PhobiaSocialis.pl

Pełna wersja: Zjawisko "piwniczenia" w związku
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Stron: 1 2
Jako, że ja jeszcze nigdy nie byłam w związku, to niestety nie wypowiem się, jakie miałam z tym doświadczenia, ale jestem ciekawa Waszych opinii, bo coraz częściej mogę zaobserwować to zjawisko w moim otoczeniu. Chodzi mi o to, że zauważyłam, że pewne pary, z którymi miałam okazję się zaznajomić, preferują coś takiego, że zaczynają stronić od różnych spotkań w swoich gronach znajomych i zaczynają spędzać czas głownie tylko w swoim towarzystwie.
Czy takie zachowanie wydaje Wam się zdrowe?  -:Stan - Uśmiecha się - LOL: Według mnie może okazać się w pewnym stopniu toksyczne, szczególnie jeśli w parze z tym idą jakieś lęki czy ograniczenia/nakładanie dziwnych limitów od strony jakiegoś partnera, które mogą popsuć komfort relacji między partnerami jak i w gronie znajomych. Z drugiej strony jeśli pewne osoby nie mają tak wielkiej potrzeby socjalizacji czy są introwertykami, to może się okazać, że wszystko będzie w porządku w takim stanie rzeczy.

Jakie są Wasze spostrzeżenia odnośnie tej kwestii? :Stan - Uśmiecha się:
Tez nigdy nie bylem w związku :Stan - Uśmiecha się: Z tego co zauważyłem, to dobrze się stało, ponieważ widzę jak bardzo pary się wzajemnie ograniczają. Nakładają na siebie zakazy i nakazy.
Pary są różne. Większość się nie ogranicza tylko wspiera. Toksyczność wśród par jest pewnie podobna jak toksyczność w różnych środowiskach.

Czasami jest to zamknięcie a czasami oddanie się w całości związkowi. Przecież mało kto w jakimś tam wieku wychodzi na piwo z kolegami. Od rodziców kiedyś się wyprowadzisz a Twoje dzieci kiedyś pójdą na swoje. To związek z partnerem jest najważiejszą relacją w życiu i jako jedyny ma duże szanse na bycie długoterminowym.
(23 Mar 2019, Sob 1:57)KA_☕☕☕_WA napisał(a): [ -> ]szczególnie jeśli w parze z tym idą jakieś lęki czy ograniczenia/nakładanie dziwnych limitów od strony jakiegoś partnera
A może paradoksalnie mniej lub bardziej świadomie szukamy tych ograniczeń?
Ale można sobie piwniczyć bez toksycznych elementów w stylu "zabraniam", scen zazdrości o znajomych z uczelni czy naruszania tajemnicy korespondencji.
Albo może to ja jestem jakimś super introwertycznym kartoflem i nie widzę w tym nic zdrożnego? Krótko mówiąc, dopóki nie następuje celowa "nakazana" przez drugą osobę izolacja, nie widzę problemu.
Gdybym nie miała chłopaka, moje "życie towarzyskie" nie uległoby żadnej zasadniczej zmianie (czyli jakaś herbatka ze znajomymi z uczelni, ale żadnych imprez).  Na rower/spacer/wycieczki/koncerty wybierałabym się po prostu sama (bo jednak nie dałabym rady ciągle siedzieć w domu). 
Zarówno pierwszy jak i drugi chlopak mają więcej znajomych (i pewnie każdy ma) niż ja i nie przyszłoby mi do głowy robić jakichkolwiek scen o wyjście z nimi na piwo.
(23 Mar 2019, Sob 8:53)kartofel napisał(a): [ -> ]Ale można sobie piwniczyć bez toksycznych elementów w stylu "zabraniam", scen zazdrości o znajomych z uczelni czy naruszania tajemnicy korespondencji.
ja coś takiego przerabiałem. Mój porządny introwertyzm mi w tym bardzo skutecznie pomagał. Efekt jest taki, że całe studia przespałem i zamiast próbować poznać ludzi, z którymi kontakt wyszedłby poza uczelnię to spędziłem je z jedną osobą. Może i fajnie, ale związek padł a ja zostałem bez ludzi. Drugi raz takiego błędu nie popełnię.
(23 Mar 2019, Sob 8:53)kartofel napisał(a): [ -> ]Zarówno pierwszy jak i drugi chlopak mają więcej znajomych (i pewnie każdy ma) niż ja i nie przyszłoby mi do głowy robić jakichkolwiek scen o wyjście z nimi na piwo.
Znaczy masz ich dwóch? Sorry, nie mogłem się powstrzymać :Stan - Uśmiecha się - LOL:
Jak będziesz miała okazję być w związku to zobaczysz, jak to wygląda od środka. Bo kilka sytuacji zaobserwowanych u kilku znajomych to nie jest dobre źródło do obserwacji i wyciągania wniosków. 
Pewne rzeczy okazują się całkiem naturalne.  No i standardowo, każdy jest inny i co innego mu odpowiada. Nie ma reguły, jak powinien wyglądać związek. Dopóki wszyscy są zadowoleni, to ich sprawa i nikt nie powinien się wtrącać czy oceniać :Stan - Uśmiecha się:
Nie można wszystkich wrzucać do jednego worka. Relacje są różne. Wiadomym jest, że jak się wchodzi w związek to się go pielęgnuje i poświęca mu więcej czasu, stąd mniej czasu na wyjścia i znajomych. Nie jest to ograniczenie, a kolej losu. Każdy związek ma swoje zasady i nie nam się w nie mieszać, chyba że są patologiczne, typu zamykanie drugiej połówki w domu, żeby nikogo lepszego nie poznała ;:Stan - Uśmiecha się - Mrugając: Jeśli jesteś w związku, to raczej logiczne, że nie będziesz chodzić do klubów jak przedtem i wyrywać nieznajomych ;:Stan - Uśmiecha się - Mrugając:
(23 Mar 2019, Sob 9:20)inwaf napisał(a): [ -> ]
(23 Mar 2019, Sob 8:53)kartofel napisał(a): [ -> ]Zarówno pierwszy jak i drugi chlopak mają więcej znajomych (i pewnie każdy ma) niż ja i nie przyszłoby mi do głowy robić jakichkolwiek scen o wyjście z nimi na piwo.
Znaczy masz ich dwóch? Sorry, nie mogłem się powstrzymać  :Stan - Uśmiecha się - LOL:
Ciiiiszej, bo się o sobie dowiedzą :Stan - Uśmiecha się - Mrugając:.

(jakoś ostatnio spada moja umiejętność wyrażania się po polsku. Oczywiście chodziło o dwie odrębne relacje, które dzieli ponad rok).
Nie wyobrażam sobie spędzać czas z tylko jedną osobą. Pomimo tego, że byłaby on/ona super duper fajna, interesująca, kochana to i tak chciałabym mieć oprócz niej przyjaciela, znajomego, z którym można iść do pubu, na jedzonko, porozmawiać. Zresztą dotąd tak mam, bez przyjaciela czuję się bardzo samotnie, partner jest ok, bycie zakochanym, bliskość z drugą osobą. Ale jednak przyjaźń też jest ważna, prawdziwy przyjaciel powie Ci wszystko, a partner, jeśli jesteś w szczerym związku, oczywiście też, ale jednak często jest ta blokada, że jak jego, ją urażę to będzie kłótnia, jakaś oziębłość. I czasami się przemilcza wiele rzeczy w związku, żeby on dobrze funkcjonował. Mam wrażenie, że w przyjaźni jest inaczej. Nie wiem do końca na czym to polega, ale na pewno jest to uwarunkowane społecznie, kulturowo.
(23 Mar 2019, Sob 9:00)niesmialytyp napisał(a): [ -> ]
(23 Mar 2019, Sob 8:53)kartofel napisał(a): [ -> ]Ale można sobie piwniczyć bez toksycznych elementów w stylu "zabraniam", scen zazdrości o znajomych z uczelni czy naruszania tajemnicy korespondencji.
ja coś takiego przerabiałem. Mój porządny introwertyzm mi w tym bardzo skutecznie pomagał. Efekt jest taki, że całe studia przespałem i zamiast próbować poznać ludzi, z którymi kontakt wyszedłby poza uczelnię to spędziłem je z jedną osobą. Może i fajnie, ale związek padł a ja zostałem bez ludzi. Drugi raz takiego błędu nie popełnię.
Dokładnie mam takie same przemyślenia. Miałam kiedyś podobne relacje z koleżankami(koleżeńskie, a nie romantyczne) i już te doświadczenia "wdrukowały" we mnie taki a nie inny schemat myślenia.  :Stan - Uśmiecha się - Wystawia język:

(23 Mar 2019, Sob 11:10)melancolie napisał(a): [ -> ]Nie wyobrażam sobie spędzać czas z tylko jedną osobą. Pomimo tego, że byłaby on/ona super duper fajna, interesująca, kochana to i tak chciałabym mieć oprócz niej przyjaciela, znajomego, z którym można iść do pubu, na jedzonko, porozmawiać. Zresztą dotąd tak mam, bez przyjaciela czuję się bardzo samotnie, partner jest ok, bycie zakochanym, bliskość z drugą osobą. Ale jednak przyjaźń też jest ważna, prawdziwy przyjaciel powie Ci wszystko, a partner, jeśli jesteś w szczerym związku, oczywiście też, ale jednak często jest ta blokada, że jak jego, ją urażę to będzie kłótnia, jakaś oziębłość. I czasami się przemilcza wiele rzeczy w związku, żeby on dobrze funkcjonował. Mam wrażenie, że w przyjaźni jest inaczej. Nie wiem do końca na czym to polega, ale na pewno jest to uwarunkowane społecznie, kulturowo.
Myślę, że to zdrowe nastawienie, ale również warto pomyśleć czy nie może być zjawiska 2w1, czyli, że jednocześnie partner będzie przyjacielem. :Husky - Podekscytowany:
Kurczę, żyję w takiej piwnicy, że ostatnio rzadko obserwuję ludzi - czy to w związkach, czy poza.

Na studiach rzeczywiście tak było, że ludzie powoli zaczęli już zakładać małżeństwa, rodziny i mniej mieli czasu na zwyczajne koleżeństwo.

Czy jakiejś przyjaźni doświadczyłem? Może jakieś okruchy.
Teraz się czuję jakby poza światem...
(23 Mar 2019, Sob 1:57)KA_☕☕☕_WA napisał(a): [ -> ]Jako, że ja jeszcze nigdy nie byłam w związku, to niestety nie wypowiem się, jakie miałam z tym doświadczenia, ale jestem ciekawa Waszych opinii, bo coraz częściej mogę zaobserwować to zjawisko w moim otoczeniu. Chodzi mi o to, że zauważyłam, że pewne pary, z którymi miałam okazję się zaznajomić, preferują coś takiego, że zaczynają stronić od różnych spotkań w swoich gronach znajomych i zaczynają spędzać czas głownie tylko w swoim towarzystwie.
Czy takie zachowanie wydaje Wam się zdrowe?  -:Stan - Uśmiecha się - LOL: Według mnie może okazać się w pewnym stopniu toksyczne, szczególnie jeśli w parze z tym idą jakieś lęki czy ograniczenia/nakładanie dziwnych limitów od strony jakiegoś partnera, które mogą popsuć komfort relacji między partnerami jak i w gronie znajomych. Z drugiej strony jeśli pewne osoby nie mają tak wielkiej potrzeby socjalizacji czy są introwertykami, to może się okazać, że wszystko będzie w porządku w takim stanie rzeczy.

Jakie są Wasze spostrzeżenia odnośnie tej kwestii? :Stan - Uśmiecha się:

Ja powiem ci w ten sposób.Byłem ze swoją byłą prawie 5 lat i ona raczej nalegała żebym gdzieś wychodził bo miała takie założenie że skoro ona wychodzi czasem z koleżankami się spotkać to ja powinienem z kumplami ale że ich jako tako nie miałem to też może dlatego nalegała a każdym razie i nie miałem żadnych ograniczeń co do spotykania się z innymi :Stan - Uśmiecha się:
Takie piwniczenie może wydawać się zewnątrz cholernie niezdrowe (dlaczego zresztą miałoby komuś się podobać? nikt nie chce tracić dobrych znajomych) ale myślę, że może mieć czasem bardzo dobry wpływ na sam związek a nawet poniekąd być potrzebne. Btw, pozdrawiam z piwnicy xd
Ja piwniczyłam przed związkiem i piwniczę w trakcie :Stan - Uśmiecha się - Szeroko: czasem nawet muszę się bunkrować przed własnym chłopem :Stan - Różne - Zaskoczony:
(23 Mar 2019, Sob 1:57)KA_☕☕☕_WA napisał(a): [ -> ]Jako, że ja jeszcze nigdy nie byłam w związku, to niestety nie wypowiem się, jakie miałam z tym doświadczenia, ale jestem ciekawa Waszych opinii, bo coraz częściej mogę zaobserwować to zjawisko w moim otoczeniu. Chodzi mi o to, że zauważyłam, że pewne pary, z którymi miałam okazję się zaznajomić, preferują coś takiego, że zaczynają stronić od różnych spotkań w swoich gronach znajomych i zaczynają spędzać czas głownie tylko w swoim towarzystwie.
Czy takie zachowanie wydaje Wam się zdrowe?  -:Stan - Uśmiecha się - LOL: Według mnie może okazać się w pewnym stopniu toksyczne, szczególnie jeśli w parze z tym idą jakieś lęki czy ograniczenia/nakładanie dziwnych limitów od strony jakiegoś partnera, które mogą popsuć komfort relacji między partnerami jak i w gronie znajomych. Z drugiej strony jeśli pewne osoby nie mają tak wielkiej potrzeby socjalizacji czy są introwertykami, to może się okazać, że wszystko będzie w porządku w takim stanie rzeczy.

Jakie są Wasze spostrzeżenia odnośnie tej kwestii? :Stan - Uśmiecha się:

Domyślam się, że miałaś na myśli m.in. nas :Stan - Uśmiecha się - Wystawia język:

Zatem opiszę to zjawisko ze swojej strony.

Naturalnym jest, że będąc w związku więcej czasu spędza się z partnerem, niż z innymi ludźmi. Jednak większość ludzi, zwłaszcza ekstrawertycy, czują również potrzebę kontaktu z innymi. Czy skrajni introwertycy również? Chyba nie. Albo rzadko. Po prostu.

Z mojej strony wygląda to tak, że spędzamy - z racji wspólnego adresu zamieszkania - większość czasu razem. Raz na tydzień - dwa spotkamy się z ludźmi. Znaczy się, z ludźmi z branży xD Bo innych znajomych nie mamy raczej. No, ja mam dwie koleżanki "spoza", z którymi czasem spotkam się sama, a czasem wychodzimy na spotkanie razem [z konkubentem], jeśli jest to jakaś większa posiadówka.
On też ma swoich bliskich kolegów ("z branży") z którymi od czasu do czasu się spotyka i bardzo się z tego cieszę, wręcz staram się go na te spotkania wypychać, coby nie zwariował przebywając tylko ze mną xD A i ja w tym czasie mam chwilę dla siebie :Stan - Uśmiecha się - Wystawia język: 

W sumie te potrzeby kontaktu z ludźmi występują u nas różnie. Czasem mamy ochotę na cały weekend spotkań, a czasem w ogóle nie mamy ochoty nigdzie wychodzić i albo piwniczymy w domu albo wychodzimy gdzieś we dwoje (kino, rower, spacer).

Jasne, że dobrze jest się też spotykać z innymi ludźmi, aby nie "zdziczeć" przebywając cały czas z tą jedną osobą. Jednak ja i tak tych ludzi mam pod dostatkiem, bo codziennie chodzę do pracy i w sumie tam dostarczam sobie dziennej dawki zapotrzebowania na kontakty międzyludzkie.
No wlasnie dzis jest nadmiar kontaktow z ludzmi dookola, to podnosi ogolny poziom stresu. Czlowiek jest istota stadna, ale bez przesady, zwlaszcza bedac otoczonym prawie samymi obcymi jednostkami.
@Placebo, taka piwnica, że status ciągle "wolna". :Stan - Uśmiecha się - Wystawia język:
Tak w ogóle jak on Ci pozwala na forumku siedzieć?
Takie piwniczenie zależy tez mocno od tego jak dana osoba spędzała czas przed związkiem i w ogóle na jakim etapie życia jest.
Jeśli zanim poznała swojego partnera chodziła na całonocne imprezy, wyjeżdżała ze znajomymi na całe dni, czy robiła jakieś kontrowersyjne/niebezpieczne akcje, to nic dziwnego, że wchodząc w związek rezygnuje z tego przynajmniej częściowo. Tak czy siak, wyjście na piwo ze znajomymi czy jakiś krótki wypad od czasu do czasu nie powinien być problemem.
Jeśli ktoś pracuje od poniedziałku do piątku, a nawet więcej, to większość wolnego czasu, a w szczególności weekend woli spędzać z drugą połówką.
Trzecia kwestia to to, że pracując na etat, spotykając się z partnerem lub mieszkając razem, pozostaje nam niewiele czasu dla siebie - zarówno na małe przyjemności, jak i na obowiązki domowe czy inne sprawunki.
Ja jako skrajny introwertyk przekładam potrzebę posiadania czasu dla siebie wysoko ponad chęć socjalizacji - jeśli mam jeden dzień w tygodniu dla siebie, to na 90% spędzę go sama i to najchętniej w domu.
Miałam taki związek, był on dla mnie bardzo wygodny, nie trzeba było wychodzić ze swojej strefy komfortu, a i tak przez przeprowadzkę miałam wrażenie 1) rozpoczynania nowego życia; 2) wystawienia poza ów strefę chociaż stopy, przewiezienia swoich rzeczy, zmiany miejsca pobytu i tak dalej. Ale ciężko się żyje po kilkunastu miesiącach tylko we dwie osoby, zwłaszcza, jeśli zmagacie się z podobnymi problemami natury nie tylko "socjalno-psychologicznej", ale też behawioralno-nałogowej i ani on, ani ja nie mam znajomych. To znaczy jakichś tam znajomków z pracy miał, ale to było na zasadzie "z tym się witam i temu mówię cześć, o a tej nie lubię". Nigdy nikogo u nas nie było, nie licząc dwóch razów, gdy przyprowadzałam znajomych i za co później były jakieś dziwne pretensje. Oprócz tego dysponowałam około 6x mniejszą kwotą, a wszystkie wydatki mimo wszystko były dzielone na pół, nawet te niesprawiedliwe, które powinny być wliczone w koszty jednej osoby. Wynajmowaliśmy mieszkanie, więc o tyle dobrze, że nie spłacałam mu kredytu... Bo za miejsce, za samo mieszkanie musiałam płacić 250zł/mc na zasadzie dokładania się, co przy moim budżecie miesięcznym oscylującym w granicy 800zł jest bijące dość po portfelu, odliczając koszty potrzebnych leków i innych rzeczy. Były takie dni, że nie miałam pieniędzy na jedzenie, a on sobie w+:Ikony bluzgi pierd:ł pizzę - bo w końcu mieliśmy oddzielne jedzenie (po części z powodu preferencji, po części "bo tak"), oddzielne ubrania, oddzielne np. perfumy - mimo, że bardzo mi się podobały - a ze względu na ograniczenie spędzania wolnego czasu na zewnątrz, to może dwa razy wyszliśmy napić się piwa czy kawy gdzieś w miłym miejscu, reszta to siedzenie w domu. I takie gnicie. Mam wrażenie, że równie dobrze mogłabym przespać te dwa lata w swoim domu i przynajmniej obyłoby się bez poharatania psychicznego, z którym walczę do dziś w kwestii damsko-męskiej. Ale zdobyłam trochę doświadczenia "z ludźmi", nawet jeśli było ono zredukowane do jednej osoby... Prędzej czy później idzie oszaleć, nawet jeśli jest się skrajnym introwertykiem, bo to takie trochę siedzenie na płocie; mieszkania też nie mieliśmy tylko dla siebie, bo pozostałe pokoje były wynajmowane innym, co prawda nieuciążliwym, ale jednak często obecnym lokatorom; również za często nie wychodzili... Nietrudno się wiec domyślić, że nawzajem umacnialiśmy tylko swoje szkodliwe nawyki, separowaliśmy się od otoczenia i o ile "miesiąc miodowy" po przeprowadzce był naprawdę ok, poczucie samotności zmieniło się w poczucie intymności, to potem stało się kompletnie odwrotnie. Czy żałuję? Mimo wszystko nie.
Ale na kolejnego partnera czy partnerkę wybrałabym osobę mającą może podobne zaburzenia, ale coś z nimi robiące, a nie tkwiące w miejscu i pocieszające się jedynie myślą, że wszystko jest okej, bo na zewnątrz jest się "wysoko funkcjonującym fobikiem" czy "wysoko funkcjonującym ćpunem" mającym etat jeden czy drugi.
Dawno temu, kiedy byłem jeszcze w miarę normalny, byłem w dwóch związkach. W skrócie - tą pierwszą poznałem na studiach, mieliśmy wspólnych znajomych, dlatego zjawisko piwniczenia występowało nieznacznie, z resztą to była krótka, kilkumiesięczna relacja. Ja pełniłem dla niej funkcję pocieszyciela zaraz po rozstaniu z chłopakiem, więc to musiało skończyć się źle.
To odcięcie od reszty świata zależy od stopnia fascynacji drugą osobą i zaangażowania w związek. Poza tym inaczej na to patrzy mężczyzna, a inaczej kobieta. Ona była akurat moją pierwszą z którą rozpocząłem współżycie, więc ta fascynacja była większa no i z tego powodu rozstanie z nią złamało mnie psychicznie i zablokowało na nawiązywanie nowych znajomości.
Moje życie w tym okresie wyglądało tak, że w tygodniu pracowałem na dwie zmiany, a w weekendy miałem zajęcia na uczelni. Znajomych poza uczelnią nie miałem prawie żadnych, więc każdą wolą chwilę poświęcałem albo siłowni, albo spotkaniach z nią. Wiadomo, że jak chcieliśmy się seksić, to nie zapraszaliśmy znajomych, bo to by było mocno po+:Ikony bluzgi pierd:. A tak to normalnie ustawialiśmy się wspólnie do knajpy, kina, na basen czy na balety. Tak ja to wspominam z mojej perspektywy.
Jeżeli chodzi o nią, to nigdy nie traktowała mnie poważnie, jako kogoś na stałe, nawet swojej rodzinie mnie nie przedstawiła.
Co do tej drugiej którą poznałem kilka lat później (już chorowałem na FS, ale objawy nie były aż tak nasilone), tutaj wyglądało to trochę inaczej, także mieliśmy wspólnych znajomych. Na początku było ok, wspólne wypady z jej oraz moimi kumplami, ale później co raz bardziej się zamykaliśmy na otoczenie. Była dominująca i chciała żebym robił to co ona chce. A ja jej robiłem na przekór. : D  Skończyło się na tym, że chciała abym z nią zamieszkał, bo sama wynajmowała lokal. Nie zgodziłem się i stwierdziłem, że to najwyższy czas na rozstanie.
A ja bym chciał poznać taką kobietę, z którą byśmy głównie razem spędzali czas. Nie mówię o ciągłym siedzeniu w domu. Moglibyśmy chodzić do kina, teatru czy w inne miejsca, ale głównie we dwójkę. Ale myślę, że znalezienie kogoś takiego graniczy z cudem. Musiałbym bardzo wiele osób poznawać w ciągu tygodnia, żeby na kogoś takiego trafić. Przecież nie napiszę na portalu randkowym czy Facebooku: "Szukam dziewczyny, która będzie tylko dla mnie i ja dla niej". W ten sposób na pewno nikogo nie przyciągnę.

Użytkownik 100618

Najlepiej, żeby potrzeby partnerów się pokrywały.
Tak z obserwacji, wydaje mi się, że pary, które bardziej skupiają się na własnym towarzystwie niż grupy znajomych, to... wychodzą na tym lepiej jako pary. Nie mówię, że każde z nich wyjdzie na tym lepiej, bo związek może się skończyć i orientujesz się, że ze znajomymi nie masz już kontaktu.
Ja w sumie tak o wyjść do ludzi mogłabym raz-dwa w tygodniu, częściej tylko z ludźmi ze "strefy komfortu". Ale to chyba nawet bez wpływu związku. A jak człowiek jest zauroczony, to faktycznie każdą chwilę chciałby spędzić z ukochaną osóbką, więc nie dziwię się, że takie "piwniczenie" da się zaobserwować u par :Stan - Uśmiecha się - Mrugając:
A, wydaje mi się, że bez spędzania wystarczającej ilości czasu tylko we dwoje rozwój związku jest zablokowany... ale może tylko mi się wydaje.
Ja nie lubie par, ktore tak robia. Zdaje sobie sprawe, ze jest to kwestia osobista, poniewaz to zawsze ja bylam ta odsuwana na dalszy plan znajoma kiedy tylko nowy misiek sie na horyzoncie pojawil. Oczywiscoe wszystko okraszone wczesniejszym zapewnianiem mnie, ze "ja nigdy tak nie zrobie, nigdy nie zostawie znajomych". Moja byla przyjaciolka mi to zrobila. Mialam wtedy ciezki okres, przyjechalam do nowego miasta na studia dla niej (mialysmy byc w tym samym miescie i czesciej sie spotykac), mialam problemy rodzinne i sama przeprowadzka mnie zalamala. Przyjaciolka po krotkim czasie znalazla sobie na tinderze chlopaka i tak jak wczesniej pisala do mnie pare razy dziennie, tak potem odezwala sie dopiero w grudniu (od pazdziernika liczac) jeszcze chwalac sie gdzie to nie jedzie na sylwestra z miskiem. Zerwalam sama ta przyjazn z bolem serca ale jednak coz... bylam zazdrosna w pewnym senske i bolal mnie.brak wsparcia w trudnym dla mnie okresie.  Ten fakt oraz strata przyjaciolki przy jednkczesnym s+:Ikony bluzgi pierd: spolecznym sprawily, ze tak sie zalamalam, ze trafilam na izbe przyjec do szpitala psychiatrycznego. Ludzie, nie robcie nogdy tak. Czym innym jest zerwanie kontaktu z ziomkami od piwka a czym innym olewanie przyjaciela, ktory  w znajomosc z wami wkladal wysilek i inwestowal i to czesto bardziej bezinteresownie niz partner. Dla mnie jak ktos olewa przyjaciol bo "taka kolej rzeczy" to jest zwyklym bydlakiem wykorzystujacym ludzi dla wlasnej kprzysci, bp kiedy na horyzoncie pojawi sie osoba, ktora pozornie da wszystko to co dotychczas przyjaciele plus jeszcze wiecej to od razu zwija interes. Nie mam szacunku do takich ludzi, w zwiazkach bylam 2 razy i nigdy nie olewalam bliskich dla partnera.
Stron: 1 2