PhobiaSocialis.pl

Pełna wersja: Nie chce mi się żyć
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Stron: 1 2 3 4
Cytat:Czasem się zastanawiam, a są to myśli nad wyraz głupie, wręcz kretyńskie - czy ktoś mnie uratuje?
Myślę, że jeżeli ktoś jest nas w stanie uratować to niestety tylko my sami, co stwierdziłam po terapiach u kilku już psychologów i psychiatrów w swoim życiu..I im bardziej spadam w dół w swoją depresję i fobię, im bardziej zamykam się w sobie, to tym bardziej jest to wyraźne. Pytanie tylko jak to zrobić? Jak sobie pomóc?? :Stan - Niezadowolony - Płacze:
wam moze nie, ale mi tak :Stan - Uśmiecha się:
Tośka, pod tym co piszesz o relacjach z ludźmi mogłabym sie podpisać niestety. Może warto jednak siebei polubić :Stan - Uśmiecha się - Mrugając: ? Nic się nie traci, a bez tego trudno chyba o zdrowe relacje z innymi.
Mnie sie zdarzyło tak że jeden człowiek się mną "zaopiekował", nie moge powiedzieć że nie pomogło, ale problemu nie rozwiązało.
ja high life i nie narzekam :Stan - Uśmiecha się: gdybyscie mieli jak ja to tez byscie chcieli zyc :Stan - Uśmiecha się:
A u mnie, choć wiele się zmieniło, to pewne rzeczy pozostają w stanie takim, jakim były dawniej. Patrząc na moją motywację i tempo, w jakim robię różne rzeczy, to wygląda to tak, jakby wciąż nie chciało mi się żyć :Stan - Niezadowolony - Zawiedziony:
Słuchaj Tośka! Masz lipę. Nikt Cię nie uratuje. Życie nie jest kolorowe. Ja również mam dziwaczną, wybujałą wyobraźnię. No i cóż, wszystko jest zawsze inne od naszego wyobrażenia. Ale wiesz kiedy człowiek może wyjść z takiej stagnacji? Kiedy będzie do tego zmuszony. "Konieczność jest wszystkim, wola ludzka niczym".

Polecam anime pt.: "Welcome to the NHK", które co prawda traktuje o czymś innym, ale tam pokazane jest, czym tak naprawdę jest konieczność i co może ona zdziałać.
Miewam tak, że nie chce mi się nic chcieć :Stan - Uśmiecha się - Mrugając:
Ale w sumie... oglądam parę seriali, głupio by było umrzeć przed ich końcem :Stan - Uśmiecha się - Wystawia język: bardzo bym był zły z tego powodu! :Stan - Uśmiecha się - Szeroko:
Zgadzam się, że przyjaźń nie powinna być planem korzyści, jak coś, to jakiejś emocjonalnej korzyści obopólnej - lubimy się, wspieramy, możemy na siebie liczyć i tak dalej. Tylko co do tego "naturalnego rodzenia się przyjaźni", to czasem można mieć dosyć takiego stanu pośredniego, gdy nie jest się już zwykłymi znajomymi, ale wciąż jeszcze nie przyjaciółmi (a przynajmniej nie z nazwy).
Plotę głupoty? :Stan - Uśmiecha się - Mrugając:
Cytat:a do innych z jakichś powodów (lub i nawet bez powodu Wink)
Raczej zawsze jest powód, tylko nie zawsze zdajemy sobie z niego sprawę.
Tośka napisał(a):Jeśli tę "konieczność" rozpatrujemy na tle kontaktów towarzyskich, to doskonale wiem, że czasem trzeba się zmusić, by o coś spytać, o coś poprosić, pogadać o pogodzie, nauce czy ponarzekać na korki w mieście.

Nie wyobrażam sobie jednak zmuszania się do przyjaźni. Prawdziwa przyjaźń powinna rodzić się naturalnie, a nie według określonego planu, który ma nam przynieść korzyści.
Do jednych ludzi można poczuć sympatię już przy pierwszym spotkaniu, a do innych z jakichś powodów (lub i nawet bez powodu :Stan - Uśmiecha się - Mrugając:) nie przekonamy się nigdy.

Relacje z ludźmi powinny być przyjemnością, a nie przykrą koniecznością, takie przynajmniej jest moje zdanie. Jeśli w przyszłości jakaś nowo poznana osoba wzbudzi moje zaufanie i będę chciała się do niej zbliżyć, to mimo wszystko postaram się podjąć jakieś nieudolne kroki ku temu, by zaskarbić sobie jej sympatię. Ale nic na siłę...
Kompletnie mnie nie zrozumiałaś. Konieczność to np. gdybyś zaszła w ciążę, urodziła dziecko. Wtedy jest się przypartym do muru i są największe szanse na to, żeby wyjść z niechcenia się. Bo fobia społeczna, depresja itp. są w większości fanaberiami. Jak ktoś ma za dobrze, to mu się w tyłku przewraca, bo człowiek żeby być zdrowym musi mieć jakieś problemy. I znam dużo właśnie takich przypadków (np. ja). Ale kiedy pojawiają się prawdziwe kłopoty, to nie ma się czasu na bzdury typu "nie chce mi się". I wiem o czym mówię, bo to przerabiam. Z tym, że ja nie mam takiej super-hiper dużej fobii. A "niechcenie" jest po prostu brakiem konieczności (lub nieświadomością konieczności). Polecam Welcome to the NHK :Stan - Uśmiecha się - Mrugając:
Cytat:Ale kiedy pojawiają się prawdziwe kłopoty, to nie ma się czasu na bzdury typu "nie chce mi się". I wiem o czym mówię, bo to przerabiam.
A .....to ciekawe ...

Powiem Ci, że różnie to wygląda i postawienie kogoś pod murem kończyć się może równie nieciekawie. Terapia szokowa może pomóc ,ale nie musi i to zależy od wielu czynników i od samej osoby .
Hegel II napisał(a):bo człowiek żeby być zdrowym musi mieć jakieś problemy. I znam dużo właśnie takich przypadków (np. ja). Ale kiedy pojawiają się prawdziwe kłopoty, to nie ma się czasu na bzdury typu "nie chce mi się".
I tak i nie. Prawda, że przy większych problemach fobia schodzi na dalszy plan. Ale czasem problemy wpędzają w fobię, więc to nie jest tak, ze ktoś ma fobię, bo nie ma problemów.
Nie powiem, żeby nie chciało mi się żyć. Aż tak źle nie jest. A życie jest w sumie całkiem ciekawe.
Ja jednak mam taki problem, że nic mnie nie cieszy. Robię różne rzeczy, nie siedzę w domu cały czas. Ale to wszystko się zrobiło jakieś takie płytkie, bezbarwne. Chciałbym, by mnie coś pochłonęło bez reszty, żebym miał satysfakcję, radość. Z czegokolwiek, nawet jakiejś jednej jedynej drobnostki. Nie mam problemów z motywacją raczej. Ale wszystko co robię jest nieautentyczne, takie mam wrażenie.
Czasem łapię się na tym, że moje reakcje są sztuczne. Np. jestem ze znajomymi, niby jestem uśmiechnięty, szczęśliwy. Ale jak się zastanowię to to jakaś taka maska. W środu wciąż jest pustka, choć ktoś patrząc na mnie, myśli że wszystko jest ok.

Gość

Właśnie. Niby wszystko mam. Chce poczuć że zależy mi na tym życiu. A ja mam wątpliwości ('Po co się urodziłam?'). Czasami fajnie mi się żyje, ale mimo tego mam takie niezdecydowanie wewnątrz siebie. To jest pójście na łatwiznę.. Teraz próbuje sobie pomóc pisząc i czytając posty na forum. Mam wrażenie że w mojej głowie jest dwoje kłócących się ludzi. Jeden to ja-beznadziejna i chcąca w końcu zdechnąć, a druga to ja zdystansowana- żartuje sobie ze swojego stanu, chociaż nie przebieram w słowach 'otuchy' do siebie. Chyba mam siebie dość. Moze to przez to, że często dyskutuje ze sobą... I teraz taki moment, że najchetniej wyszłabym z siebie do ludzi.... Albo coś. Musze się teraz skupić na czymś ważnym, a ja mam jakieś fochy.Czy to lenistwo? W kazdym razie pogadać z kimś przydało by się. Tylko bez uczucia, że jest się kimś gorszym.
bez sensu jest takie zycie, tylko ukrywasz lek przed innymi, a jak myslisz ze spotykasz ta druga polowe to zawsze cos wychodzi ze nie mozesz powiedziec ze masz leki i jestes bardzo niesmiala. bez sensu to zycie
polecam skoczyc na jakas imprezke od razu chec do zycia wroci :Stan - Uśmiecha się:
ostanio czesto mysle sobie ze moje zycie jest nic nie warte nie mam sily zyc..
moi rodzice mysla tylko o sobie ja ich nie obchodze moja siostra ma mnie gdzies to samo kolezanki chlopaka nie mam innymi slowy mowiac jestem sama
od dziecka jestem nieszczesliwa samotna ciagle narzekam wierze ze moje zycie sie zmieni ale wciaz jest tak samo czasami nawet nie mam ochoty wstac z lozka nie mam na nic ochoty bo wiem ze nic sie nie zmieni to wszystko mnie dobija ... najgorsze jest to ze mam coraz bardziej ponure mysli boje sie przyszlosci doroslego zycia boje sie ze bede bardzo cierpeic jeszcze bardziej niz teraz
ostatnio tylko plakac mi się chce, czuje totalną niemoc, a czasamia nie mogę płakać to chyba gorsze, łzy przynoszą ulgę
Nic, a nic. Ni palcem, ni nóżką. Podczas roku szkolnego zawsze znalazła się jakaś kartkóweczka wejścióweczka, na którą trzeba było się nauczyć, ba, w zasadzie wszystko było interesujące. Wszystko poza nauką oczywiście. Jednak nastały wakacje, długo wyczekiwane wakacje! Nuda, bezsilność, samotność - nie ma co się chyba bardziej rozwodzić. Można robić dosłownie wszystko, tylko po co... Bylejakość. W zasadzie źle się z sobą nie czuję (aż dziw bierze dlaczego) mimo, że... powinienem tu wymienić teraz trochę rzeczy, ale właśnie - _nie_chce_mi_się_, bo i po co?
W zasadzie cały dzień mógłbym spędzić jak bohater "Kartoteki" Różewicza leżąc na łózku i wpatrując się w sufit nie robiąc zupełnie nic. Jaka diagnoza, będzie żyć? :Stan - Uśmiecha się - Szeroko:
Cytat:Nuda, bezsilność, samotność
Heh, pamiętam to. Fajnie, że w dużej mierze minęło :Stan - Uśmiecha się: (chyba)
Miałem/mam tak samo Hegel II. To coś w stylu:
np. pogram może na gitarze, ale po co... może dam sobie spokój
a może pobiegam, ale po co.. e tam, nie chce mi się
albo poczytam ksiązkę, ... ale po co.
Niechęć do każdej rzeczy.

Tak z perspektywy wydaje mi się, że trzeba się po prostu przełamywać do tych rzeczy. Jak już się traci ten czas, to np stracić go można na siłowni, albo np na basenie, albo pójść na spacer na godzinę. Jak już tracić czas to dlaczego nie w ten sposób.

To co mógłbym polecić, aby się umieć przełamywać, to taki kontrakt:
http://tpascal.ovh.org/pliki/Kontrakt.pdf

Dobrze to sobie wydrukować i wypełnić i podpisać.


To ja również wykazuje dobrą wolę Tośka, i jakbyś chciała zapraszam na spacer albo kina, jak mieszkasz może w okolicach Wrocławia, to mogę dojechać. Trzeba się przełamywać.
juz tak bardzo sie nie chce... nic..
Mam tak nieustannie. I to jest uzasadnione. Nieistnienie przyjemniejsze niż istnienie. Ale jaką gwarancję mamy, że można nie istnieć?
btw artysci czesto z tego powodu popełniali samobójstwa

jakas wieksza wrażliwość zobojetnia człowieka na 'rozkosze' życia.
A dlaczego ja odczytuję te posty jako wołanie nie o śmierć, ale o pomoc? O pomoc by móc życ jak rówieśnicy, by kochać i być kochanym?
Śmierć niczego nie rozwiąże. Dla jednych to lęk przed karą za samounicestwienie, dla innych koniec i też podświadomy lęk....Mylę się?...naprawdę popełniłam błąd logiczny?
Hmm obecnie nie zauważyłbym chyba różnicy między istnieniem a nieistnieniem. I nie jest to depresyjne szukanie końca, ale po prostu obojętność. Nie dzieje się obecnie w moim życiu nic, nic nie robię, by to zmienić i nic nawet nie motywuje mnie do zmiany. Uświadomiłem sobie, że od dłuższego już czasu jestem w pustce - skończyły się ułudy, których można było się chwycić. Nie mam już z kim wyjść na piwo, coraz mniej angażuje mnie szkoła, nie mam ochoty się ruszać, czytać książek, nic. Tylko chwilami przejawiam jakąś aktywność, ale to naprawdę drobnica. W zasadzie to głównie siedzę w domu i nic nie robię - wszystko inne tylko na krótko przerywa ten stan, nie inaczej.

Ale nie dołuje mnie to. I może to jest właśnie najgorsze. Nie myślę. Trwam. Po co - nie wiem. Mógłbym nie trwać. I nic by się nie zmieniło. Coś mi uciekło i nawet nie wiem jak to naprawić, jakoś szansa na normalność przestała dla mnie istnieć. Ale to nic. Siedzę sobie i jest fajnie. Albo nie fajnie. Nie wiem. Jestem, a jakby mnie nie było, nie znaczę nic. Mam wrażenie, że całe życie, jednak nie tak biedne w przeżycia, jakoś się zamknęło i nie zostało z tego nic - żadnych poważniejszych umiejętności, doświadczeń, znajomości. Żadnego bagażu. Tak, jakby to było nic nie warte. Tylko nie mam sił, by zacząć coś nowego. Żyję w epilogu 21 lat życia.

Kurczę, miałem pisać coś innego i jakoś mi tak wylazło spod palców... :Stan - Niezadowolony - Zawiedziony: Sorry.
Mi też nie chce się żyć. To okropne uczucie. Zastanawiam się czasem skąd biorą się tacy ludzie jak ja. Ja nie zasługuję na życie. Jest tyle fajnych ludzi, którzy zrobiliby coś z takim życiem. Jest tylu ludzi, którym życie jest potrzebne, tylu ludzi, którzy chcą żyć, ale muszą umrzeć. Ja chcę umrzeć, ale nie mogę. Mi po prostu życie nie jest potrzebne. Nie umiem z niego skorzystać. Nie czuję się komfortowo wśród ludzi. Męczę się.
Idę spać. Mam nadzieję, że na zawsze...
Stron: 1 2 3 4