PhobiaSocialis.pl

Pełna wersja: Przy znajomych gram kogoś, kim nie jestem
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Złapałam się na tym, że gdy mam się spotkać z jakimiś ludźmi, przygotowuję się i myślę o tym spotkamiu jak o przedstawieniu. Zbieram siły na myślenie parę godzin z rzędu o tym co zrobić, co powiedzieć, czym zabłysnąć, jaką obrać reakcję na to, co ktoś powiedział. Jakbym nie umiała iść i mówić i robić, co faktycznie mam na myśli! Zachowuję się jak ktoś, za kogo chciałabym, żeby mnie uważano - jakbym była pewna siebie, zabawowa, nie bała się niczego. Potem wracam do domu wyczerpana tą grą aktorską, ściągam odważne ciuszki i mocny makijaż, które mają dodawać mi pewności siebie. Analizuję każde słowo które wypowiedziałam i każdy gest. I zastanawiam się, czemu się nie bawiłam dobrze.
Szukaj materiałów o "detached protector" z terapii schematów.

http://www.eggshelltherapy.com/feeling-empty/
To nie jest takie złe podejście, przynajmniej robisz dobre wrażenie, a też z czasem pewnie staniesz się taką osobą, jaką chciałabyś być i już nie będziesz mieć poczucia, że nie jesteś sobą.
Mam często tak, jak ty - raczej rzadko mam odwagę na spontan, zawsze przy nowych spotkaniach w małej grupce, albo nawet z pojedynczymi, nowo-poznanymi osobami mam w głowie kropki, tematy rezerwowe, którymi mogę umilić czas. Ostatnio przyłapałam się na tym, że często mówię o tym, o czym ja chcę, niezależnie od płci - filozofia, jakieś nowe hobby, jakieś stare hobby, makijaż (nawet z facetami, biedacy) i takie tam. Najbardziej możliwe jest, że tak wychodzi, bo ci zależy, a paradoks jest taki, że najlepiej wychodzi wtedy, gdy nie jest nic robione na siłę. Jeśli nie dogadam się z tą osobą - trudno, jest jeszcze cały glob to poznania.
Jestem osobą analityczną, więc także lubię sobie analizować spotkania, a nawet całą resztę. Problem jest taki, że jestem też bardzo wrażliwa na cudze reakcje, mam na myśli, widzę to, czego inni nie widzą i najczęściej trafiam, a potem zaprząta mi to głowę, chociaż wiem, że to bezsensu. Powiem ci, nie warto się dręczyć każdym gestem, bo inni najpewniej od razu, albo do trzech dni o tym zapomną. Przypomina mi się ten mem "gdy prawie zasnęłaś, ale przypomina ci się co powiedziałaś głupiego 1934 dni temu". XD
Chcę też powiedzieć, że każdy z nas posiada trzy maski - dla przyjaciół, dla rodziny i dla całej reszty. To dość normalne i nawet najpewniejsza siebie laska może mieć takie same odczucia, jak ty. I mają może podobne wady, podobne problemy. Grunt to sobie uświadomić, że każdy z nas jest nieidealny, ma rzeczy, których się wstydzi i ukrywa, jak my, jak ja, a potem idzie lepiej.

Był kiedyś taki mądry cytat, którym zakończę swój wywód w tym poście. Brzmiał on mniej więcej: Każdy z nas nosi maskę. A skoro tak jest, udawajmy kogoś, kto jest tego godny.
Boże jakbym czytała o sobie...
Miałem podobnie na studiach, z początku się starałem uchodzić za normalnego gościa, ale po jakimś czasie schodziło ze mnie powietrze, nie miałem siły dalej udawać i zaszywałem się w domu. Czar zwykłego gościa pryskał, i została tylko łatka odludka.
Na początku studiów też próbowałam grać kogoś innego byleby się gdzieś wpasować. Chodziłam na każde spotkanie klasowe, tylko po to żeby znowu nie przypięto mi etykietki odludka. Przed każdym wypadem przygotowywałam w głowie multum scenariuszy. Mimo przygotować za każdym razem gdy dochodziło do spotkania nie umiałam się odezwać, włączyć do rozmowy (no chyba że zostałam o coś spytana) i za każdym razem wracałam do domu rozczarowana. Analizowałam wszystko co mogłam zrobić inaczej. Nie umiałam się bawić, nawet jak wypiłam to musiałam udawać że jest super a w środku rozpaczałam że jest tak beznadziejnie (najgorsze jest jak widzisz jak inni się dobrze bawią i zadajesz sobie pytanie czemu ja tak nie potrafię).
Teraz już nie ma wspólnych spotkań, wszyscy podzielili się na grupki. Oczywiście ja nigdzie nie należę i całe dnie siedzę w pokoju. Ludzie nie mają mnie za dziwaka, zawsze się uśmiecham, na uczelni mamy normalne relacje choć tematy ograniczają się do studiów ale poza uczelnią tak jakbym nie istniała zresztą co się dziwić nie jestem zbyt ciekawą osobą. Z jednej strony już się nie męczę, a z drugiej jest mi przykro patrząc na innych. Jednak wolę tak jak jest teraz, lepiej się czuję, gdy nie muszę się starać, by inni mnie polubili i na siłę chodzić na spotkania, po których czuję się tylko gorzej.
Ja bym wolała umieć tak grać przed znajomymi, nie jest to idealne rozwiązanie, ale jednak.
Mam wątpliwości czy to rzeczywiście dobre rozwiązanie. W sumie nie wiadomo co gorsze, brak kontaktów towarzyskich czy męczenie się z nieodpowiednimi. Ale udawanie kogoś, kim się nie jest, po czym trzeba mocno odpoczywać i odreagowywać nagromadzony stres - jaki w tym sens... :Stan - Niezadowolony - Smuci się: Oczywiście najlepiej znaleźć towarzystwo, w którym dobrze się czujemy, ale to taki truizm, w rzeczywistości bywa to bardzo trudne, niemal niemożliwe.
(02 Paź 2017, Pon 12:19)Sointocharlotte napisał(a): [ -> ]Złapałam się na tym, że gdy mam się spotkać z jakimiś ludźmi, przygotowuję się i myślę o tym spotkamiu jak o przedstawieniu. Zbieram siły na myślenie parę godzin z rzędu o tym co zrobić, co powiedzieć, czym zabłysnąć, jaką obrać reakcję na to, co ktoś powiedział. Jakbym nie umiała iść i mówić i robić, co faktycznie mam na myśli! Zachowuję się jak ktoś, za kogo chciałabym, żeby mnie uważano - jakbym była pewna siebie, zabawowa, nie bała się niczego. Potem wracam do domu wyczerpana tą grą aktorską, ściągam odważne ciuszki i mocny makijaż, które mają dodawać mi pewności siebie. Analizuję każde słowo które wypowiedziałam i każdy gest. I zastanawiam się, czemu się nie bawiłam dobrze.

Normalnie jakbym o sobie czytała. Mogłabym powiedzieć słowo w słowo. Ja przez takie nastawienie mam też problem z pisaniem, co napiszę to analizuje. Najgorzej jak coś pójdzie nie tak, wtedy to myślenie jak przygotowania do wojny w razie powtórki.

Użytkownik 100307

Ja też gram - nie potrafię inaczej. To znaczy nie przygotowuję sobie przed spotkaniem żadnego scenariusza, ale przed każdym wypowiedzianym słowem muszę solidnie się zastanowić czy będzie to pasowało do danej sytuacji. Nie mówię ani nie robię niczego spontanicznie. Ale ja po prostu nie potrafię być sobą w takich sytuacjach, nawet jakbym chciała przestać grać. I ciągle czuję, że moje ja jest gdzieś tam głęboko w środku. Wracam do domu, do bliskich i wszystko znika, wracają moje naturalne zachowania i wtedy czuję się dobrze. Tylko, że w moim przypadku ja chciałabym czasem tę maskę ściągnąć, ale nie jestem w stanie.
Też tak trochę robiłem, w sumie nadal robię. Hmm, generalnie to rzadko jestem sobą, chyba tylko jak piszę anonimowo w internecie i jak jestem z najbliższą rodziną. Najgorzej to rzucać się na głęboką wodę i na siłę udawać kogoś kim się nie jest w co bardziej "ambitnych" że tak się wyrażę sytuacjach społecznych i mimo to wychodzić na dziwaka, przynajmniej u mnie tak było i trochę nadal jest.
mam podobnie od jakiegoś czasu, może dlatego że bardziej niż kiedyś skupiam się na tym, że inni mnie oceniają.
myślicie, że osoby z którymi się spotykacie to widzą?
Ja zazwyczaj dopasowuję się do osoby, z którą rozmawiam. I kiedy czuję, że jestem sobą to wiem, że to ta właściwa osoba, z resztą i tak nie daję rady się dogadać.