20 Wrz 2012, Czw 11:35, PID: 317102
Kiedyś byłem tutaj na tym forum i chyba nawet napisałem kilka postów. Przez kilka lat się sporo pozmieniało. Streszczając moją historię (bo nie chce mi się rozpisywać), chciałbym wam przedstawić jak wiele diagnoz można postawić jednej osobie.
Z nieśmiałością w moim życiu bywało różnie. W zasadzie to pewne symptomy mogły wskazywać na cechy fobii. Ograniczona ilość znajomych, zakłopotanie w sytuacjach społecznych, wstyd przed dzwonieniem do ludzi (z zamawianiem żarcia nawet teraz mam problemy ), trema przed wystąpieniami publicznymi (ale wydaje mi się, że w granicach normy bo po kilku minutach całkiem dobrze się czuję będąc na scenie), nadmierna potliwość, spore problemy w kontaktach z płcią przeciwną ( bywały przebłyski odwagi if you know what i mean ale bez wchodzenia w związki).
W liceum od czasu do czasu na imprezach gdzie nie znałem ludzi zacząłem odczuwać coś w rodzaju nudności co niestety powodowało lęk przed zwymiotowaniem. Po jakimś czasie stało się to niemal rutynowe. Nowe miejsca + duża ilość ludzi = będę się czuł źle przez pierwsze kilka godzin. Dalej lęk przed jedzeniem w nowych miejscach itp. Ale były to rzeczy na poziomie sprawiającym jedynie dyskomfort w bardziej stresujących sytuacjach społecznych.
Problem nasilił się na drugim roku studiów paradoksalnie po paśmie małych sukcesów. 'Nudności' i lęk przed zwymiotowaniem nasiliły się do tego stopnia, że na kilka dni musiałem zrezygnować z zajęć bo po prostu myślałem, że się czymś zatrułem. Zacząłem mniej jeść, nastrój spadał coraz bardziej (pojawia się też uczucie depersonalizacji). Na moje nieszczęście tracę swojego psa. Trauma. Kilka dni później moja przyjaciółka oznajmia mi, że czuje do mnie więcej niż przyjaźń. Z głową pełną obaw postanawiam zaryzykować i wejść w swój pierwszy związek.
Idę do lekarza skonsultować te swoje nudności. Sugeruję, że są to objawy nerwicowe. Dostaję na to lek na zgagę + jakiś lek na wyciszenie. Doznaję efektu placebo . + 10 do odwagi w sytuacjach społecznych itp. Ale niestety mój organizm już trochę dostał w kość (schudłem do 58kg przy wzroście 180) co daje mi się silnie odczuć podczas sesji egzaminacyjnej. Mimo pozytywnych ocen pozwalających utrzymać stypendium naukowe zaczynam miewać dość mocne stany depresyjne.
Udaję się ponownie do lekarza, który zaleca mi wizytę w poradni zdrowia psychicznego. Tam gdy tylko pani z recepcji widzi jak wyglądam załatwia mi wizytę poza kolejką. Kilka rozmów z psychiatrą, testy i rozmowy z psychologiem. Po tygodniu dostaję lek Zolaxa. Zaczyna się semestr. Mam wrażenie, że moja 'depresja' bierze się ze złego wyboru studiów i rozważam zmianę kierunku. Chodzę na zajęcia i czuję się lekko lepiej. Niestety leki wywołują pierwszy atak paniki (oczywiście nikt mi nie wytłumaczył co to takiego jest). Sytuacja wyglądała tak: czytam na głos tekst na zajęciach z angielskiego. Skończyłem czytać. Mija chwila i czuję ogromny niepokój. Fala zimna i ciepła przechodzi przez moje ciało. Jestem strasznie spięty ale nie wychodzę z sali. Kończą się zajęcia. Jestem strasznie zestresowany. Załatwiam jeszcze kilka rzeczy na uczelni czując jakby coś miało za chwile koło mnie wybuchnąć. Idę na cotygodniową konsultację do psychiatry. Mówię, że czuję się coraz gorzej. Ten podwaja mi dawkę leku i dodaje drugi (solian). Ja oczywiście wierząc lekarzowi nawet nie sprawdzam co to jest, biorę przypisane mi dawki. Lęki się nasilają. Rezygnuję z zajęć. Doznaję akatyzji (jest to przedawkowanie leków neuroleptycznych. Nie mogę wysiedzieć w miejscu skupić się na czymkolwiek. Mam wrażenie, że życie mi się kończy).
Rzucam leki i zmieniam lekarza. Tymczasowo przyjmuję Seronil. Doznaję drugiego ataku paniki siedząc w restauracji z dziewczyną. Konsultuję się z psychologiem. Ten sugeruje, że nie radzę sobie ze stresem (o ataku paniki dalej nic nie wiem) i raczej nie mam depresji (he he, taka pierdoła jestem, że nawet porządnej depresji nie potrafię mieć ). Zapisuję się na 3 miesięczną terapię grupową. Zmieniam lek na Venlafaxine. Dobrze reaguję na lek. Powoli udaje mi się 'get shit together'. Nowy lekarz informuję mnie, że poprzednia diagnoza była fatalną pomyłką (nie ma schizofrenii jej!), jestem obserwowany pod względem zaburzeń depresyjnych oraz możliwości dwubiegunowej. Terapia niewiele mi pomaga ale depresja mija, nie odczuwam większego stresu itp. ale czuję, że związek mnie bardzo ogranicza. Czuję ogromną potrzebę bycia wolnym. To dość nietypowa rzecz ale jestem człowiekiem, który nie odczuwa samotności i tym bardziej się jej nie boję, najchętniej to bym wyeliminował czynnik ludzki z każdej dziedziny mojego życia. Terapia się kończy (rezygnuję chyba kilka dni przed końcem bo mam sporo innych rzeczy na głowie). Mam mały kryzys w związku. Chcę coś zmienić w sobie ale nie wiem co jest nie tak. Po 2 miesiącach rozstaję się z dziewczyną (wiem, że ją skrzywdziłem) ale czuję ogromną ulgę (wolność od zobowiązań).
Wracam na studia. Odstawiam leki. Nudności dalej mi towarzyszą zwłaszcza jak chcę zabrać się za dietę i siłownię (nie mogę utrzymać stałych posiłków itp). Rok przechodzę bez większych ekscesów (czasem miewam napady duszności, takie uczucie jakby się miało pyłek w garde, zawsze w tym samym miejscu). Zaliczam praktyki studenckie jako inżynier na budowie małego osiedla (studiowałem budownictwo). Całkiem nieźle sobie radzę kierując podwykonawcami aczkolwiek dość mocno odbieram wszelką krytykę. Zaczyna się semestr. Po kilku miesiącach na sali wykładowej doznaję ataku paniki. Nie mogę wysiedzieć na miejscu (na moje nieszczęście jest to sala na 400 osób gdzie prowadzący zamyka drzwi więc nie da się wyjść tak bez bycia niezauważonym) ale wytrzymuję do przerwy. Wychodzę się przewietrzyć. Wracam na ćwiczenia (mała sala więc się nie boję). Właściwie to od tego momentu nie pojawiłem się już na żadnym wykładzie na studiach. Po powrocie do domu biorę Seronil. Chodzę cały zestresowany ale staram się nie wycofywać. Następnego dnia umawiam się prywatnie na wizytę u kolejnego psychiatry (bliżej domu). Ten sugeruje fobię społeczną i postanawia wrócić do venlafaksyny oraz czasem mam brać doraźnie afobam (o tym czym właściwie jest atak paniki i jak się to leczy dalej nic nie wiem ). Umawiam się też na jedną prywatną wizytę u terapeuty ale nie chcę przechodzić terapii bo szkoda mi kasy. Trochę czytam o fobiach. Powiązuję ataki paniki z formą stresu i staram się uczyć technik redukujących stres (medytacje, MBSR, filozofia).
Postanawiam dokończyć studia ale zawodowo chcę się zajmować czymś innym (powrót do marzeń z liceum). Wspomagam się lekami ale ciągle chodzę bardzo spięty, rezygnuję z wyjść dla przyjemności. Wszelkie wypady do kina czy imprezy znoszę na afobam'ie. Bronię pracę inżynierską na celujący i mówię studiom i venlafaksynie pa pa . Mam pół roku wolnego by się sam dokształcić by później wyjechać na rok na kurs. W tym czasie dobijam do masy 85kg i czuję się świetnie. Aczkolwiek dalej wszelkie wypady do ludzi wspomagam się lekami uspokajającymi lub afobamem. Dokształcam się z zakresu psychologii, filozofii, wszystko w oparciu o racjonale podejście do świata.
Przeprowadzam się do nowego miasta i mieszkam z grupką ludzi. Chodzę czasem bardzo zestresowany ale nie chcę brać leków. Skoro to wszystko jest w mojej głowie to znaczy, że mogę z tym sobie jakoś poradzić. Czasem doznaję ataków ale słabych. Uczę się jak koncentrować się na innych rzeczach (np. w środkach komunikacji publicznej dużo rysuję by odwrócić uwagę). Wpadam w wir pracy. Po kilku miesiącach gdy okazuje się, że kurs, na który uczęszczam jest nic nie wart (tragiczny poziom) postanawiam wreszcie coś zmienić w swoim życiu i zwalczyć te ataki paniki (teraz albo nigdy). Swangoz więcej medytuję, katuję swój organizm dużą ilością sportu, jem suplementy diety. Wszystko by zredukować stres. Niestety im bardziej chcę się pozbyć ataków paniki tym one stają się mocniejsze. Doznaję ataków niemal codziennie (o dziwo nikt z moich współlokatorów nic o tym nie wiedział bo starałem się tego nie pokazywać. Jedynym objawem było unikanie wspólnych wypadów na miasto, do kina itp). Ale wmawiam sobie w głowie „padnę 40 razy powstanę 40 razy”. Zachowuję pogodę ducha, chodzę uśmiechnięty.
Medytuję i biegam godzinami zaniedbując naukę. Im ja staję się silniejszy tym ataki stają się silniejsze. Zaczynam czuć ogromny ból w klatce piersiowej (właściwie to doznawałem niemal pełnego zestawu objawów: ból w klatce piersiowej, mrowienie w całym ciele, fale zimna i ciepła, uczucie 'lekkiej głowy', zawroty głowy, duszności no i te okropne myśli, że zaraz coś stanie mi się złego, strach, stres, silna potrzeba ucieczki) . W trakcie medytowania odkopuję kilka sytuacji z dzieciństwa, które mocno wpłynęły na moją ekspresję uczuć w stosunku do bliskich mi osób. Przez chwilę czuję się jakby z pleców spadło mi 50 kg. Odnalazłem co zaszczepiło mi absurdalnie głupią myśl, którą kieruję się do dzisiaj. Na chwilę minął jakikolwiek lęk, widzę pełno nowych możliwości w swoim życiu. Postanawiam wrócić do domu ponaprawiać kilka rzeczy. Ataki paniki wróciły błyskawicznie. Lęk przed tym, czy uda mi się wszystko naprawić. Najsilniejszy atak w moim życiu doznałem podczas drogi powrotnej do domu jadąc autokarem. Miałem wrażenie, że moje ciało mnie nienawidzi, że mnie odrzuca. Coś potwornego. W domu udało mi się otworzyć. Czuję się bardzo dobrze ale ataki paniki nie mijają. Myślę sobie, że potrzebuję trochę czasu by moja podświadomość zadziałała prawidłowo.
Przez przypadek na youtube trafiam na wywiad z neurologiem i specjalistą od medytacji, który wspomina jak w dzieciństwie miał silne ataki paniki i je zwalczył gdy zaczął je lubić ( o_O jak można coś takiego lubić? ).
Zainspirowało mnie to by poszukać informacji co to tak naprawdę jest atak paniki. Trafiłem na kilka materiałów video z technikami jak się tego pozbyć oraz książkę (wszystko tylko po angielsku). Zastosowałem jedną z technik. W skrócie trzeba chcieć doznawać ataków paniki bo one nie są groźne. Nie niszczą organizmu a wręcz przeciwnie zapewniają lepsze ukrwienie ważnych organów (jeżeli ktoś się z tym zmaga to polecam samemu przeczytać 'Panic Away Program', ew. mogę opisać szerzej). Z tym paradoksalnym nastawieniem zacząłem stopniowo uwalniać się z tego chodząc samemu w tłum, przemieszczając się komunikacją publiczną domagająć się ataków (masochizm ). Dzięki temu zwalczyłem lęk przed lękiem. W kilka tygodni. Bez leków. Bez pomocy osób trzecich. Po miesiącu mogłem swobodnie wychodzić na imprezy. Mam co prawda jeszcze trochę pozostałych odruchów bo w końcu prawie 5 lat żyłem w lęku przed kolejnym atakiem ale wiem, że jeszcze trochę i będę czysty z resztek agorafobii. Teraz atak paniki jest dla mnie problemem na poziomie kichnięcia. Kontynuując moją pracę nad sobą oglądałem sporo wykładów z psychologii na Youtube. Myślałem, że dobrze sobie radzę z fobią społeczną, że ten problem mnie nie dotyczy. Ale ciągle uważałem, że mam kilka cech, które utrudniają mi życie w społeczeństwie. Utrzymywanie stałych kontaktów ze znajomymi, własna inicjatywa, odwlekanie pewnych spraw. I tak dotarłem do Avoidant Personality Disorder (osobowość unikająca). I szok. Ktoś opisał dokładnie mój typ charakteru, dlaczego tak a nie inaczej działam. To powoduje moje nudności a później ataki paniki. Lęk przed upokorzeniem, lęk przed odrzuceniem, wstyd. Dałem się przekonać by zwalczyć moje mechanizmy obronne. 2 lata pracy nas sobą i atakami paniki dały mi ogromne podstawy by łatwo się przeprogramować na taką osobę jaką chcę być. Wiem, że jestem w stanie tego dokonać bez pomocy terapeuty czy leków. Jedynie lenistwo teraz oddziela mnie od życia tak jak chcę żyć. Wspomagam się literaturą fachową (The Essential Guide to Overcoming Avoidant Personality Disorder—Martin-Kantor ), NLP, filozofią ZEN ( polecam wykłady Alana Wattsa), medytacją MBSR, i zdrowym rozsądkiem . Powoli przygotowuję solidne fundamenty, przebudowuję schematy myślowe by zacząć ekspozycję na sytuacje, które wcześniej były dla mnie problematyczne. Wiem, że w pewnych sprawach trzeba być ostrożnym nie wszystko da się załatwić ekspozycją tak po prostu ( czego sam doświadczyłem próbując bez wiedzy zwalczyć ataki paniki).
tak btw. W ciągu roku odczuwam kolosalne zmiany w swoim nastawieniu do życia, świata itp. Widzę jak bardzo to co ma się w głowie wpływa na innych ludzi. Stałem się bardziej otwarty i moja mowa ciała też na to wskazuje. Nie ma dnia by ktoś do mnie nie zagadał jak gdzieś chodzę po mieście. Nie mam problemu by słuchać i rozmawiać z kompletnie obcymi ludźmi. Jest to niesamowicie przyjemnie. W życiu właśnie o to chodzi. O budowanie relacji. Relacji z samym sobą i innymi ludźmi.
Ale jam się rozpisał. Zwykle nie jestem tak wylewny .
Jakbyście mieli jakieś pytania to śmiało pisać. Opowiem na tematy z zakresu ataków paniki, terapii grupowej, pracy z psychologiem czy też technik poprawy koncentracji i redukcji stresu (no i w najbliższym czasie o Osobowości unikającej).
Z nieśmiałością w moim życiu bywało różnie. W zasadzie to pewne symptomy mogły wskazywać na cechy fobii. Ograniczona ilość znajomych, zakłopotanie w sytuacjach społecznych, wstyd przed dzwonieniem do ludzi (z zamawianiem żarcia nawet teraz mam problemy ), trema przed wystąpieniami publicznymi (ale wydaje mi się, że w granicach normy bo po kilku minutach całkiem dobrze się czuję będąc na scenie), nadmierna potliwość, spore problemy w kontaktach z płcią przeciwną ( bywały przebłyski odwagi if you know what i mean ale bez wchodzenia w związki).
W liceum od czasu do czasu na imprezach gdzie nie znałem ludzi zacząłem odczuwać coś w rodzaju nudności co niestety powodowało lęk przed zwymiotowaniem. Po jakimś czasie stało się to niemal rutynowe. Nowe miejsca + duża ilość ludzi = będę się czuł źle przez pierwsze kilka godzin. Dalej lęk przed jedzeniem w nowych miejscach itp. Ale były to rzeczy na poziomie sprawiającym jedynie dyskomfort w bardziej stresujących sytuacjach społecznych.
Problem nasilił się na drugim roku studiów paradoksalnie po paśmie małych sukcesów. 'Nudności' i lęk przed zwymiotowaniem nasiliły się do tego stopnia, że na kilka dni musiałem zrezygnować z zajęć bo po prostu myślałem, że się czymś zatrułem. Zacząłem mniej jeść, nastrój spadał coraz bardziej (pojawia się też uczucie depersonalizacji). Na moje nieszczęście tracę swojego psa. Trauma. Kilka dni później moja przyjaciółka oznajmia mi, że czuje do mnie więcej niż przyjaźń. Z głową pełną obaw postanawiam zaryzykować i wejść w swój pierwszy związek.
Idę do lekarza skonsultować te swoje nudności. Sugeruję, że są to objawy nerwicowe. Dostaję na to lek na zgagę + jakiś lek na wyciszenie. Doznaję efektu placebo . + 10 do odwagi w sytuacjach społecznych itp. Ale niestety mój organizm już trochę dostał w kość (schudłem do 58kg przy wzroście 180) co daje mi się silnie odczuć podczas sesji egzaminacyjnej. Mimo pozytywnych ocen pozwalających utrzymać stypendium naukowe zaczynam miewać dość mocne stany depresyjne.
Udaję się ponownie do lekarza, który zaleca mi wizytę w poradni zdrowia psychicznego. Tam gdy tylko pani z recepcji widzi jak wyglądam załatwia mi wizytę poza kolejką. Kilka rozmów z psychiatrą, testy i rozmowy z psychologiem. Po tygodniu dostaję lek Zolaxa. Zaczyna się semestr. Mam wrażenie, że moja 'depresja' bierze się ze złego wyboru studiów i rozważam zmianę kierunku. Chodzę na zajęcia i czuję się lekko lepiej. Niestety leki wywołują pierwszy atak paniki (oczywiście nikt mi nie wytłumaczył co to takiego jest). Sytuacja wyglądała tak: czytam na głos tekst na zajęciach z angielskiego. Skończyłem czytać. Mija chwila i czuję ogromny niepokój. Fala zimna i ciepła przechodzi przez moje ciało. Jestem strasznie spięty ale nie wychodzę z sali. Kończą się zajęcia. Jestem strasznie zestresowany. Załatwiam jeszcze kilka rzeczy na uczelni czując jakby coś miało za chwile koło mnie wybuchnąć. Idę na cotygodniową konsultację do psychiatry. Mówię, że czuję się coraz gorzej. Ten podwaja mi dawkę leku i dodaje drugi (solian). Ja oczywiście wierząc lekarzowi nawet nie sprawdzam co to jest, biorę przypisane mi dawki. Lęki się nasilają. Rezygnuję z zajęć. Doznaję akatyzji (jest to przedawkowanie leków neuroleptycznych. Nie mogę wysiedzieć w miejscu skupić się na czymkolwiek. Mam wrażenie, że życie mi się kończy).
Rzucam leki i zmieniam lekarza. Tymczasowo przyjmuję Seronil. Doznaję drugiego ataku paniki siedząc w restauracji z dziewczyną. Konsultuję się z psychologiem. Ten sugeruje, że nie radzę sobie ze stresem (o ataku paniki dalej nic nie wiem) i raczej nie mam depresji (he he, taka pierdoła jestem, że nawet porządnej depresji nie potrafię mieć ). Zapisuję się na 3 miesięczną terapię grupową. Zmieniam lek na Venlafaxine. Dobrze reaguję na lek. Powoli udaje mi się 'get shit together'. Nowy lekarz informuję mnie, że poprzednia diagnoza była fatalną pomyłką (nie ma schizofrenii jej!), jestem obserwowany pod względem zaburzeń depresyjnych oraz możliwości dwubiegunowej. Terapia niewiele mi pomaga ale depresja mija, nie odczuwam większego stresu itp. ale czuję, że związek mnie bardzo ogranicza. Czuję ogromną potrzebę bycia wolnym. To dość nietypowa rzecz ale jestem człowiekiem, który nie odczuwa samotności i tym bardziej się jej nie boję, najchętniej to bym wyeliminował czynnik ludzki z każdej dziedziny mojego życia. Terapia się kończy (rezygnuję chyba kilka dni przed końcem bo mam sporo innych rzeczy na głowie). Mam mały kryzys w związku. Chcę coś zmienić w sobie ale nie wiem co jest nie tak. Po 2 miesiącach rozstaję się z dziewczyną (wiem, że ją skrzywdziłem) ale czuję ogromną ulgę (wolność od zobowiązań).
Wracam na studia. Odstawiam leki. Nudności dalej mi towarzyszą zwłaszcza jak chcę zabrać się za dietę i siłownię (nie mogę utrzymać stałych posiłków itp). Rok przechodzę bez większych ekscesów (czasem miewam napady duszności, takie uczucie jakby się miało pyłek w garde, zawsze w tym samym miejscu). Zaliczam praktyki studenckie jako inżynier na budowie małego osiedla (studiowałem budownictwo). Całkiem nieźle sobie radzę kierując podwykonawcami aczkolwiek dość mocno odbieram wszelką krytykę. Zaczyna się semestr. Po kilku miesiącach na sali wykładowej doznaję ataku paniki. Nie mogę wysiedzieć na miejscu (na moje nieszczęście jest to sala na 400 osób gdzie prowadzący zamyka drzwi więc nie da się wyjść tak bez bycia niezauważonym) ale wytrzymuję do przerwy. Wychodzę się przewietrzyć. Wracam na ćwiczenia (mała sala więc się nie boję). Właściwie to od tego momentu nie pojawiłem się już na żadnym wykładzie na studiach. Po powrocie do domu biorę Seronil. Chodzę cały zestresowany ale staram się nie wycofywać. Następnego dnia umawiam się prywatnie na wizytę u kolejnego psychiatry (bliżej domu). Ten sugeruje fobię społeczną i postanawia wrócić do venlafaksyny oraz czasem mam brać doraźnie afobam (o tym czym właściwie jest atak paniki i jak się to leczy dalej nic nie wiem ). Umawiam się też na jedną prywatną wizytę u terapeuty ale nie chcę przechodzić terapii bo szkoda mi kasy. Trochę czytam o fobiach. Powiązuję ataki paniki z formą stresu i staram się uczyć technik redukujących stres (medytacje, MBSR, filozofia).
Postanawiam dokończyć studia ale zawodowo chcę się zajmować czymś innym (powrót do marzeń z liceum). Wspomagam się lekami ale ciągle chodzę bardzo spięty, rezygnuję z wyjść dla przyjemności. Wszelkie wypady do kina czy imprezy znoszę na afobam'ie. Bronię pracę inżynierską na celujący i mówię studiom i venlafaksynie pa pa . Mam pół roku wolnego by się sam dokształcić by później wyjechać na rok na kurs. W tym czasie dobijam do masy 85kg i czuję się świetnie. Aczkolwiek dalej wszelkie wypady do ludzi wspomagam się lekami uspokajającymi lub afobamem. Dokształcam się z zakresu psychologii, filozofii, wszystko w oparciu o racjonale podejście do świata.
Przeprowadzam się do nowego miasta i mieszkam z grupką ludzi. Chodzę czasem bardzo zestresowany ale nie chcę brać leków. Skoro to wszystko jest w mojej głowie to znaczy, że mogę z tym sobie jakoś poradzić. Czasem doznaję ataków ale słabych. Uczę się jak koncentrować się na innych rzeczach (np. w środkach komunikacji publicznej dużo rysuję by odwrócić uwagę). Wpadam w wir pracy. Po kilku miesiącach gdy okazuje się, że kurs, na który uczęszczam jest nic nie wart (tragiczny poziom) postanawiam wreszcie coś zmienić w swoim życiu i zwalczyć te ataki paniki (teraz albo nigdy). Swangoz więcej medytuję, katuję swój organizm dużą ilością sportu, jem suplementy diety. Wszystko by zredukować stres. Niestety im bardziej chcę się pozbyć ataków paniki tym one stają się mocniejsze. Doznaję ataków niemal codziennie (o dziwo nikt z moich współlokatorów nic o tym nie wiedział bo starałem się tego nie pokazywać. Jedynym objawem było unikanie wspólnych wypadów na miasto, do kina itp). Ale wmawiam sobie w głowie „padnę 40 razy powstanę 40 razy”. Zachowuję pogodę ducha, chodzę uśmiechnięty.
Medytuję i biegam godzinami zaniedbując naukę. Im ja staję się silniejszy tym ataki stają się silniejsze. Zaczynam czuć ogromny ból w klatce piersiowej (właściwie to doznawałem niemal pełnego zestawu objawów: ból w klatce piersiowej, mrowienie w całym ciele, fale zimna i ciepła, uczucie 'lekkiej głowy', zawroty głowy, duszności no i te okropne myśli, że zaraz coś stanie mi się złego, strach, stres, silna potrzeba ucieczki) . W trakcie medytowania odkopuję kilka sytuacji z dzieciństwa, które mocno wpłynęły na moją ekspresję uczuć w stosunku do bliskich mi osób. Przez chwilę czuję się jakby z pleców spadło mi 50 kg. Odnalazłem co zaszczepiło mi absurdalnie głupią myśl, którą kieruję się do dzisiaj. Na chwilę minął jakikolwiek lęk, widzę pełno nowych możliwości w swoim życiu. Postanawiam wrócić do domu ponaprawiać kilka rzeczy. Ataki paniki wróciły błyskawicznie. Lęk przed tym, czy uda mi się wszystko naprawić. Najsilniejszy atak w moim życiu doznałem podczas drogi powrotnej do domu jadąc autokarem. Miałem wrażenie, że moje ciało mnie nienawidzi, że mnie odrzuca. Coś potwornego. W domu udało mi się otworzyć. Czuję się bardzo dobrze ale ataki paniki nie mijają. Myślę sobie, że potrzebuję trochę czasu by moja podświadomość zadziałała prawidłowo.
Przez przypadek na youtube trafiam na wywiad z neurologiem i specjalistą od medytacji, który wspomina jak w dzieciństwie miał silne ataki paniki i je zwalczył gdy zaczął je lubić ( o_O jak można coś takiego lubić? ).
Zainspirowało mnie to by poszukać informacji co to tak naprawdę jest atak paniki. Trafiłem na kilka materiałów video z technikami jak się tego pozbyć oraz książkę (wszystko tylko po angielsku). Zastosowałem jedną z technik. W skrócie trzeba chcieć doznawać ataków paniki bo one nie są groźne. Nie niszczą organizmu a wręcz przeciwnie zapewniają lepsze ukrwienie ważnych organów (jeżeli ktoś się z tym zmaga to polecam samemu przeczytać 'Panic Away Program', ew. mogę opisać szerzej). Z tym paradoksalnym nastawieniem zacząłem stopniowo uwalniać się z tego chodząc samemu w tłum, przemieszczając się komunikacją publiczną domagająć się ataków (masochizm ). Dzięki temu zwalczyłem lęk przed lękiem. W kilka tygodni. Bez leków. Bez pomocy osób trzecich. Po miesiącu mogłem swobodnie wychodzić na imprezy. Mam co prawda jeszcze trochę pozostałych odruchów bo w końcu prawie 5 lat żyłem w lęku przed kolejnym atakiem ale wiem, że jeszcze trochę i będę czysty z resztek agorafobii. Teraz atak paniki jest dla mnie problemem na poziomie kichnięcia. Kontynuując moją pracę nad sobą oglądałem sporo wykładów z psychologii na Youtube. Myślałem, że dobrze sobie radzę z fobią społeczną, że ten problem mnie nie dotyczy. Ale ciągle uważałem, że mam kilka cech, które utrudniają mi życie w społeczeństwie. Utrzymywanie stałych kontaktów ze znajomymi, własna inicjatywa, odwlekanie pewnych spraw. I tak dotarłem do Avoidant Personality Disorder (osobowość unikająca). I szok. Ktoś opisał dokładnie mój typ charakteru, dlaczego tak a nie inaczej działam. To powoduje moje nudności a później ataki paniki. Lęk przed upokorzeniem, lęk przed odrzuceniem, wstyd. Dałem się przekonać by zwalczyć moje mechanizmy obronne. 2 lata pracy nas sobą i atakami paniki dały mi ogromne podstawy by łatwo się przeprogramować na taką osobę jaką chcę być. Wiem, że jestem w stanie tego dokonać bez pomocy terapeuty czy leków. Jedynie lenistwo teraz oddziela mnie od życia tak jak chcę żyć. Wspomagam się literaturą fachową (The Essential Guide to Overcoming Avoidant Personality Disorder—Martin-Kantor ), NLP, filozofią ZEN ( polecam wykłady Alana Wattsa), medytacją MBSR, i zdrowym rozsądkiem . Powoli przygotowuję solidne fundamenty, przebudowuję schematy myślowe by zacząć ekspozycję na sytuacje, które wcześniej były dla mnie problematyczne. Wiem, że w pewnych sprawach trzeba być ostrożnym nie wszystko da się załatwić ekspozycją tak po prostu ( czego sam doświadczyłem próbując bez wiedzy zwalczyć ataki paniki).
tak btw. W ciągu roku odczuwam kolosalne zmiany w swoim nastawieniu do życia, świata itp. Widzę jak bardzo to co ma się w głowie wpływa na innych ludzi. Stałem się bardziej otwarty i moja mowa ciała też na to wskazuje. Nie ma dnia by ktoś do mnie nie zagadał jak gdzieś chodzę po mieście. Nie mam problemu by słuchać i rozmawiać z kompletnie obcymi ludźmi. Jest to niesamowicie przyjemnie. W życiu właśnie o to chodzi. O budowanie relacji. Relacji z samym sobą i innymi ludźmi.
Ale jam się rozpisał. Zwykle nie jestem tak wylewny .
Jakbyście mieli jakieś pytania to śmiało pisać. Opowiem na tematy z zakresu ataków paniki, terapii grupowej, pracy z psychologiem czy też technik poprawy koncentracji i redukcji stresu (no i w najbliższym czasie o Osobowości unikającej).