podwyższające do butów, poza tym kupowałem tylko najwyższe air-maxy. To dawało mi trochę wyższe poczucie własnej wartości, miałem te 7-10 cm więcej, ale nie rozwiązywało problemu. Noszenie wkładek wywołało u mnie problemy zdrowotne. Od urodzenia mam krzywe stopy, a używanie tego ustrojstwa tylko pogorszyło ten stan. Ponadto moje stopy zawsze były tak wysoko dociśnięte do cholewki, że dobrze zaciśnięte sznurówki w niektórych pozycjach nogi odcinały mi dopływ krwi.
Gimnazjum to również był czas, kiedy byłem mocno zauroczony (ówcześnie odbierałem to jako zakochanie) rok młodszą dziewczyną. Jako wstydliwy chłopak ciężko mi było zagadywać do płci przeciwnej w realu, co zresztą pozostało mi do dziś, więc wolałem pierwszy raz napisać do niej przez Facebooka. Moim osobistym sukcesem było wyciągnięcie jej na jednorazową "randkę", która w zasadzie była 20-minutowym spacerem w najgorszych możliwych warunkach pogodowych i przy akompaniamencie najbardziej żenującego prezentu dla niej, jaki mogłem tylko wymyślić - zwykły lizak chupa chups za kilkanaście groszy. Oczywiście była wyższa ode mnie, chyba o pół głowy. Przyjaźniła się z bardzo wysoką koleżanką. Szybko stałem się obiektem dyskusji między nimi i nie musiałem długo czekać na informację zwrotną od psiapsi - nie staram się o dziewczynę, a lizak to stanowczo za mało by zdobyć jej serce. Po czasie wspominam te wydarzenia z humorem, przecież nie miałem wtedy żadnego doświadczenia. Wtedy jednak mocno to przeżywałem wewnętrznie. Warto zaznaczyć, że słowem nie wypomniały mi mojego wzrostu.
W szkole średniej sytuacja już była nieco inna, bo każdy trochę dojrzał i zajmował się bardziej swoim życiem. Całkowicie przypadkiem w końcu znalazłem rok młodszą partnerkę, mieszkającą kilkadziesiąt kilometrów ode mnie. Po prostu pewnego dnia otrzymałem na Facebooku zaproszenie do znajomych od nieznanej mi osoby, które zaakceptowałem, ale spytałem czy się znamy. Była nieznacznie wyższa ode mnie, maksymalnie 5 centymetrów. Kompleks jednak dalej tkwił w mojej głowie, rzecz jasna musiałem mieć od nie słowne potwierdzenie, że jej to nie przeszkadza. Toteż zostałem o tym zapewniony. Niestety ta relacja trwała krótko, bo 8 miesięcy. To ona wyszła z "inicjatywą" rozstania. Dla mnie był to ogromny ból i oznaczał płacz dzień w dzień przez bite dwa tygodnie. Nie będę się więcej zagłębiał w ten związek, bo jednak głównym tematem przewodnim są tu moje problemy z akceptacją siebie. Jednakże ta relacja dała mi pewną siłę, poczucie pewności siebie i swojej wartości. Wreszcie poczułem się męski mimo swojego wzrostu. Niestety nie trwało to wybitnie długo.
W ostatniej klasie szkoły średniej już zaczęło mi znowu brakować bliskości i miłości. Wypatrzyłem na szkolnym korytarzu dziewczynę. Siedziała zawsze sama, z nikim nigdy nie rozmawiała, praktycznie cały czas patrzała w telefon. Wydawała się mi idealną osobą do spróbowania moich sił, bo przecież ja też taki byłem. Siedzący gdzieś tam w kącie, nigdy z nikim nie rozmawiałem na przerwach, byłem wstydliwy i zajmowałem się tylko telefonem. Mimo, że siedziałem na korytarzu dosłownie naprzeciwko niej, to i tak zagadanie na żywo było czymś, czego nie mogłem sobie nawet wyobrazić. Kiedyś po szkole jednak zebrałem się na odwagę i napisałem do niej na Facebooku. Tak, dobrze czytacie - nawet zwykłe napisanie do dziewczyny przez internet powoduje u mnie panikę i szybkie bicie serca. Dużo minut mija zanim wcisnę ten enter... Odwagi nie dodawał mi fakt, że tym razem była ode mnie aż cztery lata młodsza. Dla mnie osobiście była to kosmiczna różnica i czułem się nieswojo. Nie wiedziałem, czy nie zostanę odebrany za jakiegoś zboczeńca.
Ku mojemu zaskoczeniu odpowiedziała na moją wiadomość i nasza konwersacja popłynęła w bardzo pozytywnym tonie. Teraz już nie mogłem jej dłużej unikać na przerwach w szkole. Byłem zmuszony zagadać na żywo. Z wielkimi oporami i ciągłym szczypaniem się w okolicach łokcia, ale to zrobiłem. Udało mi się nawet umówić z nią na spotkanie. I w tym momencie znowu wlatuje wtrącenie co do różnicy wzrostu - sięgałem jej mniej więcej do oczu, więc musiała mieć minimum te 170. Pierwsze spotkanie przebiegło bardzo przyjemnie i bez żadnych komplikacji. Na drugim zaś zaliczyłem wpadkę. Chyba za szybko wystartowałem z propozycją przyjechania do jej miejscowości. Była mocno zmieszana moją propozycją, więc spróbowałem obrócić to w żart. Tu znowu, na żadnym kroku tego epizodu nie wystąpiły uwagi co do mojego wzrostu.
Podsumowując, nigdy nie doświadczyłem wprost odrzucenia z powodu niskiego wzrostu przez kobiety, z którymi się umawiałem. Ale właśnie może to z jego przyczyny nie wyszło z tych relacji nic więcej? Najwięcej dyskryminacji jednak doświadczyłem w gimnazjum i to właśnie słowa dziewczyn najbardziej mnie zraniły.
Ten post wyszedł dłuższy niż się spodziewałem. Może jest trochę chaotyczny, ale chciałem przybliżyć wam moją sytuację. Czuję, że życie mi ucieka, a ja wciąż jestem sam. Bardzo chciałbym znaleźć w końcu jakąś partnerkę, która zaakceptuje mój wzrost i styl bycia. Korzystam z jednej aplikacji randkowej oraz ogłaszam się na grupach i profilach matrymonialnych - bez skutku. Z powodu kompleksu nigdy nie podaję swojego wzrostu, ale też niemalże nigdy żadna kobieta mnie o niego nie pyta. Być może w znalezieniu partnerki nie pomaga mi mój światopogląd. Jestem wierzącym, praktykującym, zdecydowanie konserwatywnym mężczyzną, a w dzisiejszych czasach zdecydowanie więcej jest ateistek i lewicowo-liberalnych kobiet niż kiedykolwiek wcześniej.
Szczerze mówiąc, nie wiem nawet gdzie miałbym szukać partnerki, która podzielałaby moje wartości. Jestem w internetowych miejscach dla katolików, ale tam większość to 30-40 latkowie. Chciałbym również jakoś pozbyć się mojego kompleksu, ale bez zaakceptowania swojego ciała jest to chyba niemożliwe. Ciężko jest dobrze żyć ze sobą, gdy wszędzie na około widzisz, że nie spełniasz czyichś tzw. "preferencji". W ogóle te "preferencje"... uważam za bardzo krzywdzące. Osobiście nie zwracam uwagi na cechy fizyczne drugiej osoby i byłbym w stanie zaakceptować kobietę puszystą, tak samo niższą lub wyższą. Dla mnie to na serio nie ma żadnego znaczenia.
Proszę was o rady dla mnie. Kiedyś byłem dwa razy u psychologa, ale te wizyty nic nie pomogły. Czułem się tam potraktowany masowo... mam na myśli to, że po prostu rozmowa z ludźmi to praca psychologa i nie nawiązuję z nim realnej więzi. Nie pomaga to.