31 Gru 2012, Pon 3:02, PID: 332450
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 31 Gru 2012, Pon 3:11 przez symbolic-acts.)
Opiszę krótko, jak wygląda moje życie.
W przedszkolu byłam masakrycznym niejadkiem i zrzędliwym dzieckiem, 3 dzieci na krzyż wyrażały chęć zabawy ze mną i wspólnego spędzania czasu. Rozpieszczony, wredny bachor, ale do tego cholernie zdolny - taka panowała o mnie opinia. Nauczyłam się szybko czytać i już w przedszkolu pojawiła się ogromna potrzeba samotnego spędzania czasu. Rozkładałam sobie maskotki, urządzałam przedstawienia, czytałam, nigdy się nie nudziłam - byłam niezwykle kreatywnym i ciekawym świata dzieckiem, zawsze coś sobie potrafiłam znaleźć... Z tym, że z nikim innym, tylko z sobą. Najlepsza przyjaciółka z przedszkola znienawidziła mnie po jakimś czasie przedszkolnej znajomości.
Podstawówka. Tata zaczął uczyć mnie języka angielskiego, który stał się moją największą życiową pasją. Na lekcjach w szkole po prostu się nudziłam. Zaczęłam czytać anglojęzyczne książki w 3 lub 4 klasie podstawówki. Warto dodać, że w klasach 1-5 byłam... delikatnie mówiąc, nieco grubszym dzieckiem. Szczególnie w klasach 4-6 przejawiałam nadmierny zapał do nauki, maksymalne spięcie, powagę nietypową jak na dziecko w tym wieku, obrażanie wszystkich rówieśników, brak szacunku do nich, wywyższanie się i odpychający wygląd też mi nie pomagały.
Gimnazjum - pierwsza klasa pod znakiem totalnej poprawy! Wyluzowana dziewczyna. Zauroczyło się we mnie nawet paru chłopaków. Niestety, odkryłam, że sprawia mi radość pastwienie się nad nimi - znęcałam się, obrażając, jednego z nich rzuciłam po tygodniu w bardzo nieprzyjemnej atmosferze. Już po jakichś 3 miesiącach znowu czułam się jak odludek. Uciekłam w świat muzyki metalowej, którą kocham. W trzeciej klasie gimnazjum zaczęłam ubierać się bardziej "metalowo" - ale bez przesady, chodzi mi tylko o jakąś koszulkę ukochanego zespołu i adidasy a la lata 80. Niemniej jednak, byłam przedmiotem plotek i drwin, ludzie twierdzili nawet, że chodzę, jakbym nosiła pampersa . Oczywiście co do tego stylu, cały czas dbam o to, żeby nie wyglądać śmiesznie, żeby tylko ludzie nie patrzyli i nie komentowali, bo to dla mnie koniec świata.
Oto jestem w liceum, teoretycznie dogaduję się z wszystkimi, lecz tak naprawdę z nikim. Tylko z tymi, z którymi muszę. Kontakt urywa mi się błyskawicznie i często z mojej winy. Wszyscy mają jakichś tam znajomych i wychodzą, a ja nie umiem nikogo poznać i ludzie zazwyczaj mają mnie w poważaniu z powodu mojego wyglądu i mojej osobowości. Potrafię pokłócić się z 3 osobami w 2 dni. Często przez wplątywanie się w lawinę wrednych uwag, plotek, sarkazmu, ironii i krytyki. Jestem samolubnym egoistą, cały czas czuję stres, niepokój, lęk, zamartwiam się i zamęczam, często nie odpisuję ludziom lub nie odbieram telefonów i sms-ów bez powodu, często chodzę sama, wobec podobających mi się chłopaków stosuję chore gierki, co ostatecznie ich zraża, nie jestem za ładna, mam grubawe nogi i łydki, nie zawsze czeszę włosy. Ponadto obserwuję u siebie brak empatii do drugiego człowieka, obojętność, a nawet czasem śmiech z cudzych zmartwień i nieszczęść. Nie wspomnę nawet o sytuacji dzisiejszej - przed zapytaniem ekspedientki o rozmiar buta trzy razy ćwiczyłam swoją wypowiedź. Na ulicy wydaje mi się, że każdy się na mnie gapi i muszę im coś udowodnić, dlatego robię się spięta i przybieram minę nadętego bufona. Wymyślam sobie też różne teorie konspiracyjne - ona się na mnie popatrzyła, a ona zna tego kogoś, który zna tego kogoś, na pewno coś już się dzieje! Potrafię siedzieć cały dzień w domu i gapić się w ścianę/komputer przy dźwiękach muzyki i biadolić nad brakiem znajomych i spotkań. Jedynym zajęciem jest hejting w Internecie, czytanie książek i nauka języków obcych, do których mam talent. Jednak czuję, że z fobią społeczną nigdzie nie dotrę...
W skrócie: unikanie spotkań i rozmów, małomówność, zamiłowanie do krytyki, wybuchowość, natężenie stresu, lęku, niepokoju.
Pogodzić się z tym, że taka już jestem i odpłynąć w krainę "Żyję w swoim świecie i nic mnie nie obchodzi wasza opinia" czy walczyć?
W przedszkolu byłam masakrycznym niejadkiem i zrzędliwym dzieckiem, 3 dzieci na krzyż wyrażały chęć zabawy ze mną i wspólnego spędzania czasu. Rozpieszczony, wredny bachor, ale do tego cholernie zdolny - taka panowała o mnie opinia. Nauczyłam się szybko czytać i już w przedszkolu pojawiła się ogromna potrzeba samotnego spędzania czasu. Rozkładałam sobie maskotki, urządzałam przedstawienia, czytałam, nigdy się nie nudziłam - byłam niezwykle kreatywnym i ciekawym świata dzieckiem, zawsze coś sobie potrafiłam znaleźć... Z tym, że z nikim innym, tylko z sobą. Najlepsza przyjaciółka z przedszkola znienawidziła mnie po jakimś czasie przedszkolnej znajomości.
Podstawówka. Tata zaczął uczyć mnie języka angielskiego, który stał się moją największą życiową pasją. Na lekcjach w szkole po prostu się nudziłam. Zaczęłam czytać anglojęzyczne książki w 3 lub 4 klasie podstawówki. Warto dodać, że w klasach 1-5 byłam... delikatnie mówiąc, nieco grubszym dzieckiem. Szczególnie w klasach 4-6 przejawiałam nadmierny zapał do nauki, maksymalne spięcie, powagę nietypową jak na dziecko w tym wieku, obrażanie wszystkich rówieśników, brak szacunku do nich, wywyższanie się i odpychający wygląd też mi nie pomagały.
Gimnazjum - pierwsza klasa pod znakiem totalnej poprawy! Wyluzowana dziewczyna. Zauroczyło się we mnie nawet paru chłopaków. Niestety, odkryłam, że sprawia mi radość pastwienie się nad nimi - znęcałam się, obrażając, jednego z nich rzuciłam po tygodniu w bardzo nieprzyjemnej atmosferze. Już po jakichś 3 miesiącach znowu czułam się jak odludek. Uciekłam w świat muzyki metalowej, którą kocham. W trzeciej klasie gimnazjum zaczęłam ubierać się bardziej "metalowo" - ale bez przesady, chodzi mi tylko o jakąś koszulkę ukochanego zespołu i adidasy a la lata 80. Niemniej jednak, byłam przedmiotem plotek i drwin, ludzie twierdzili nawet, że chodzę, jakbym nosiła pampersa . Oczywiście co do tego stylu, cały czas dbam o to, żeby nie wyglądać śmiesznie, żeby tylko ludzie nie patrzyli i nie komentowali, bo to dla mnie koniec świata.
Oto jestem w liceum, teoretycznie dogaduję się z wszystkimi, lecz tak naprawdę z nikim. Tylko z tymi, z którymi muszę. Kontakt urywa mi się błyskawicznie i często z mojej winy. Wszyscy mają jakichś tam znajomych i wychodzą, a ja nie umiem nikogo poznać i ludzie zazwyczaj mają mnie w poważaniu z powodu mojego wyglądu i mojej osobowości. Potrafię pokłócić się z 3 osobami w 2 dni. Często przez wplątywanie się w lawinę wrednych uwag, plotek, sarkazmu, ironii i krytyki. Jestem samolubnym egoistą, cały czas czuję stres, niepokój, lęk, zamartwiam się i zamęczam, często nie odpisuję ludziom lub nie odbieram telefonów i sms-ów bez powodu, często chodzę sama, wobec podobających mi się chłopaków stosuję chore gierki, co ostatecznie ich zraża, nie jestem za ładna, mam grubawe nogi i łydki, nie zawsze czeszę włosy. Ponadto obserwuję u siebie brak empatii do drugiego człowieka, obojętność, a nawet czasem śmiech z cudzych zmartwień i nieszczęść. Nie wspomnę nawet o sytuacji dzisiejszej - przed zapytaniem ekspedientki o rozmiar buta trzy razy ćwiczyłam swoją wypowiedź. Na ulicy wydaje mi się, że każdy się na mnie gapi i muszę im coś udowodnić, dlatego robię się spięta i przybieram minę nadętego bufona. Wymyślam sobie też różne teorie konspiracyjne - ona się na mnie popatrzyła, a ona zna tego kogoś, który zna tego kogoś, na pewno coś już się dzieje! Potrafię siedzieć cały dzień w domu i gapić się w ścianę/komputer przy dźwiękach muzyki i biadolić nad brakiem znajomych i spotkań. Jedynym zajęciem jest hejting w Internecie, czytanie książek i nauka języków obcych, do których mam talent. Jednak czuję, że z fobią społeczną nigdzie nie dotrę...
W skrócie: unikanie spotkań i rozmów, małomówność, zamiłowanie do krytyki, wybuchowość, natężenie stresu, lęku, niepokoju.
Pogodzić się z tym, że taka już jestem i odpłynąć w krainę "Żyję w swoim świecie i nic mnie nie obchodzi wasza opinia" czy walczyć?