PhobiaSocialis.pl

Pełna wersja: Jak wychodziliście z samotności do ludzi
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Stron: 1 2
Mnie pomaga anonimowość i poczucie równości. Kiedy znajduję się w otoczeniu ludzi, którzy nic o mnie nie wiedzą i wydają mi się sympatyczni, nie wzbudzają we mnie strachu czy onieśmielenia, zdarza mi się śmiało do nich zagadywać. Fajnym ćwiczeniem na początek jest pytanie o drogę, godzinę.

To wychodzenie do ludzi jest po prostu otwieraniem się na ludzi. Podejmowaniem jakiejkolwiek inicjatywy. Przykład sprzed kilku dni. Siedzę w poczekalni u lekarza, jakaś babka prosi mnie o przeczytanie jej jakiegoś napisu, bo miała problemy ze wzrokiem. I po chwili udało nam się przeprowadzić całkiem swobodną rozmowę.

Najważniejszy jest wspólny kontekst. Jeśli dwie osoby cokolwiek łączy, od tego trzeba zaczynać znajomość. A więc koledzy w szkole, najpierw gł. rozmawiają o szkole, potem już mają większy zakres tematów, jeśli się poznali od innej strony itd.
Osoby w kolejce do kasy, o drożyźnie w sklepach itp.
Nikomu właściwie nie zarzuciłem niczego personalnie, pisałem raczej o ogólnym wrażeniu jakie we mnei narasta (choc z drugiej strony nie będę tez ukrywał, że opisujac tutaj czasem swoje położenie, - jak sie okazuje, niekórym osobom faktycznie nieobce - dostawałem - nie twierdzę, że akurat od tych, którzy sie wypowiedzieli w wątku - prostą radę "wyjdź do ludzi").

Na zbiegi oklicznosci jak widzę mozna liczyć, ale jeśli w chwili słabosci zdarzy się napisać "ty to jedanak miałeś szczęście", to zaraz się obrywa. i mam wrażenie, ze często nie za samą zazdrosć, ale fakt, ze oto osmielilismy się zasugerować, iz nie tylko swoja tytaniczną pracą ktoś wyeszdł z dołka. Bo jakże to można powiedzieć "zaraz, ty wyszedłeś do tych w szkole, a co ja mógłbym zrobić?"!... Tu zaczyna się często teoretyzowanie. A ucziciwie byłoby odpoweidzieć - "Nie wiem. Ja faktycznie miałem o wiele łatwiej.".

Nie kryje się z swoja złościa czy frustracją, nie zamierzam nikomu wmaiwać, że pisałem te posty zupełnei spokojny - choc zdaje sobei sprawę, że do tych uczuc nie mam prawa. Tak, czuje sie sfrustrowany czytajac krótkie "rusz się z domu", podobnie jak czytając wspaniałe teoretyczne założenia celów i przebiegu szeroko pojetych terapii. Tu oczywiscie powróci wątek CBT i tego, ze sam sobei jestem winien - ale wciaż nei zamierzam ukrywać, zę czuję się czasem sfrustrowany czytajac w internecie opisy z których bije wrażenie jakim to terapia jest wsparciem. A jest niewiele większym od gadania do lustra - ale o tym to już dyskutowalismy...

Mylisz się jednak, nie miałem na celu wywołania w kimkolwiek poczucia winy ani tym bardziej polepszenia swojego wizerunku. Funkcjonowałem tak bardzo długo, ale dosyć dawno dostrzegłem swój bląd, i uważam,że nawet jeśłi nie wygrałem z tym do konca, to starałem sie wiele zmienić. Do żadnej ze znanych mi na studiach osób nie odnosiłem sie w ten sposób, a jeśłi nawet kilka razy mi sie zdarzyło, wydaje mi się, że zawsze statałem się przeprosić i poprawić.

Nie myśl też sobie, że kogoś kokietuję, - choc faktycznie, prawdę nie jest łatwo zaakceptować i pewnie stąd to wrażenie. Doskonale wiesz, że napisałem prawdę. Nie umiem sie leczyc, nei umiem pogodzić jendego z drugim, terapii z ekspozycją itp. itd, i z tego powodu też jestem niezadowolony.... Mmimo wszystko, bo zarzyzykuje stwierdzenie, że chyba faktycznie maiłem nieco racji podejrzewając, że ci, co wyszli cokolwiek dalej niż pzoa internet, wcale nie są o wiele silniejsi ode mnie... Niewiele mi to pomaga, bo i tak przeraza mnei upływ czasu, przeraża mnie ze mogę go stracic jeszcze wiecej i wydaje mi sie, zę kazdy stracony miesiac oddala mnie od normalności...

Zresztą, własicwie to nie wiem ,czemu sie tłumaczę, staram się pisać cos innymi słowami i precyzować W poprzednich postach napisałem o wiele, wiele wiecej, chyba wszysto co chciałem - do wiekszosci rzezcy komlpetnie się nie odniosłeś,
Nie uważam, że nie masz prawa do swoich uczuć. Nie masz na nie wpływu, pojawiają się, jedyne, na co masz wpływ, to to, co z nimi zrobisz dalej.
Zas napisał(a):Mmimo wszystko, bo zarzyzykuje stwierdzenie, że chyba faktycznie maiłem nieco racji podejrzewając, że ci, co wyszli cokolwiek dalej niż pzoa internet, wcale nie są o wiele silniejsi ode mnie
Wielu ludzi czegoś się boi, ale... "nie pozwól, aby strach przed działaniem wykluczył Cię z gry" :Stan - Uśmiecha się:
Cytat:Na zbiegi oklicznosci jak widzę mozna liczyć, ale jeśli w chwili słabosci zdarzy się napisać "ty to jedanak miałeś szczęście", to zaraz się obrywa. i mam wrażenie, ze często nie za samą zazdrosć, ale fakt, ze oto osmielilismy się zasugerować, iz nie tylko swoja tytaniczną pracą ktoś wyeszdł z dołka. Bo jakże to można powiedzieć "zaraz, ty wyszedłeś do tych w szkole, a co ja mógłbym zrobić?"!... Tu zaczyna się często teoretyzowanie. A ucziciwie byłoby odpoweidzieć - "Nie wiem. Ja faktycznie miałem o wiele łatwiej.".
wychodzenie z dolka polega tez na tym, ze sie wykorzystuje szanse, ktore sie natrafiaja.
ja doskonale wiem jak to jest siedziec w domu i nawet nie miec sposobnosci ich zauwazyc, albo nawet jesli jakas kolo nosa natretnie sie pojawia, to ignorowac, bo wszystko wydaje sie byc niemozliwe do osiagniecia.

problem z 'nadgorliwymi detektywami obludy', ktorzy tropia po forach ludzi 'podszywajacych sie' pod fobikow (tró fobicy i polowanie na czarownice) oraz sędziow, ktorzy oceniaja kto ma "o wiele latwiej", nie polega jedynie na tym, ze sie notorycznie mylą, ale na tym, ze robia sobie krzywde. bo o ile przez jakis czas taka postawa dziala jak balsam na zanizone poczucie wartosci ("nie musze miec poczucia winy z powodu swojej sytuacji zyciowej, bo mam wyjatkowego pecha, a inni nie") to na dluzsza mete moze zachecac do biernosi ("trudno, zebym sie wyleczyl, skoro mam o wiele gorzej niz inni, wiec nie bede sie leczyc").


Cytat:Mylisz się jednak, nie miałem na celu wywołania w kimkolwiek poczucia winy ani tym bardziej polepszenia swojego wizerunku. Funkcjonowałem tak bardzo długo, ale dosyć dawno dostrzegłem swój bląd, i uważam,że nawet jeśłi nie wygrałem z tym do konca, to starałem sie wiele zmienić. Do żadnej ze znanych mi na studiach osób nie odnosiłem sie w ten sposób, a jeśłi nawet kilka razy mi sie zdarzyło, wydaje mi się, że zawsze statałem się przeprosić i poprawić.
oczywiscie, to tylko moje osobiste wrazenie na podstawie postow i niczego wiecej. i uwazam, ze takie podejscie ma/ czy mialo na pewno bardzo duzy wplyw na twoje funkcjonowanie w relacjach z ludzmi (nie wiem czy udalo ci sie tego pozbyc czy po prostu to ukrywasz)


Cytat:Mmimo wszystko, bo zarzyzykuje stwierdzenie, że chyba faktycznie maiłem nieco racji podejrzewając, że ci, co wyszli cokolwiek dalej niż pzoa internet, wcale nie są o wiele silniejsi ode mnie..
nie rozumiem dlaczego zakladales, ze ci inni 'co wychodza' sa silniejsi od ciebie? ale czy wyszli poza internet i zaczynaja ukladac sobie zycie: niejednokrotnie tak.

Cytat:Zresztą, własicwie to nie wiem ,czemu sie tłumaczę, staram się pisać cos innymi słowami i precyzować W poprzednich postach napisałem o wiele, wiele wiecej, chyba wszysto co chciałem - do wiekszosci rzezcy komlpetnie się nie odniosłeś,
na pewno nie odnioslem sie przez zlosliwosc. nakieruj mnie na te fragmenty, dodaj pytanie, a sprobuje sie odniesc jak tylko bede potrafic.
Witam. Przeglądam to forum od dawna, ale teraz dopiero zdecydowałam się wtrącić swoje 2 grosze.

Pewnie jak wielu z Was moja fobia/lęki/nerwica/demon/depresja/ego/poryta świadomość czy czymkolwiek ten stan jest została w głównej mierze wyniesiona z domu rodzinnego i ze złych doświadczeń życiowych.

Nie chce jednaj robić off topu i wracając do tematu... Odkąd pamiętam samotność mi nie przeszkadzała, przeszkadzało mi natomiast nazywanie mnie przez rodzinę dziwolągiem. Nie było to nagminne, ale jednak mój nadwrażliwy umysł doskonale sobie zakodował te teksty...

Pewnie jeszcze się w jakimś temacie rozwinę na temat mojego życia, więc na razie powiem tyle, że spotkałam wreszcie na swojej drodze ludzi, którzy mnie uczą jak żyć i nie uciekać. Akceptują w całej mojej porytości, ale co ważne nie rozczulają się nade mną, a traktują po prostu normalnie.

To że w końcu zaczynam odżywać jest głównie zasługą mojego chłopaka, który jest całkowitym przeciwieństwem mojego ojca, który sprawił, że nikomu nie ufałam przez wiele lat, a zwłaszcza facetom gdyż słowa związek i rodzina kojarzyły mi się tylko z wiecznymi upokorzeniami, wyzwiskami i obwinianiem kobiety i dzieci za to, że "tatusiowi" nie wyszło życie (tak jakbym się prosiła na ten świat...).

:Stan - Niezadowolony - Płacze:
Oczywiście, żeby nie było zbyt różowo to wspomnę o tym, że miewam często napady lęków i psychicznej autoagresji i wtedy mam ochotę uciec nawet od niego, bo coś mi mówi, że i jemu nie mogę ufać.

Przepraszam, że tak skaczę, ale nie chcę pisać autobiografii, więc odpowiadając Ci na pytanie.

Nie uciekaj na siłę od samotności, ale jeśli masz okazję to wychodź do ludzi nawet jak się boisz, ręce Ci się trzęsą i nie chce ci się. Uprzedzam, że nie od razu zyskasz przyjaciół, spotka Cię pewnie wiele przykrych sytuacji, ale w końcu nauczysz się nie pokazywać, że coś cię rani. To mi przyszło z wiekiem i doświadczeniem, teraz mam etap, w którym uczę się kontrolować te negatywne bodźce i je wyrzucać z umysłu tzn. odreagowywać (co jest cholernie trudne dla kogoś z tak niską samooceną jaką mam ja). Niestety jak wspomniałam często mi się to nie udaję i mój chłopak na tym cierpi, bo nie wie OCB, a żeby było śmiesznie ja sama nie wiem, po prostu to cholerstwo tak potrafi mi przyćmić obraz rzeczywistości.

cdn
PRoblem w tym ze ja nie odczuwam w ogole potrzeby poznawania nowych ludzi, nie wiem obawiam sie czegos? ze ktos mnie nie zaakceptuje, ze spale sie ze wstydu? ze nie bede wiedzial co powiedziec? dlatego siedze w domu i wole dmuchac na zimne ..
ktos200 napisał(a):PRoblem w tym ze ja nie odczuwam w ogole potrzeby poznawania nowych ludzi, nie wiem obawiam sie czegos? ze ktos mnie nie zaakceptuje, ze spale sie ze wstydu? ze nie bede wiedzial co powiedziec? dlatego siedze w domu i wole dmuchac na zimne ..

Często odczuwam podobnie. Niestety. I wstydzę się tego.
Spotykanie i poznawanie ludzi to sytuacje trudne. Przynajmniej dla fobika. Najłatwiej mościć się we własnym, 'komfortowym', samotnym bagienku, niczym Shrek, ale z tym wiąże się nuda. Dlatego nawet fobik gdy odpowiednio się znudzi, odczuje potrzebę, może niekoniecznie poznawania czy uczestnictwa w życiu społecznym - ale na pewno potrzebę przynależności do grupy, bycia zaakceptowanym, a przede wszystkim chęć pozytywnych przeżyć. Ale przebywanie wśród ludzi oznacza wysiłek. "Zmuszają" cię do myślenia, mówienia, a także działania. Nie bezpośrednio, nie z premedytacją - po prostu tym charakteryzują się sytuacje społeczne, tak po prostu jest. Będąc pośród ludzi, trzeba od czasu do czasu podnieść się ze swojego bagienka, a to wiąże się z trudem. Chyba, że ktoś jest z góry zdeklarowanym mrukiem - nie będę się starać, nie będę się odzywać, niech się dzieje co chce.

Że ktoś mnie nie zaakceptuje? No jasne. Lęk przed oceną, czyli to cholerstwo, które determinuje większość mojego życia. Wiem, że muszę z tym walczyć. Częściowo już walczę. Może nawet robię postępy?
Że nie będę wiedział co powiedzieć? Zwykle nie wiem. Pustka w głowie. Krępująca cisza i natłok myśli "ale jestem głupi i beznadziejny, powinienem coś mówić, bo reszta tego oczekuje, skoro w tej chwili milczą,...". Nie lubię w towarzystwie (więcej niż jednej osoby) opowiadać o sobie, swoich sprawach, problemach. Inaczej niż na forum. Wolę neutralne tematy. Ale one mają to do siebie, że lubią się prędko wyczerpywać. Chwilka paplania o filmach, muzyce, polityce, "dzisiejszej młodzieży" albo sytuacji na rynku pracy, a potem jeżeli nie masz nic do powiedzenia o sobie - to leżysz. To okropne, bo ja lubię słuchać, gdy o sobie opowiadają inni. Na zasadzie wzajemności, a zasada ta jest dla mnie ważna, powinienem również umieć "sprzedać samego siebie". Ale nie mam w tym łatwości. Są blokady "to mogę powiedzieć, a tego nie, bo to zbyt intymne". I wychodzi, że tych intymnych spraw jest więcej. A to, czym można się podzielić i co trafia w eter, nie brzmi zbyt ciekawie. Choć to moja opinia..
Shalafi napisał(a):Są blokady "to mogę powiedzieć, a tego nie, bo to zbyt intymne". I wychodzi, że tych intymnych spraw jest więcej.
Też mam takie odczucia. Z drugiej strony, chciałbym w końcu nie czuć blokad mówiąc, że "tak, byłem ofiarą mobbingu szkolnego", "tak..." - no, parę rzeczy się znajdzie.
Shalafi napisał(a):ale na pewno potrzebę przynależności do grupy
Abstrahując od fobii - co, jeśli stoi się pośrodku różnych poglądów? To jest dopiero przerąbane.
stap!inesekend napisał(a):Abstrahując od fobii - co, jeśli stoi się pośrodku różnych poglądów? To jest dopiero przerąbane.

Nie wiem czy dobrze Cię rozumiem; chodzi o coś takiego, że w dyskusji o polityce jedni są za prawicą, drudzy za lewicą, a Ty myślisz np.: "mnie podobają się obie opcje"?
Raczej (mówiąc na własnym przykładzie): "dla prawicy jestem be, bo nie potępiam aborcji, eutanazji i związków homoseksualnych, a dla lewicy jestem be, bo jestem abstynentem na wielu polach i nie mam nic przeciwko wprowadzeniu prohibicji" :Stan - Uśmiecha się - Wystawia język:
No cóz, wtedy wychodzisz na przemądrzałego dupka, którego nikt nie zauważa, bo ma mętne, niewyraziste poglądy. W życiu to chyba jak w internecie - trolling, alleluja i do przodu.
No właśnie one są wyraziste (mimochodem), tylko nie takie, jakie któraś ze stron chciałaby usłyszeć/zobaczyć.
Oprócz poglądów (wyrazistych lub nie) dobrze mieć jeszcze siłę, żeby je głosić. Szczęśliwi ci, którzy ją mają.
Żebym ja miał w ogóle do kogo/czego wracać... Znajomi z przeszłości? Może gdyby to była jakaś inna przeszłość...
Nie mam zbyt wielkiej ochoty odświeżać znajomości z czasów szkolnych i studenckich, właściwie to nie wiem w jakim celu pododawałem je na facebooku. Te relacje nigdy nie były zażyłe czy głębokie (no, z drobnymi, dziś nieznaczącymi wyjątkami), więc nie bardzo jest co odświeżać. Ze szkołą i studiami, pod względem towarzyskim, przeważają u mnie negatywne skojarzenia. Jeśli nawet kiedyś kimś się zainteresowałem, to najczęściej nie potrafiłem wówczas (z powodu, a jakże, dennych umiejętności społecznych i blokad komunikacyjnych) wyrwać tego kogoś z 20-30 osobowej klasy/grupy, bądź grupki kumpli/psiapsiółek i oswoić. A jeśli tymczasowo zdarzyła się relatywnie bliższa znajomość, to proza życia skutecznie ją zatarła. Teraz natomiast wszyscy poszli w swoją stronę. Z drugiej strony - w ramach zakładanej poprawy relacji z ludźmi, właściwie równie dobrze mógłbym wybierać z dawnych znajomych, jak i nowo poznanych. A że ci pierwsi gorzej się kojarzą, to już wyżej napisałem. Wiem, że pobożnym życzeniem jest, aby ci nowi byli moim lustrzanym odbiciem, od razu mnie zaakceptowali czy polubili. Ale przynajmniej mogliby bardziej mi sprzyjać, niż większość osób, które przewinęły się przez moje życie do tej pory. Żebym coś dla kogoś znaczył. Żebym był dla kogoś ważną osobą, a ona dla mnie. Czy naprawdę trzeba być za+:Ikony bluzgi kochać 2:, wyrazistym, pewnym siebie, przebojowym i (lub) starać się ponad siły, żeby to dostać?

Tak, wiem, że to zależy ode mnie. Może wyłącznie ode mnie.
Zasie, jeśli Cię to pocieszy, to ja też za bardzo nie mam do czego wracać w kontekście ludzi, z którymi chodziłem do różnych szkół w moim (u)rodzinnym mieście.

(W ogóle to czuję dyskomfort, pisząc lub mówiąc "rodzinne miasto". Rodzinne miasto kojarzy mi się z miejscem, gdzie czuło się bliskie więzi, komfort i bezpieczeństwo. W odniesieniu do miejsca mojego urodzenia ciężko mówić o czymkolwiek z tej trójki. )

shalafi napisał(a):Czy naprawdę trzeba być za+:Ikony bluzgi kochać 2:, wyrazistym, pewnym siebie, przebojowym i (lub) starać się ponad siły, żeby to dostać?
Nie, ale znów - wciąż zastanawiam się, dlaczego tutaj mi się (przynajmniej względnie) udało, a tam nie. Na ile w tym kwestia ludzi, na ile mojej postawy, na ile samego faktu wyrwania się z pieleszy "rodzinnych" (znów, ogromny cudzysłów), a na ile wieku ludzi.

Tośka napisał(a):Chyba musiałam spokojnie poczekać na ten odpowiedni moment, przemyśleć sobie wszystko i poukładać.
U mnie to raczej była ewolucja (o tyle ciekawe, że ja ciągle krzyczę, by urządzać rewolucje, a w praktyce wychodzi co innego :Stan - Uśmiecha się - Mrugając:) Inna sprawa, że sama zmiana miejsca zamieszkania spowodowała NIEWYOBRAŻALNĄ wręcz przemianę.
stap!inesekend napisał(a):Inna sprawa, że sama zmiana miejsca zamieszkania spowodowała NIEWYOBRAŻALNĄ wręcz przemianę.

To ciekawe. Ale wobec tego - powinienem porządnie prześledzić Twój wątek w dziale ukrytym. Może "ukradnę" z tego coś dla siebie :Stan - Uśmiecha się - Wystawia język:
Bez przesady. Cudów tam nie ma. Cuda dopiero nadejdą :Stan - Uśmiecha się - Wystawia język:
Postanowiłam tu napisać - niby stary topic, ale może odgrzanie starego kotleta komuś się przyda.
Od ok. 9 roku życia mam lęk przed kontaktem z ludźmi, większość życia izolowałam się od świata, bo dałam sobie wmówić, że jestem beznadziejna. Zaczęła się wegetacja i unikanie wszystkiego.
Od pewnego czasu jestem na terapii, na której babeczka zauważyła ciekawą rzecz:
wychodzenie do ludzi wymaga odwagi/asertywności (wiary, że w razie czego w kontaktach z ludźmi potrafię bronić swoich granic i nie dam sobie krzywdy zrobić - ekspozycja na kontakt przestaje być taka zagrażająca). Żeby natomiast asertywnie bronić granic, trzeba wiedzieć gdzie leżą. Gdy ktoś jako dziecko był uczony, że każdy mu może zrobić i powiedzieć wszystko i ma się nie stawiać, to takich granic nie ma (ma za to dużo żalu i złości, bo zmuszony jest postępować wbrew sobie). Żeby wyznaczyć swoje granice, trzeba mieć jakieś swoje wewnętrzne WARTOŚCI, którymi się kierujemy, które są ważne. Życie w zgodzie z nimi powoduje, że człowiek nabiera szacunku do samego siebie, przestaje obwiniać się o bycie nic niewartym śmieciem. Mniej zależy mu na akceptacji wszystkich wokół, bo sam siebie akceptuje i wspiera. Staje się spójny, spokojniejszy. Ocenia realistycznie zagrożenie i wie, że w wielu przypadkach nie ma co panikować, bo sobie poradzi.

Dla mnie to ma sporo sensu, tak na logikę. Brzmi dość prosto, tylko samo wyznaczanie wartości nie jest takie łatwe.
ciekawe, muszę o tym pomyśleć
PannaJoanna:

"WARTOŚCI, którymi się kierujemy, które są ważne. Życie w zgodzie z nimi powoduje, że człowiek nabiera szacunku do samego siebie, przestaje obwiniać się o bycie nic niewartym śmieciem. Mniej zależy mu na akceptacji wszystkich wokół, bo sam siebie akceptuje i wspiera. Staje się spójny, spokojniejszy. Ocenia realistycznie zagrożenie i wie, że w wielu przypadkach nie ma co panikować, bo sobie poradzi.

Dla mnie to ma sporo sensu, tak na logikę. Brzmi dość prosto, tylko samo wyznaczanie wartości nie jest takie łatwe."


Dlatego ludzie wierzący mają Boga,chrześcijanin wierzy że jest bezgranicznie kochany przez Boga-za cenę okrutnej śmierci na krzyżu. I to jest ta jedyna największa WARTOŚĆ.

No są też inne ale ulotne,mądry w to nie zainwestuje.
Stron: 1 2