PhobiaSocialis.pl
Jak rodzina podchodzi do waszych zaburzeń? - Wersja do druku

+- PhobiaSocialis.pl (https://www.phobiasocialis.pl)
+-- Dział: Problemy i porady (https://www.phobiasocialis.pl/forum-14.html)
+--- Dział: Relacje międzyludzkie (https://www.phobiasocialis.pl/forum-19.html)
+---- Dział: RODZINA (https://www.phobiasocialis.pl/forum-64.html)
+---- Wątek: Jak rodzina podchodzi do waszych zaburzeń? (/thread-33668.html)



Jak rodzina podchodzi do waszych zaburzeń? - Ciasteczko - 26 Maj 2021

Jak wasze rodziny podchodza do tego, że macie problemy psychiczne? W sensie, wiedzą o tym? Mówicie im? Jakie są ich reakcje? Macie wsparcie, czy nie bardzo? A może przez reakcje rodziny jesteście jeszcze bardziej zaburzeni lub utwierdzacie się w swoich zaburzeniach? 

Moze zacznę od siebie. U mnie wsparcia i zrozumienia dla problemow psychicznych nie ma wcale. 
W sensie nie żeby moja siostra negowała istnienie chorob psychicznych, co to to nie, ale ona postrzega je w bardziej "filmowy" sposób. Czyli np. dla niej osoba z depresją, to TYLKO ktoś, kto wiecznie chodzi smutny, siłą nie da sie go z domu wyciągnąc, ma przynajmniej kilka prób samobójczych. Tylko wtedy mozna mówić o depresji. To samo alkoholizm. Przez lata żyliśmy pod jednym dachem z moim szwagrem, który byl klasycznym alkoholikiem-przemocowcem. Moja siostra latami negowała u niego poważny alkoholizm, w sensie wiedziała, ze ma problemy z piciem, ale przez fakt, że on generalnie dbał o siebie i o dom (w sensie pomagał w sprzątaniu itp.) to dla niej "nie bylo jeszcze tak źle". Bo dla niej alkoholik kwalifikujący si do leczenia, to ktoś kto pije codziennie i śpi pod płotem, taki żulik typowy. Alkoholizm moejgo szwagra dopiero z łaski swojej zaczęła dostrzegać po takich sytuacjach jak: silne urojenia zazdrości, kiedy to szwagier impulsywnie po alkoholu wsiadł do auta i jechał z Holandii do Polski, bo uroił sobie, że siostra go zdradza, przy czym spowodował wypadek na auostrazie i leżał w szpitalu, gadanie głupot co już zajeżdża powoli jakimś uszkodeniem mózgu albo chorobą psychiczną, próba samobójcza i też pobyt w szpitalu.
To samo było ze mną. Mam od dziecka problemy psychiczne, myslę, e niektóre moje reakcje były zrozumiałe dość jak na okoliczności bo np. jako dziecko okaleczałam się. W tamtym okresie miałam na głowie 3 poważne sytuacje w życiu, które się nałożyły wszystkie w jednym czasie: śmierć rodziców, zmiana otoczenia (nowa rodzina), przemoc szkolna. Zdaniem mojej siostrzyczki miałam tak z dnia na dzień pogodzić się z tym wszystkim i nie tylko iść o przodu, co jeszcze osiągać sukcesy, wiecie, 5 w szkole przynosić, być grzeczna, zachowywać się. Moje samookaleczenia siostra karała biciem, tak długo aż nie przestałam tego robić. Albo grożeniem, że odda mnie do domu dziecka, raz pamiętam jak zesrana siedziałam w pokoju, bo ona gdzieś dzwoniła i z kimś gadala (z perspektywy czasu myślę, że udawała, że z kimś gada ale pewności nie mam), że mają po mnie przyjechać itp. 
Generalnie dla niej moje samookaleczenia były próbą zwrócenia na siebie uwagi, uwazała, że jestem histeryczką, że jestem nadwrażliwa i ż przesadzam. Generalnie, że sobie wymyślam. 
Byłam trudnym dzieckiem, bywały sytuacje, gdzie oja siostra już nie miała siły i brała mnei z łaski swojej do psychologa, ale nie po to, żey zapewnić mi pomoc, tylko po to, żeby ktoś ją przekonał, że problem leży we mnie, żeby mogła to przyklepać i tyle. Np. raz jak się samookaleczałam, to poszła ze mną do psychologa, który stwierdził, że mam osobowość niedojrzałą. To czy diagnoza si zgadza czy nie, to nie istotne, bo nie miałam prowadzonej żadnej terapii, żadnego leczenia (a mogłam mieć na nfz), moja siostra po prostu poszła tam przyklepac, że jestem nieojrzała emocjonalnie i potem przez wiekszość nastoletności słyszałam ten argument jak coś źle zrobiłam. 
Moje problemy zaczynała minimalnie bardziej poważnie postrzegać jak włączyl mi się agresor i jak dom podpaliłam. Wtedy poparła moją chęć pójścia do psychiatry, ale na tym się skończyło, bo jak problem z agresją pozornie mi minął, to wszystko wróciło do normy. 
Jak jes dzisaj? Nie mówię jej wcale o moim samopoczuciu i o tym, czy coś złego się u mnie dzieje, chyba, że jest to konieczne jak np, wtedy gdy straciłam prace. Ale tak na co dzień jak dzwonię to zawsze jest u mnie super, wszysko idzie ku lepszemu, generalnie jestem podekscytowana życiem, widze kwiatki i tęczę XD Jakoś tak wraz z pelnym wejścim w dorosłość intuicyjnie wyczułam, że lepiej już się nie użalać i udawać, że wszystko jest ok. Miałam rację, bo jak w okresie bezrobocia poprosiłam siostrę o załatwienie mi psychotropów, to wydarła się na mnie, że jestem lekomanka i sobie problemy wymyślam znowu. 

Generalnie zdaniem mojej siostry, jak ktoś nie śpi pod mostem, nie ma prób samobójczych, jakiś poważnych zwidów czy halucynacji, to sobie wymysla, nie ma żadnych zaburzeń i ma nie wymyslac. 
Co więcej, moja siostra autentyznie się dziwi, czemu ja nie mam dobrej pracy, czemu się nie rozwijam i nie robie nic ze swoim życiem XD Jj zdaniem wszystko co mnie spotkało jest nieistotne, powinnam być przeciez w ch*j pewna siebie, rządzić na rynku pracy, dyktować warunki i ogólnie błyszczeć. No ciekawe czemu tak nie jest XD 

Czy to się na mnie odbiło? Bardzo, bo boję się chodzić do specjalistów, boję się nazwania mnie symulantem, że sobie wymyślam i że histeryzuję, bo paaaanie, tutaj ludzie przychodza po próbach samobójczych, z silnymi urojeniami, a pani mi tu d*pe zawraca. 
Teraz idę na terapię i mam te same obawy. Zwlaszcza, że minimalnie mi się polepszyło, w takich momentach zawsze mam wrażenie, ze sobie wymyslam problemy. 

Moja siostra to jeeszcze nic, matka mojego chłopaka kazała mu na+:Ikony bluzgi pierd:ć do roboty i że ma w domu się nie pokazywac, jak nas pobili w Niemczech. Chłopak wysłal jej zdjęcie pobitej twarzy (miał normalnie siniaki, limo pod okiem), yo ona stwierdziła, że on sobie wymyśla i ma iść do roboty, a nie użalać się nad sobą, bo "ona tez ciężko pracuje na 2 etaty"....


RE: Jak rodzina podchodzi do waszych zaburzeń? - Kacper - 26 Maj 2021

Jak coś powiem to głównie jest bagatelizowanie, że "ja mam gorzej", że znajduję sobie wymówki tylko. Matki nie obchodzi moje samopoczucie tylko żebym jak najszybciej się wyleczył i zapie*dalał na siebie i wypie*dolił z domu. W sumie to akurat chętnie bym spełnił. No i oczywiście ciągłe porównania że inni w twoim wieku to i tamto.

Tak, dzięki reakcjom (głównie mamy) utwierdzam się w przekonaniu że jestem nic nie wartym leniwym śmieciem. Tak było odkąd pamiętam i do dzisiaj tak pozostało. NIGDY ku*wa ale to nigdy N I K T nie powiedział mi że mnie kocha czy nawet lubi za to jaki jestem.

nie wiem moze za duzo wymagam od zycia, moze jestem jakis nienormalny i zaden chlop nie potrzebuje tych rzeczy co wymienilem bo nie jest taką :Ikony bluzgi kotek:ą


RE: Jak rodzina podchodzi do waszych zaburzeń? - Ajka - 26 Maj 2021

Ale jakie zaburzenia, przecież wszystko jest w porządku


RE: Jak rodzina podchodzi do waszych zaburzeń? - Shirohebi - 26 Maj 2021

Ja właściwie zawsze byłem sam ze swoimi problemami. Generalnie mam taką zasadę, że nie mówię o swoich problemach komuś, kto nie jest w stanie mi pomóc w ich rozwiązaniu. To, że ktoś mnie poklepie po ramieniu i powie, że będzie dobrze w niczym mi nie pomoże, a nawet zaszkodzi, bo wtedy poczuję się gorszy w oczach tej osoby. Moi rodzice wiedzą tylko tyle ile widzą, czyli np. to, że nigdy nie przyprowadzałem do domu kolegów czy dziewczyn, a reszty mogą się co najwyżej domyślać. Kiedy ten temat był przez nich w jakikolwiek sposób poruszany, to po prostu wymyślałem jakieś wymówki. Jeśli wstydziłem się coś kupić/załatwić, to zawsze starałem się jakoś "zmanipulować" rodziców, żeby zrobili to za mnie bo coś tam. Z perspektywy czasu wiem, że takie wyręczanie się rodziną tylko pogłębia zaburzenia, bo jest się wtedy takim trochę dzieckiem w ciele dorosłego, które nie potrafi samodzielnie nic zrobić w prawdziwym życiu. Kiedy wyprowadziłem się od rodziców zrobiłem w ciągu roku większy progres życiowy niż przez kilka lat mieszkania z nimi. Prędzej czy później trzeba się usamodzielnić, a im później to zrobimy tym gorzej dla nas...


RE: Jak rodzina podchodzi do waszych zaburzeń? - Ciasteczko - 26 Maj 2021

(26 Maj 2021, Śro 17:51)Kacper napisał(a): Jak coś powiem to głównie jest bagatelizowanie, że "ja mam gorzej", że znajduję sobie wymówki tylko. Matki nie obchodzi moje samopoczucie tylko żebym jak najszybciej się wyleczył i zapie*dalał na siebie i wypie*dolił z domu. W sumie to akurat chętnie bym spełnił. No i oczywiście ciągłe porównania że inni w twoim wieku to i tamto.

Tak, dzięki reakcjom (głównie mamy) utwierdzam się w przekonaniu że jestem nic nie wartym leniwym śmieciem. Tak było odkąd pamiętam i do dzisiaj tak pozostało. NIGDY ku*wa ale to nigdy N I K T nie powiedział mi że mnie kocha czy nawet lubi za to jaki jestem.

nie wiem moze za duzo wymagam od zycia, moze jestem jakis nienormalny i zaden chlop nie potrzebuje tych rzeczy co wymienilem bo nie jest taką :Ikony bluzgi kotek:ą


Porownania sa najgorsze,jakbysmy juz sami nie widzieli roznic miedzy nami, a ludzmi zdrowymi :Stan - Niezadowolony - Zawiedziony:


Ja tez.czuje sie jak len xd Zwlaszcza, ze wiekszosc mojego zycia to bunkrowanie sie w domu,.gdzie nie robie nic sensonego tulko leze w lozku cale dnie, albi spie. Z jednej strony nir jest to normalne, alr z drugiej idealna podkladka zeby nazwac mnie leniem. 

Ja mysle, ze wiekszosc potrzebuje byc kochanym bez wzgledu na plec. W koncu wiele zaburzen wynika wlasnje z njedoborow tej milosci w dziecinstwie. Tylko malo kto sie przyzna do takicj uczuc.

(26 Maj 2021, Śro 19:17)Shirohebi napisał(a): Ja właściwie zawsze byłem sam ze swoimi problemami. Generalnie mam taką zasadę, że nie mówię o swoich problemach komuś, kto nie jest w stanie mi pomóc w ich rozwiązaniu. To, że ktoś mnie poklepie po ramieniu i powie, że będzie dobrze w niczym mi nie pomoże, a nawet zaszkodzi, bo wtedy poczuję się gorszy w oczach tej osoby. Moi rodzice wiedzą tylko tyle ile widzą, czyli np. to, że nigdy nie przyprowadzałem do domu kolegów czy dziewczyn, a reszty mogą się co najwyżej domyślać. Kiedy ten temat był przez nich w jakikolwiek sposób poruszany, to po prostu wymyślałem jakieś wymówki. Jeśli wstydziłem się coś kupić/załatwić, to zawsze starałem się jakoś "zmanipulować" rodziców, żeby zrobili to za mnie bo coś tam. Z perspektywy czasu wiem, że takie wyręczanie się rodziną tylko pogłębia zaburzenia, bo jest się wtedy takim trochę dzieckiem w ciele dorosłego, które nie potrafi samodzielnie nic zrobić w prawdziwym życiu. Kiedy wyprowadziłem się od rodziców zrobiłem w ciągu roku większy progres życiowy niż przez kilka lat mieszkania z nimi. Prędzej  czy później trzeba się usamodzielnić, a im później to zrobimy tym gorzej dla nas...


Ja teraz tez nic nie mowie,.ale mowilam w dziecinstwie. Pamietam, ze jako dziecko/nastolatek okropnie czulam sie psychicznie i po smierci rpdzicow chcialam wiez z kims nawiazac,.wkec zalilam sie siostrze ze wszystkiego. Poza tym ona i tak po moim zachowaniu widziala, ze cos jest nie tak tyle, ze zwalala na moje lenistwo, rozpieszczenie i fanaberie, a nie na chorobe. 
A z tym usamodzielnjenien to prawda. Pamietam czasy jak sie z kombinowalo z psychologiem, zeby pojsc tak, zeby siostra sje nje dowiedziala. Teraz nie musze na szczescie tego robic xdd


RE: Jak rodzina podchodzi do waszych zaburzeń? - niki111 - 26 Maj 2021

Moja rodzina traktuje to jak temat tabu, najbardziej przeraził ich mój stan kiedy bardzo dużo piłam, często po wódzie pisałam im, że nie chce już żyć i inne takie (mieszkałam sama), w końcu ojciec przyjechał 200 km i jak zobaczył w jakim jestem stanie to chyba dopiero dotarło, że źle ze mną i w sumie przyjechał w takim momencie, że nie wiem jakby to się skończyło, bo prawie nic nie jadłam przez pół miesiąca tylko piłam i podświadomie chciałam się zapić, w szpitalu zresztą powiedzieli, że to było powolne samobójstwo...teraz jak już nie pije to temat ucichł, dla nich mam wrażenie, że najważniejsze, że rzuciłam alko, ale już powody przez jakie wpadłam w alkoholizm średnio.


RE: Jak rodzina podchodzi do waszych zaburzeń? - Agnostyk1976Niemcy - 26 Maj 2021

Problem w tym, ze ludzie ogolnie nie maja raczej za bardzo pojecia o psychice czlowieka, no chyba ze ktos sie tym interesuje, a jesli to robi to ma czesto do tego powod. Np. sam ma jakies problemy lub ktos w w jego poblizu. Moze to byc wlasne dziecko, ktos z rodziny lub sasiad, znajomy czy ktos z pracy. Sa i tacy co ich ten temat tez z innych powodow interesuje. U mnie bylo tak ze ja sam mialem lub czesciowo jeszcze mam problemy i od 15 lat interesuje sie tym tematem, wiec troche wiem na ten temat. To tak podobnie jak ktos naprawia zawsze sam swoje auta, jeden musi bo ma malo kasy a inny bo to lubi. Ale ogolnie to wiekszosc tez nie potrafi samemu naprawic swojego auta, choc do innych to cos prostego. No i oczekiwac od osoby ktora nie ma pojecia o psychologi, zrozumienia co do wlasnych problemow, to tak jak by ktos oczekiwal o de mnie zrozumienia temazu np. chemi. Ja o tym po prostu nie mam pojecia, i dyskusja ze mna na ten temat raczej nie ma sensu. Kiedys np. poruszylem jakis problem w temacie psychologi z moja mama, no i widze ze za bardzo to nie ma pojecia o tym, mowi glupoty i zwyczajnie chce mnie przekonac do swojej racji. Wiec ja jej powiedzialem delikatnie ze przeczytalem z 10 ksiazek o powiazaniu z psychologia i troche wiem na ten temat, a mama na to: ja tez juz bylam u psychologa. Po tym postanowilem tematu o psychologi i problemach z tym zwiazanych wiecej nie poruszac. Ale na innych rzeczach mamuska sie zna i to lepiej niz ja. Tak to jest z ludzmi....


RE: Jak rodzina podchodzi do waszych zaburzeń? - ult - 26 Maj 2021

U mnie o tym się nie rozmawia i nigdy temat nie był poruszany, chociaż na kilometr widać, że coś jest nie tak. Jak tak pomyślę, to aż niesamowite, że nikt sie nie interesował czemu nigdzie nie wychodzę, nie mam znajomych, dziewczyny itd, no ale pewnie w tym problem, że to w dużej mierze wynika z wychowania, nadopiekuńczości. Do teraz nie wiem na ile moi starzy zastanawiają się czemu jestem taki zyebany, a na ile wydaje im się, że wszystko wporzo. xd Chociaż jakieś 2 lata temu jak spałem całymi dniami i ogólnie deprecha mocno wjechała, to mama wysyłała mnie do specjalistów, wiadomo że brałem jakieś leki, że byłem parę razy u psychologa itd, trochę próbowała te tematy poruszyć, problem w tym, że nie potrafię się otworzyć nawet w 1%. Na forum mi ciężko albo u psychiatry, a co dopiero przed rodziną mówić zwłaszcza o fobii. Nie przeszły by mi przez gardło słowa 'fobia społeczna', albo 'boje się ludzi' i jak czytam, że otwarcie rozmawiacie o tym ze swoją rodziną to trochę dla mnie abstrakcja, no i trochę zazdroszczę


RE: Jak rodzina podchodzi do waszych zaburzeń? - Użytkownik 104083 - 27 Maj 2021

No więc jako dziecko byłam bardzo kontaktowa i wszędzie miałam przyjaciół, z rodzicami też się dogadywałam. Później się "trochę" pozmieniało i wpadliśmy w spiralę nienawiści. Nie mogli znieść tego, że nie chodzę na imprezy i nie jestem jak inni. Chciałam przejść na nauczanie indywidualne, ale zmuszali mnie do chodzenia do szkoły. Przez to chodziłam do 6 różnych szkół, publicznych, prywatnych, a i tak nie udało się mnie "zintegrować". Oni się rozstali, a ja trafiłam do psychiatry. Moja matka początkowo zaprowadzała mnie terapię i utrzymywała kontakt z moją terapeutką i innymi -.- Ale dzięki temu, że zostałam zdiagnozowana, to zmniejszyły się jej oczekiwania względem mnie. Ona jest taka, że jak byłam zawziętą ateistką, to wręczyła mi "katolicki przewodnik po depresji", a jak niedawno usłyszała, że wstąpiłam do wspólnoty, to mnie wyśmiała. Dlatego nie utrzymujemy za dużo kontaktu. Z ojcem też gadam tylko przez telefon, a rodzeństwa jako takiego nie mam, tylko z poprzednich małżeństw rodziców i czasem widujemy się na pogrzebach. Za to mam fajny kontakt z dalszą rodziną i oni mnie wspierają. Mają dziecko z aspergerem i znają się trochę na psychologii, więc mówię im wszystko, co siedzi mi w głowie.


This forum uses Lukasz Tkacz MyBB addons.