PhobiaSocialis.pl

Pełna wersja: O fobii która odleciała i wróciła.
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Introwertycy mają to do siebie, że często wybierając samotność, czerpią energie z samego siebie. Kiedy oddają się swoim pasjom czy hobby, czy po prostu czytając książkę, można powiedzieć że regenerują siły. Tak kiedyś czytałem i tak jest ze mną. Odczuwałem to od zawsze i w zupełności. Jako człowiek, który sam się zdefiniował, naczytał się, naoglądał i stwierdził że o, jestem taki a nie inny bo wszystkie cechy się zgadzają, to fobikiem jestem można powiedzieć - wzorowym. W zasadzie rzadko się tu udzielam, staram się też czytać nie dużo, bo większość tekstów raczej dołuje niż podnosi na duchu, ale jak już mam coś do powiedzenia to postanowiłem poćwiczyć palce i postukać w klawisze. 

Czy jest możliwe że całe to bagno co w sobie mam, te fobie, nerwy, stresy, gnój z dzieciństwa, samotność i nijakość jaką w sobie czuję - może tak w ciągu kilku dni zaledwie sobie pójść gdzieś daleko, zostawić mnie w pełni zdrowego z uczuciem odrodzenia na nowo, jako człowiek w pełni 'normalny', zdrowy i przepełniony chęcią życia? 

Był to moment w moim życiu, zaraz po nieudanym związku. Zupełnie wtedy nie interesowało mnie poznawanie kobiet, więc nic w tym kierunku nie robiłem. Szczerze mówiąc przejadł mi się ten temat i nawet byłem wtedy pozytywnie nastawiony na myśl bycia sam przez dłuższy czas. Los chciał że poznałem pewną kobietę i znajomość z nią mnie bardzo wciągnęła. Trwało to prawie rok. Jako człowiek z tymi wszystkimi ''problemami'' łatwo nie było, ale zdaję się - rozumiała mnie na tyle dobrze, że czułem się naprawdę luźno. Gdy zaczęliśmy się spotykać, zauważyłem drobne zmiany w swoim zachowaniu. Takie małe ''duperele'' które jednak wiele znaczyły. Wyjście do kina, parku czy na kręgle okazało się proste i przyjemne. Strachy zaczęły mnie opuszczać niemalże z dnia na dzień. Przyjechała do mnie na cały tydzień. Miałem wolne, więc spędziliśmy razem 7 dni w ciągu. Było to niesamowite doświadczenie, gdyż wszystkie moje ''demony'' zniknęły jak ręką odjął. Nie stresowałem się niczym. Nie bałem się niczego. Nie miałem problemu z absolutnie niczym. Jadłem w restauracjach, rozmawiałem z obcymi ludźmi, poznałem w ciągu dwóch dni trzy osoby i masę innych rzeczy, które dla większości są niczym, a dla mnie zawsze były trudnością, często nie do pokonania. Głupio to zabrzmi, ale autentycznie czułem się, jakbym się urodził na nowo. Zupełnie inny człowiek, zupełnie inne podejście do życia, do świata, do ludzi, do rodziny. Dosłownie mówiąc -  ta dziewczyna ukradła całego ''brudnego'' mnie. Czułem że zyję.

I to wcale nie jest tak błaha sprawa, że ''w dwójkę raźniej'' Jak już masz z kim, to zrobisz więcej, na więcej się zdecydujesz, wszystko jest łatwiejsze. Poprzednie związki wcale tak na mnie nie działały. Spotykałem się z kobietami, które w zupełności mnie nie motywowały. Nie miałem przy nich ani więcej siły, ani energii ani chęci do działania. 

To wszystko sprawiło, że zacząłem się nad tym zastanawiać. Czy te wszystkie problemy, z którymi żyłem tyle czasu były w ogóle uzasadnione. Dlaczego tak prosto, nagle bez większych starań wszystko zniknęło, tylko dlatego że pojawił się w moim życiu ktoś, kto mnie zrozumiał, uszanował i nie odtrącił? Nigdy się ze swoich lęków i fobii nie leczyłem farmakologicznie, na terapie także nie chodziłem. Poukładałem sobie życie tak, aby było mi wygodnie z tym wszystkim, a tu nagle taka zmiana. Ciężko mi to jakoś fachowo opisać, ale mam nadzieje że wiecie o co mi chodzi. Uczucie jakbym zawsze spał i nagle się obudził. 

Spotykaliśmy się prawie rok czasu. Przez odległość, która nas dzieliła nie widywaliśmy się codziennie, czasem tylko w weekendy, czasem na cały tydzień. Mój stan się nie zmieniał, było świetnie, nawet wtedy, kiedy była daleko. Czułem się zdrowy i byłem przekonany że tak już będzie dłużej, może zawsze. Sama świadomość że ona jest w moim życiu dawała mi ogromną siłę. 

Mimo tego wszystkiego, ten związek nie przetrwał. Głównie przez odległość, gdyż zaczęła pracować. Nie mieliśmy oboje czasu na spotkania, bo pracowała także w weekendy. Rozstanie przyszło dość naturalnie, bez większych smutków i żalów. Zostaliśmy przyjaciółmi -  chyba tak mogę to nazwać. Minął miesiąc, może troszkę więcej i wszystko wróciło. Powoli, stopniowo, małymi krokami moje problemy - odstawione na rok -  zaczęły się ponawiać. Poszedłem do kina(naprawdę polubiłem kino) i nie mogłem wysiedzieć. Przyszły stare myśli, stare lęki i musiałem wyjść, bo nagle w połowie seansu zaczął przerażać mnie tłum siedzących ludzi. I to był kluczowy moment. Było coraz gorzej, rozmowy z obcymi na marnym poziomie, poznanie nieznajomego stało się wyzwaniem, przebywanie wśród ludzi nieprzyjemnym przymusem. Już nie chcę pisać dokładniej, ale zapewne wiecie co mam na myśli. Stałem się znów tym introwertycznym fobikiem, który tylko pędzi byle szybciej do domu by oddawać się swojemu światu, gdzie zawsze czułem się najlepiej. Świata od którego się niemal w pełni odkleiłem będąc z nią. Za którym zupełnie nie tęskniłem i do którego wracać nie chciałem. 

Dziś czuję się jakbym stał nad przepaścią. Na dole jest otchłań, za plecami świat który znam. To miłe uczucie.  Jak zdrowy człowiek, w którym zagnieździło się jakieś żyjątko i kontroluje mnie wedle swojego uznania. Wiem że wiele nie trzeba by się go pozbyć. Wiem też że wystarczy kilka kroków. Niestety nie wiem w którą stronę. Zrozumiałem że samotność, do której zawsze usilnie dążyłem(nawet w związkach) jest tym żyjątkiem, które mnie zjada od środka przez tyle lat. Jedyna rzecz, którą przez całe życie kocham i nienawidzę jednocześnie. 

Może się Wam wydać głupie to, co opisałem. Wiem że to tak prosto brzmi. Ale mimo wszystko świadomość że te badziewie które jest w człowieku może tak szybko i nagle odejść w zapomnienie daje mi ultra dużo siły i energii. Ktoś taki jak ja potrzebuje bodźca, by zrobić krok ku lepszemu. Sam z siebie nie jestem w stanie. Ta kobieta była tym bodźcem, który mnie ''kopnął'' dość solidnie. I okazało się że można, że to możliwe. Wiem, że teraz już idę przed siebie i będę tylko silniejszy. Mimo że znów jestem tym samym ja, jakim byłem od lat, to czuję że powoli, stopniowo zacznę się budzić. 

Czego i Wam życzę. 


Jeśli mieliście podobne doświadczenie, coś lub ktoś sprawiło że poczuliście że żyjecie, chętnie przeczytam. Pozdrawiam. (:
Bardzo ciekawe doświadczenie. Gratuluję i życzę Ci byś po raz kolejny odzyskał ten wspaniały stan o którym pisałeś. Przy okazji czytania dowiedziałem się też czegoś o sobie o czym ostatnio dużo myślę, jak jechałem gdzieś do znajomych to właśnie miałem bardzo podobne odczucia, powoli spływał ze mnie ten cały kwas, z dnia na dzień problemy, lęki odpuszczały było coraz lepiej ale po powrocie do domu i tak wracało. Myślałem że to kwestia zmiany otoczenia a teraz myślę że to kwestia akceptacji o której właśnie pisałeś.
(25 Sty 2019, Pią 22:53)Urfe napisał(a): [ -> ]Czy jest możliwe że całe to bagno co w sobie mam, te fobie, nerwy, stresy, gnój z dzieciństwa, samotność i nijakość jaką w sobie czuję - może tak w ciągu kilku dni zaledwie sobie pójść gdzieś daleko, zostawić mnie w pełni zdrowego z uczuciem odrodzenia na nowo, jako człowiek w pełni 'normalny', zdrowy i przepełniony chęcią życia?
Imo nie jest to możliwe, a nawet jesli ma się takie odczucie - to chwilowa iluzja.
Takich rzeczy nie przepracowuje się w kilka dni, tym bardziej, że jak sam wspomniałeś nie leczyłeś się i nie korzystałeś z terapii.
Uzależnianie swojego samopoczucia, szczęścia, ba! życia od drugiej osoby to dość ryzykowna inwestycja.
Nigdy nie masz gwarancji trwałości związku, gdy bodziec zniknie, to co wtedy?
Znowu wracasz do punktu wyjścia lub wpadasz w otchłań.
Btw nie powinno się mieć takich oczekiwań od drugiej osoby, bo przytłoczy ją ciężar odpowiedzialności.
Oczywiście to pozytywne doświadczenie, że trafiłeś na wyrozumiałą, odpowiednią partnerkę, że dzięki temu związkowi miałeś motywację i siłę do życia i pokonywania swych lęków, ale dobrze byłoby tą siłę znaleźć też w sobie, przepracować pewne sprawy, zbudować własną niezależność, indywidualność i pewność siebie. Wtedy w kolejnym związku będzie łatwiej stworzyć coś trwałego i dającego oparcie wam obojgu. Czego Ci szczerze życzę (:
Znaczy się... poznanie wyjątkowego człowieka, pokochanie kogoś z wzajemnością, to jest to "tak prosto i łatwo"?...
Taa...

Niektórzy twierdzą, ze dobrze dobrane leki klepią tak samo. Ja jeszcze takich nie dostałem, dopiero zaczynam szukać, leków i lekarzy - bo moja obecna psychiatra ma chyba inne zdanie na temat ich działania.

A terapie, przepracowanie, siła w nas i tym podobne pierdoalento... Nie wiem, niektórzy też mówią, że działa, sprawdź...
Miałem kiedyś podobny okres gdy się zauroczyłem w kimś, chodziłem z uśmiechem i czułem takie ciepło w Sobie i od świata, tyle, że u mnie to trwało kilka tygodni max. To jest chyba jakiś sposób, ale na krótko, nie wiem czy trwale może coś pozmieniać
[/quote]
Imo nie jest to możliwe, a nawet jesli ma się takie odczucie - to chwilowa iluzja.
Takich rzeczy nie przepracowuje się w kilka dni, tym bardziej, że jak sam wspomniałeś nie leczyłeś się i nie korzystałeś z terapii.
[/quote]

To nie była chwilowa iluzja tylko rok czasu. Poza tym raczej nie każdemu potrzebna jest terapia. Mi się wydaję że w tym wypadku powodem fobii i powstałych przez nią problemów mógł być brak akceptacji, a gdy ona przyszła, fobia sobie poszła. Proste i logiczne.
A gdy ona odeszła to fobia wróciła. Czyli uzależniam swoje „psychiczne zdrowie” od akceptacji własnej osoby w oczach innych.
Jak dla mnie, wręcz podręcznikowy motyw do przepracowania na terapii.
@Urfe
Fajnie, że zdobyłeś doświadczenie, że życie może wyglądać inaczej. Mnie to też pomogło w pewnym momencie, choć jeszcze chwilę potrwało, zanim zacząłem się ogarniać. To czego Ci brakuje, to m.in. poczucie braku sprawczości, z którym boryka się większość osób z "długotrwała fs". Dobrze obrazuje to Zasió, który "nie trafił na właściwą osobę", "nie dostał właściwych leków" itd. Poczucie kontroli nad życiem umiejscawiamy poza nami, a na sama myśl, że można by kontrolę przejąć pojawia się lęk i złość (vide: "siła w nas i tym podobne pierdoalento... "). U Ciebie też jest ten problem: "żyjątko w środku" czy dziewczyna, która zjawiając się wyciąga niemal magicznie z fobii - wszystko poza Twoja kontrolą.

Jak będziesz pracował nad swoją fobią (polecam choćby samodzielnie), to zaczniesz rozumieć jak tego typu myślenie zapędza nas w kozi róg. Jak zaczniesz umiejscawiać kontrolę w sobie, to fobii będzie trudniej z powrotem magicznie przylecieć.
No, ja cały czas czekam, aż mi kurier sam do domu nowe leki przyniesie.
Goń się blank...
nie myślę, że cały czas czekasz, aż kurier przyniesie Ci zdrowie, ale widoczne jest to, że -niestety- jak tylko zbliżysz się do sedna problemu, to robisz odwrót.
Kiedy ostatnio zbliżyłem się do sedna?
Wiesz, ja nie chcę napisać, że jestem normalny, potrafię sobie pomóc i nie mam OU, tylko to wszystko naprawdę nie jest takie proste i nie sprowadza się tylko do bierności i braku poczucia sprawczości. :Stan - Niezadowolony - Smuci się: Poza tym nie udawajmy, ze spotkanie odpowiednich ludzi - czy to na swojej drodze życiowe, czy terapeutycznej - nie jest kluczowe dla rozwoju osobowości albo dla procesu leczenia...
(26 Sty 2019, Sob 13:22)BlankAvatar napisał(a): [ -> ]To czego Ci brakuje, to m.in. poczucie braku sprawczości, z którym boryka się większość osób z "długotrwała fs".
Też się z tym borykam.
Kiedyś miałem natręctwa i wyrażałem "poczucie sprawczości" w ten sposób, że wykonywałem rytuał natrętny mający zatrzymać niechciane myśli czy przywrócić mnie do stabilnego, "poukładanego" stanu.

Kiedy okazało się, że z poziomu własnych myśli nie jestem w stanie pokonać ZOK, oddałem się pod opiekę innych jak bezradne dziecko wrzeszczące czasem z frustracji.

ZOK wyleczyłem, ale lęk pozostał i poczucie bezradności.
Mam też czasem obserwacje, że przebłyski dobrego samopoczucia przychodzą z zewnątrz.
Blank, a nie uważasz, że represja jest korzystna w wielu wypadkach? Gdyby nie mechanizmy obronne prawdopodobnie i tak krucha psychika wielu ludzi nie wytrzymałaby, to zarazem deficyt poznawczy który skutkuje biernością i wycofaniem, a jednocześnie usprawiedliwienie za nasze niepowodzenia, odciążenie własnego poczucia winy. Czy otwarcie swojej podświadomości i przyjęcie napływu negatywnych myśli nie przygniecie za bardzo? Nie da się pozbyć uczucia bezradności bez brania na siebie całej odpowiedzialności za niepowodzenia?

Zasiu, oczywiście, że element losowości w pewnym stopniu kieruje naszym życiem, przecież przez pierwsze kilka lat nie mamy żadnego wpływu na to jak wygląda nasze życie, jednak chodzi o to żeby starać się go zmniejszyć jak najbardziej i adaptować do obecnego stanu rzeczy.
@Proxi
tak, ale trzeba by rozpatrzyć jeszcze kwestię jak długo będzie trwać ta "obronna rezygnacja z poczucia sprawstwa". W pewnych sytuacjach, krótkotrwała rezygnacja może być adaptacyjna: przykład Żółwika, który oddaje się w ręce specjalistów, bo jego strategia rozwiązywania problemów zawiodła. Choć mogę sobie wyobrazić sytuację ekstremalną, gdzie wygrywa wariant "długotrwałej rezygnacji" i kolega Żółwika z terapii ZOK, dochodzi do wniosku, że resztę życia musi spędzić na oddziale zamkniętym w szpitalu psychiatrycznym, bo tylko przy lekarzach mu się poprawia.

Są też sytuacje, gdzie nawet długotrwała rezygnacja z poczucia kontroli jest adaptacyjna, bo rzeczywiście ktoś posiada ograniczenia, które mu czegoś uniemożliwiają.. Od walenia głową w mur, co najwyżej rozboli głowa. Choć wypadku FS/itp często wystarczy zmodyfikować cele do których się dąży, np. zamiast przyrównywać się do najbardziej ekstrawertywnych znajomych, to dążyć do tego, by być tylko trochę poniżej przeciętnego obycia towarzyskiego - i wtedy mur przestaje być ceglany. Anyway, wchodzę w dygresję, która nie opisuje sytuacji OPa. Generalnie długotrwała strategia rezygnacji ze sprawstwa przy FS/ itp często jest bardzo zwodnicza. Jeśli chodzi o krótkotrwały odpoczynek od poczucia winy, o której mówisz, to nic w tym złego nie widzę.


(29 Kwi 2014, Wto 1:08)BlankAvatar napisał(a): [ -> ]Paradoks defensywnych strategii..

Dysonans, samoutrudnianie, prokrasytnacja oraz unikanie pozwalają obronić swoje poczucie wartości, bronią przed przykrymi uczuciami, lękiem i depresją. Jeśli nie mamy realnego wpływu na daną sytuację, to wydaje się, że dla własnego zdrowia psychicznego, lepiej uniknąć konfrontacji z przykrym rezultatem. Jednak mechanizm ten używany nawykowo stanowi poważną przeszkodę dla rozwoju człowieka. Wracając do przykładu rozmów kwalifikacyjnych: jeśli nigdy nie będę się do nich przygotowywać i chodzić na nie (choćby dla treningu), to mogę realnie obniżyć swoje szanse, aby się nauczyć dobrze w nich wypadać! Paradoksalnie, strategia zorientowana na obronę poczucia wartości może doprowadzić do jej spadku: jeśli w końcu wybiorę się na rozmowę o pracę, to wynik może być kiepski, jako że unikałem nabierania doświadczenia.

Zaszywamy się w domu, by chronić się przed ludźmi, przed lękiem czy by chronić samoocenę i wyuczamy się bezradności (czyli brak nadziei, że zmiana jest możliwa). Uwierz mi, że w takim stanie można tkwić latami. Istnieje zagrożenie, że im dłużej tak stan będzie trwał, tym trudniej będzie potem człowiekowi uwierzyć, że może być inaczej. Problem bezradności, utraty nadziei będzie się pogłębiał - co najczęściej skutkuje zwiększonymi objawami depresyjnymi, dystymią czy nawet depresją.

Użytkownik 19221

Usunełam to .
może to depresja a poznanie tej kobiety spowodowało chwilową poprawę?
Dziwię się, że przydarzyło Ci się coś takiego, że spotkałeś osobę, która tak zmieniła Twoje życie i nie pomyślałeś sobie – to jest ta kobieta, i nie walczyłeś o ten związek.