16 Kwi 2011, Sob 14:57, PID: 249169
CK.zgodze sie z Toba w zupelnosci.Jesli chodzi o moj przypadek to zwiazalem sie 2 lata temu z osoba ktora w srodowisku uchodzi za pewna siebie,bezposrednia,lubiaca byc w centrum uwagi i zainteresowania.Juz od samego poczatku wiedzalem ze bedzie trudno....Probowalem w jakis sposob zmienic swoje podejscie do zycia dzieki niej.Faktem jest ze wspomagala mnie w moim problemie i byla cierpliwa.Pomimo tego najprosciej w swiecie zaczalem bac sie wspolnych spotkan.Czasami az razila mnie jej pewnosc siebie.Byc moze zazdroscilem jej tego ze potrafi odnalezc sie w kazdej sytuacji i w kazdym towarzystwie.O dziwo prawie wszyscy moi znajomi nie polubili jej,i twierdzili ze nic nie bedzie z naszego zwiazku.Ja brnalem w to dalej.W ciagu roku czasu odchodzilem od niej moze 10 razy.Wiem ze jest to nienormalne.ale myslalem ze milosc moze mnie zmienic.Im bardziej mnie potrzebowala,tym bardziej izolowalem sie od niej.Zaczela mnie krytykowac i oceniac.Tlumaczyla mi w prosty sposob ze jesli bym ja kochal,nie postepowalbym w ten sposob.Ale niestety stany napiecia jaki mi towarzyszyly czasami powodowaly to ze zamiast z nia porozmawiac kiedy cos mi wytykala lub krytykowala,konczyly sie moimi ucieczkami,od niej.Z uczucia wlasnej beznadziejnosci doszla jeszcze niska samoocena,deprecha i odizolowanie od wszystkich i wszystkiego.Kiedy minal dzien lub dwa prosilem o nastepna szanse,wierzac ze tym razem dam sobie rade i bedzie lepiej.Tak naprawde dzieki niej zaczalem uczeszczac na terapie behawioralna-poznawcza,zaczalem medytowac,czytac roznego rodzaju ksiazki jak sobie pomoc.Nawet zdecydowalem sie na zazywanie antydepresantow,aby tylko ratowac nasz zwiazek,bo myslalem ze milosc do drugiej osoby i jej wsparcie,moga zwyciezyc z moimi problemami.Niestety jesli chodzi o mnie mialo to efekt destrukcyjny.Aby stymulowac swoje kiepskie nastroje czasami musielem sie napic,aby czuc sie swobodnie w jej towarzystwie,lub kiedy sie rozstawalismy,moc o niej nie myslec.Nie jestesmy juz ze soba od dwoch miesiecy,pomimo tego ze jeszcze miesiac temuprzyjezdzala do mnie i mnie prosila aby to wszystko naprawic,ze jesli sie kochamy to wszystko bedzie ok.Ale mialem juz dosyc tego blednego kola,szkoda mi jej bylo i samego siebie ze tak musimy zyc.Od okola miesiaca czasu ma juz kogos innego.Chociaz bardzo ja kocham, wiem ze nie mozemy byc ze soba.Chociaz bardzo cierpie wiedzac o tym ze nie bedziemy juz nigdy razem,mysle ze dobrze sie stalo.Za dwa tyg.zaczynam terapie po raz drugi,probuje aktywnie spedzac czas i zapomniec.Od 3 tyg.nie napilem sie grama alkoholu imysle ze uda mi sie to na dlugi czas.Jesli czuje sie zle ide do kosciola,tak dla siebie aby prosic o sile i wiare ze uda mi sie wyjsc z tego swinstwa(fs).Jesli sie ogarne i zrobie ze soba porzadek,dopiero wtedy zaczne myslec o tym aby zwiazac sie z kims.Po co mam ranic nastepna osobe.Pozdrawiam wszystkich