Nie, choćby dlatego, ze nie mam znajomych. A przed tymi co ich, powiedzmy, miałem, też nie umiałem udawać na całego. Czy wtedy zresztą można jeszcze mówić o fobii? Jak już, to o depresji.... może...
Ja też staram się udawać zadowoloną z życia, a jak nie zadowoloną, to przynajmniej luzaczkę, po której wszystko "spływa jak po kaczce". A wewnątrz jest skrajnie na odwrót.
Gdy jestem ze znajomymi potrafię się cieszyć, nikogo nie udaję, zapominam o problemach. Przygnębienie, smutek, to czuję czasem jak jestem sam albo jak np jestem na mieście i widzę zakochane pary.
Dobry temat. Jak widzę nie tylko ja borykam się z tym problemem.
Nie do końca mój problem tyczy się znajomych bo jeśli jacyś jeszcze są to mają swoje życie i zero czasu by spędzić wspólnie czas.
Bardziej gnębi mnie to w pracy, weseli ludzie by im dorównać na gębie że wszystko jest świetnie zaś w głębi duszy rozrywający krzyk beznadziejności.
Na chwilę obecną ciężko mi tu mówić o jakichkolwiek znajomych, bo poza jedną bliską koleżanką z liceum(z nią mogę swobodnie rozmawiać przez internet na każdy temat, co bardzo mi pomaga) no i najbliższą rodziną naprawdę nie mam za bardzo osób, o których mogłabym powiedzieć 'znajomy/znajoma'. Ale w liceum tak miałam, śmiałam się nawet chyba aż za dużo, bo często nauczyciele z luźniejszych przedmiotów musieli mnie uciszać. Miałam też potworne huśtawki nastroju, mogłam się wściec z byle powodu i przelewać swoją frustrację na wszystkich wokół, bądź też odwrotnie do tego żartować z każdym i zaśmiewać w najlepsze. Ale były to reakcje odruchowe, niewymuszone, bo po prostu czułam, że przy tych ludziach mogę być sobą. Czasem tylko coś mnie dopadało i faktycznie zmuszałam się do bycia radosną, ale to pojedyncze sytuacje raczej. Teraz, kiedy zaczęłam studia zaoczne, wygląda to już nieco inaczej. Nie wiem jaki jest tego powód, być może to ludzie, być może to mnie się pogorszyło przez wakacje, ale nie odzywam się prawie w ogóle, jak mnie zapytają zdawkowo coś odpowiem i tyle. Niby się uśmiechnę, ale sztucznie, bez emocji C:
Wydaje mi się, że wśród kolegów i koleżanek ze szkoły uchodziłam raczej za osobę smutną, poważną, zamyśloną. Nie zawsze taka się czułam, ale na taką wyglądałam, po części przez moją mimikę twarzy, a po części przez to, że odczuwałam niekiedy bardzo silne napięcie. Starałam się uśmiechać, ale to był często tak jak piszecie uśmiech tylko ustami, w prawdziwym uśmiechu śmieją się przede wszystkim oczy, także swojego smutku i przygnębienia raczej nie potrafiłam ukryć. Choć zdarzali się tacy, którzy tego nie dostrzegali, może nie przyglądneli mi się dokładnie.
Szary Cezary napisał(a):Zresztą i tak po kilku chwilach spędzonych w towarzystwie czuję się jakbym się przypałętał do nich, ponieważ widzę, że poniekąd będąc z nimi, jestem jednocześnie odseparowany (mianowicie: mówią między sobą, ja jedynie słucham, a jak chcę coś powiedzieć, to mam wrażenie, że nikt nie słucha i kończę w połowie zdania).
Miałem ostatnio identyczną sytuację.
Umówiłem się z kolega z którym rok już się nie widziałem. Zaproponował spotkanie, powiedział, że szykuje się wyjście o X godzinie i w X miejscu. No to już wiedziałem, że nie będziemy sami tylko jeszcze jakaś grupka jego znajomych. Mimo to poszedłem, nawet z dobrym nastawieniem. Na miejscu okazało się, że jest jego dziewczyna ze znajomymi z pracy no i parę znajomych tego mojego kolegi. Wszyscy rozmawiali ze soba a ja siedziałem jak kołek, co ja kiś czas wtrącają parę slów. I jeszcze kumpel do mnie nagle wyskoczył z tekstem "czemu nic nie mówisz", wiadomo, od razu wszyscy spojrzenia na mnie.
Głupio się poczułem i wnioski takie: do spotkania podszedłem optymistycznie a do domu wróciłem zdołowany.
Ja niestety też tak mam, problem w tym, że udaje zbyt dobrze przez co nikt nie widzi, że coś jest ze mną nie tak, nie potrafię nie udawać, to weszło we mnie zbyt głęboko, bardzo boli ale z drugiej strony jak się ktoś dowie to zacznie się wypytywać czy wszystko w porządku dlatego koniec końców wole nie dać po sobie poznać i mieć spokój...masakra
Buuren napisał(a):Ja niestety też tak mam, problem w tym, że udaje zbyt dobrze przez co nikt nie widzi, że coś jest ze mną nie tak, nie potrafię nie udawać, to weszło we mnie zbyt głęboko, bardzo boli ale z drugiej strony jak się ktoś dowie to zacznie się wypytywać czy wszystko w porządku dlatego koniec końców wole nie dać po sobie poznać i mieć spokój...masakra
U mnie to samo... Permanentna mistyfikacja. Z dnia na dzień jest coraz gorzej, a ja nie wiem co zrobić. W domu nikt nie wie o moich problemach, a sam sobie rady nie dam. Fobia, prawdopodobna depresja, problemy z alkoholem, problemy na studiach, troche tego jest. Codziennie biję się z myślami, żeby się jednak przełamać i powiedzieć ale... Do psychologa też sie nie potrafie zebrać.
Czasem się śmieje, że gdyby nie to wszystko to byłby ze mnie całkiem dobry aktor
Ja natomiast widzę to zupełnie inaczej. Wśród przyjaciół czuję się bezpiecznie i nie muszę nikogo grać. I właśnie to pozwala mi na bycie sobą - takim, jakim prawdopodobnie byłbym zawsze, gdyby nie fobia i depresja. A tak, będąc w obcym dla mnie miejscu z ludźmi, których ledwie znam, lęk popycha mnie do udawania kogoś, kim nie jestem - wszystko, byleby tylko zostać zaakceptowanym, albo chociaż nie zostać wyrzutkiem.
Dobrze sobie kupić kamerę i nagrywać swoje zachowanie wśród ludzi i porównać te nagrania wśród ludzi z nagraną na skype rozmową z kimś bliskim (rodziną) byłoby wszystko jasne. Ja nagrałem swoją rozmowę na skype z obcą osobą i jestem w lekkim szoku np. jak rozmawiam to nie byłem świadomy, że ze stresu co chwila zamykam prawe oko i trzymam je zamknięte jak mówię ogólnie przydatne jest sie nagrać na video zwiększa samoświadomość